bezceremonialnie wyrzucony z domu. Nikt nie wiedzial, o co konkretnie chodzilo, ale plotki glosily, ze o oszustwo i podrabianie czekow. Wszyscy byli przekonani, ze ojciec splacil dlugi syna co do grosza, aby zmyc pietno hanby z rodowego nazwiska.
– I dowiedziales sie tego w swiatku koniarzy?
– Tak. Ktos go w koncu rozpoznal. Nasi ludzie byli bardzo uwazni, drobiazgowi i nieustepliwi.
– Wobec tego powinienes pogratulowac im sukcesu – powiedzialem szczerze.
– Tak, rzeczywiscie – przyznal.
– Jak sie nazywa nasz czlowiek? – spytalem. To w zasadzie nie mialo wiekszego znaczenia, ale byloby mi latwiej, gdybym wiedzial, z kim konkretnie mam do czynienia.
– Jego ojciec jest wlascicielem koni wyscigowych – rzekl Pucinelli. – Wsrod nich slawnego ogiera Brunelleschiego. Giuseppe-Peter naprawde nazywa sie Pietro Goldoni.
Wydawalo sie, ze w Waszyngtonie czas sie zatrzymal. Wszystko nagle zamarlo. Na chwile ja tez wstrzymalem oddech. Mialem wrazenie, ze sie dusze.
– Jestes tam, Andrew? – spytal Pucinelli.
Wypuscilem powietrze.
– Tak…
– Od lat nikt nie widzial Pietro Goldoniego. Wszyscy sadza, ze wyjechal z kraju i juz tu nie wroci. – Wydawal sie zadowolony. – To pasowaloby, jezeli chodzi o czas kolejnych porwan, prawda? Przepedzilismy go z Wloch i udal sie stamtad do Anglii.
– Hm… – mruknalem niepewnie – slyszales moze o Morganie Freemantle’u? Czytales wczorajsze albo dzisiejsze gazety, ogladales wiadomosci w telewizji?
– O kim ty mowisz? Ja bylem w Mediolanie i mialem mnostwo pracy. Kim jest ten Morgan Freemantle?
Powiedzialem mu. I dodalem: – Bruno i Beatrice Goldoni sa od tygodnia w Waszyngtonie. Rozmawialem z nimi. Wczoraj po poludniu Brunelleschi wygral tu w Waszyngtonie gonitwe International. Jechala na nim Alessia.
Na drugim koncu lacza przez chwile zapanowala glucha cisza.
– On musi tam byc! – wykrzyknal potem Pucinelli. – Pietro Goldoni jest teraz w Waszyngtonie!
– Taa.
– Naturalnie wiedziales o tym.
– Domyslalem sie, ze Giuseppe-Peter jest tutaj.
Zamilkl na chwile. Zamyslil sie. – W jaki sposob najlepiej poinformowac o tym amerykanska policje? Byc moze moi przelozeni zechca skonsultowac sie…
– Jezeli chcesz – zaproponowalem – osobiscie poinformuje kapitana miejscowej policji o tym, czego sie dowiedzialem. Byc moze, gdy pozna fakty, zechce pomowic bezposrednio z toba. Na posterunku jest policjant mowiacy biegle po wlosku, ktory moze posluzyc za tlumacza.
Pucinelli byl wdzieczny, ale starannie to ukrywal. – Wysmienicie. Dobrze by bylo, gdybys to wszystko zaaranzowal.
– Zajme sie tym natychmiast – zapewnilem.
– Jest niedziela – mruknal niemal z powatpiewaniem.
– Ale ty przeciez pracujesz – zauwazylem. – Jakos sie z nim skontaktuje.
Podal mi grafik swoich dyzurow, ktory starannie zapisalem.
– Spisales sie na medal, Enrico – powiedzialem cieplo pod koniec naszej rozmowy. – Moje gratulacje. To powinno byc warte awansu.
Zasmial sie krotko i choc szczerze, to jednak bez wiekszej nadziei na sukces, jaki mu wieszczylem. – Tak czy owak, trzeba dopasc tego Goldoniego. – I nagle cos mu przyszlo do glowy. – Jak sadzisz, w ktorym panstwie bedzie sadzony?
– Sadzac po jego dotychczasowej karierze, to raczej w zadnym – odparlem cierpko. – Czmychnie do Ameryki Poludniowej, gdy tylko policja tutaj zacznie mu deptac po pietach, a kto wie, moze w przyszlym roku jakis gracz polo zostanie porwany dokladnie w srodku chukka…
– Co takiego?
– To nie do przetlumaczenia – odparlem. – To na razie.
Niezwlocznie zadzwonilem na posterunek w Waszyngtonie i prosba i grozba zdolalem w koncu zlokalizowac Kenta Wagnera – przebywal u swojej bratanicy, ktora obchodzila wlasnie urodziny i urzadzila z tej okazji przyjecie.
– Przepraszam – rzucilem i wyjasnilem, dlaczego zaklocam mu spokoj.
– Chryste panie – mruknal. – Kim jest ten Pucinelli?
– To dobry glina. Bardzo odwazny. Porozmawiaj z nim.
– Dobra.
Podalem mu numer telefonu i grafik Enrica. – Panstwo Goldoni wybieraja sie do Nowego Jorku – dodalem. – Dowiedzialem sie tego od pani Goldoni. Sadze, ze wyjada jeszcze dzis. Mieszkaja w hotelu Regency.
– Zaraz sie tym zajme. A ty? Wciaz mieszkasz w hotelu Sherryatt?
– Tak. Wlasnie stamtad dzwonie.
– Badz pod telefonem.
– W porzadku.
Odchrzaknal. – Dzieki, Andrew.
– Cala przyjemnosc po mojej stronie, Kent – powiedzialem i faktycznie, mowilem szczerze. – Tylko go dorwij. Jest twoj.
Kiedy tylko odlozylem sluchawke, rozleglo sie pukanie do drzwi. Dopiero gdy je otworzylem, uswiadomilem sobie, ze moze powinienem byl zachowac wieksza ostroznosc. Ale w progu stala tylko niegrozna, niska, pulchna pokojowka w srednim wieku, ktora chciala posprzatac moj pokoj.
– Jak dlugo to potrwa? – spytalem, zerkajac na wozek ze swieza posciela, recznikami i poteznym odkurzaczem.
Odparla po hiszpansku z meksykanskim akcentem, ze nie rozumie.
Zadalem jej to samo pytanie po hiszpansku. – Dwadziescia minut – odrzekla z niezlomnym przekonaniem. Siegnalem po telefon, poprosilem w centrali, aby wszystkie rozmowy przelaczane byly do hotelowej recepcji i zszedlem na dol, aby tam poczekac.
Poczekac… i przemyslec to i owo.
Rozmyslalem przede wszystkim o Beatrice Goldoni i pelnym ekscytacji poczuciu winy malujacym sie na jej twarzy, pomyslalem ojej synu wyrzuconym z rodzinnego domu. Uznalem, ze to bardzo prawdopodobne, iz tamtego dnia, czyli w piatek, Beatrice nie udawala sie na potajemna schadzke z kochankiem, lecz raczej na upragnione spotkanie z wciaz kochana czarna owca rodziny. To na pewno on zaaranzowal spotkanie, musial wiedziec, ze matka przyjedzie na wyscigi, i zapewne wciaz za nia tesknil.
Nie ulegalo watpliwosci, ze nie wiedziala, iz to jej syn uprowadzil Alessie, a teraz Freemantle’a. Nie byla az tak sprytna. Wiedziala jednak, ze to ja prowadzilem negocjacje w sprawie uwolnienia Alessi, Paolo Cenci powiedzial jej o tym przy piatkowym sniadaniu. Bog jeden wie, o czym jeszcze jej naopowiadal. Moze powiedzial rowniez o Dominicu, to by bylo calkiem logiczne.
I wydawalo sie calkiem prawdopodobne. Wielu ludzi nie rozumialo, dlaczego Liberty Market zalezy na utrzymaniu swej dzialalnosci w sekrecie, i nie widzialo nic zlego w rozmawianiu na temat naszej firmy.
Osobiscie odwiozlem Beatrice do Waszyngtonu, a ona tyle mowila, bez konca. Usta jej sie nie zamykaly. Ple, ple, ple. Jestesmy w Waszyngtonie z panstwem Cenci… pamietasz Alessie, te dziewczyne, ktora uprowadzono? Jest z nia mlody mezczyzna, ten, co przyjechal do Wloch, aby sprowadzic ja z powrotem do domu cala i zdrowa… a Paolo Cenci opowiedzial nam, jak ten mezczyzna ocalil w Anglii pewnego malego chlopca, Dominica… Alessia tez tam byla… ple, ple, ple.
Podnioslem sie z kanapy w hallu, podszedlem do recepcji i powiedzialem, ze sie wyprowadzam – poprosilem o przygotowanie rachunku. Po czym raz jeszcze zadzwonilem do Kenta Wagnera, ktory powiedzial, ze zlapalem go doslownie w ostatniej chwili, wlasnie opuszczal przyjecie.
– Zepsules mi caly dzien, nie ma co – poskarzyl sie, choc bez wiekszego przekonania w glosie. – Przypomniales sobie cos jeszcze?
Odparlem, ze wynosze sie z hotelu Sherryatt, i wyjasnilem dlaczego.
– O Jezu – mruknal. – Przyjedz prosto na posterunek, ukryje cie w miejscu, gdzie Goldoni na pewno cie nie