smiechu.
Bieglem tak dlugo, az zniknalem z zasiegu ich wzroku, wtedy dopiero zaczalem isc wolno, rozcierajac przy tym bolace miejsca. Bedzie na pewno duzy siniak – nie mialem zamiaru zbierac wiecej takich sladow. Chociaz powinienem byc wdzieczny przynajmniej za to, ze postanowil sie mnie pozbyc w normalny sposob, a nie w plonacym samochodzie staczajacym sie po stoku wzgorza.
Przez cale dlugie, glodne popoludnie probowalem zdecydowac, jakie wyjscie bedzie najlepsze. Czy odejsc natychmiast bez wzgledu na to, ze nie wykonam zadania, czy tez zostac jeszcze te kilka dni, co nie wywola zadnych podejrzen Adamsa. Coz jednak – myslalem przygnebiony – bede mogl odkryc w ciagu trzech czy czterech dni, jezeli nie udalo mi sie dokonac tego w ciagu osmiu tygodni?
To Jerry zdecydowal za mnie.
Po kolacji (gotowana fasola z chlebem, ale w mizernej ilosci) siedzielismy przy stole nad otwartym komiksem. Odkad odszedl Charlie, nikt nie mial radia i wieczory bylyjeszcze nudniejsze niz zwykle. Lenny i Kenneth grali w kosci na podlodze. Cecil upijal sie gdzies na zewnatrz. Bert siedzial w milczeniu na lawce obok Jerry’ego przygladajac sie toczacym sie po betonie kosciom.
Drzwi piecyka byly otwarte szeroko, a wszystkie wlaczniki elektrycznej kuchenki nastawione na pelny regulator. Byl to genialny pomysl Lenny’ego, zeby w jakis sposob uzupelnic cieplo wydzielane przez parafinowy piecyk, dosc niechetnie uzyczony przez Humbera. Bedzie to trwalo do pierwszego rachunku za elektrycznosc, ale tymczasem mielismy cieplo.
Brudne naczynia byly upchniete w zlewie. Pod sufitem, niby gzymsy, zwieszaly sie pajeczyny, gola zarowka oswietlala to pomieszczenie o scianach z niepomalowanej cegly. Ktos rozlal na stole herbate i rog komiksu Jerry’ego zamoczyl sie kompletnie.
Westchnalem i pomyslalem, ze powinienem byc zadowolony z tego, ze musze porzucic te ponura egzystencje, teraz, kiedy nie mialem juz innego wyboru.
Jerry podniosl wzrok znad komiksu, przytrzymujac palcem ogladany obrazek.
– Dan?
– Tak?
– Czy pan Adams cie uderzyl?
– Tak.
– Tak wlasnie myslalem. – Pokiwal jeszcze glowa i wrocil do swojego komiksu.
Przypomnialem sobie teraz, ze wygladal z sasiedniego boksu, zanim Adams i Humber mnie zawolali.
– Jerry – powiedzialem wolno – czy slyszales, jak pan Adams rozmawial z panem Humberem, kiedy byles w boksie czarnego wierzchowca pana Adamsa?
– Tak – odparl nie podnoszac glowy.
– O czym rozmawiali?
– Kiedy uciekles, pan Adams smial sie i powiedzial szefowi, ze dlugo nie wytrzymasz. Dlugo nie wytrzymasz – powtorzyl jeszcze, jak refren – nie wytrzymasz…
– Czy slyszales, co mowili przedtem? Jak tylko tam podeszli i ty wyjrzales z boksu i zobaczyles ich?
To bylo klopotliwe pytanie. Jerry podniosl glowe i zapomnial zaznaczyc palcem miejsce w komiksie.
– Nie chcialem, zeby szef wiedzial, ze ciagle tam jestem, rozumiesz? Juz dawno powinienem skonczyc tego wierzchowca…
– Jasne, ale wszystko bylo w porzadku. Nie zlapali cie. Wyszczerzyl zeby i pokrecil glowa.
– Co mowili? – zaryzykowalem.
– Byli wsciekli o Mickeya. Mowili, ze musza zaraz zaczac z nastepnym.
– Z czym nastepnym?
– Nie wiem.
– Mowili jeszcze cos?
Drobna szczupla twarz Jerry’ego zasepila sie. Chcial mi sie przypodobac – wiedzialem, ze ten wyraz twarzy oznacza u niego bardzo intensywne myslenie.
– Pan Adams mowil, ze byles juz przy Mickeyu za dlugo… i szef powiedzial, ze to zle… ze to duzy… o… ze to duze ryzyko, i ze byloby lepiej, zebys odszedl, a pan Adams powiedzial, ze tak, i zeby to zrobic jak najszybciej, i zrobimy nastepnego, jak tylko on odejdzie. – Jerry’emu az triumfalnie zamigotaly oczy po tym dlugotrwalym wysilku.
– Powtorz to jeszcze raz – poprosilem. – Ten ostatni kawalek. Jedyna rzecz, do jakiej Jerry byl zdolny, w wyniku dlugiej praktyki z komiksami, to uczenie sie na pamiec ze sluchu. Powtorzyl wiec poslusznie:
– Pan Adams powiedzial, zeby zrobic to jak najszybciej, i bedziemy mogli robic nastepnego, jak tylko on odejdzie.
– Co bys chcial najbardziej na swiecie? – zapytalem.
Jerry najpierw byl zaskoczony, potem zamyslil sie, a wreszcie na jego twarzy pojawil sie marzycielski wyraz.
– No wiec?
– Kolejke. Taka, co sie nakreca. Wiesz. I z torami, ze wszystkim. I sygnal… – zamilkl raptownie.
– Bedziesz ja mial. Tak szybko, jak tylko bede mogl ja dostac. Jerry otworzyl usta.
A ja dodalem szybko:
– Jerry, ja stad odchodze. Nie moglbys zostac, gdyby pan Adams zaczal cie bic, prawda? Wiec ja bede musial odejsc. Ale przysle ci kolejke. Nie zapomne o tym, obiecuje.
Wieczor plynal jak tyle innych przedtem, wspielismy sie po drabinie do naszych niegoscinnych lozek. Lezalem w ciemnosci z rekami zalozonymi pod glowe i myslalem o lasce Humbera opadajacej jutro rano w jakies miejsce mojego ciala. Zupelnie jak pojscie do dentysty na plombowanie zeba. Oczekiwanie bylo gorsze od samego wydarzenia. Westchnalem ciezko i zapadlem w sen.
Nastepnego dnia operacja „Eksmisja” rozwijala sie zgodnie z przewidywaniami.
Kiedy po dlugim treningu zdejmowalem siodlo z Dobbina, Humber wszedl za mna do boksu, a jego laska wyladowala z gluchym dzwiekiem na moich plecach.
Upuscilem siodlo, ktore spadlo akurat w swieza kupke konskiego gnoju, i odwrocilem sie.
– Co zlego zrobilem, prosze pana? – zapytalem zbolalym glosem. Uwazalem, ze rownie dobrze moge mu utrudnic zadanie, ale mial gotowa odpowiedz.
– Cass mowil mi, ze spozniles sie do pracy w ubiegla sobote po poludniu. Podnies to siodlo. Co ty sobie myslisz?! Rzucac siodlo w gnoj!
Stal w rozkroku, mierzac oczami odleglosc.
W porzadku, pomyslalem. Jeszcze tylko raz, i bedzie dosyc.
Odwrocilem sie i podnioslem siodlo. Juz mialem je w rekach i prostowalem sie, kiedy uderzyl mnie znowu, prawie dokladnie w to samo miejsce, tyle ze duzo mocniej. Wypuscilem powietrze przez zeby.
Cisnalem siodlo z powrotem w gnoj i krzyknalem na niego:
– Odchodze stad. Natychmiast.
– Bardzo dobrze – powiedzial zimno, z wyrazna satysfakcja. – Idz i pakuj sie. Znajdziesz swoje papiery w kantorze. – Odwrocil sie na piecie i pokulal, zwyciesko zakonczywszy sprawe.
Jakiz on byl oziebly, pomyslalem. Pozbawiony wszelkich emocji, bezplciowy, wyrachowany. Trudno wyobrazic go sobie zakochanego czy kochanego, odczuwajacego litosc czy zal, czy jakikolwiek rodzaj strachu.
Zgialem plecy z grymasem i postanowilem zostawic siodlo Dobbina tam, gdzie bylo, w gnoju. Przyjemny gest, pomyslalem. Zgodny z charakterem postaci, az do gorzkiego konca.
15
Zdjalem polietylenowy pokrowiec z motocykla i na wylaczonym silniku wyjechalem z podworza. Wszyscy stajenni byli na treningu z trzecia tura koni, a po powrocie czekala ich jeszcze nastepna jazda.
Kiedy zastanawialem sie, jak sobie w pieciu dadza rade z trzydziestoma konmi, napotkalem chlopaka o cwaniackim wygladzie maszerujacego pod gore do stajni Humbera z plociennym workiem przewieszonym przez