liderow. Jezeli kon byl zbyt daleko w tyle, Adams i Humber mogli po prostu zrezygnowac z uzycia gwizdka, pozegnac sie z postawionymi pieniedzmi i czekac na nastepna okazje.
Gonitwy sprzedazne byly korzystne ze wzgledu na mozliwosc zmiany wlasciciela zaraz po biegu.
Na pierwszy rzut oka wydaje sie, ze rozsadniejsze byloby zastosowanie tej operacji w biegach plaskich, ale te konie wyscigowe rzadziej zmieniaja wlascicieli, a zmiana pomaga w zatarciu sladow. Poza tym Humber nigdy nie mial licencji trenera biegow plaskich i pewno nie moze jej otrzymac.
Zaden z koni nie byl wykorzystany dwukrotnie, prawdopodobnie dlatego, ze odkrywszy po raz pierwszy, iz po uslyszeniu gwizdka nie zostaly poparzone, moga pozniej juz slabiej reagowac na ten dzwiek. A wiec na ich reakcjach nie mozna juz wiecej bazowac.
Wszystkie jedenascie koni zwyciezylo bardzo wysoko, od 10 do 1 do 50 do 1, wiec Adams i Humber musieli dobrze rozrzucic swoje zaklady, zeby nie wywolalo to komentarzy. Nie wiem, ile wygrywal Adams na kazdym wyscigu, ale najmniejsza wygrana Humbera przyniosla 1700 funtow, a najwieksza cztery i pol tysiaca.
Szczegoly dotyczace wszystkich poddanych temu procederowi koni, z udanym badz nieudanym wynikiem, zapisane sa w niebieskim segregatorze, znajdujacym sie obecnie w glebi trzeciej dolnej szuflady w srodkowej z trzech zielonych szafek w stajennym kantorku Humbera.
Jak widac, byl to w zasadzie bardzo prosty plan. Jedyne, co trzeba zrobic, to wywolac w koniu skojarzenie ognia z dzwiekiem gwizdka na psy, a potem uzyc gwizdka po ostatniej przeszkodzie.
Zadnych narkotykow, zadnych mechanicznych urzadzen, zadnej pomocy wlasciciela, trenera czy dzokeja. Istnialo jedynie bardzo nieznaczne ryzyko wykrycia Adamsa i Humbera, bo ich zwiazek ze zwycieskimi konmi byl tak nikly i odlegly w czasie.
Jednak Stapleton ich podejrzewal i jestem absolutnie przekonany, ze go zabili, choc nie ma na to przekonywajacych dowodow.
Teraz uwazaja, ze sa bezpieczni, totez w ciagu najblizszych dni zamierzaja straszyc konia o nazwie Kandersteg. Odszedlem z pracy od Humbera i pisze to prowadzac obserwacje stajni. Mam zamiar pojechac za furgonem, kiedy bedzie nim wieziony Kandersteg, i odkryc, gdzie i w jaki sposob aplikuje sie koniom plomien…”
Przerwalem pisanie i wzialem lornetke. Stajenni krzatali sie przy wieczornym obrzadku, cieszylem sie, ze nie jestem tam razem z nimi.
Pomyslalem, ze jeszcze za wczesnie spodziewac sie, by Humber zaczal z Kanderstegiem, chocby nie wiem, jak sie z Adamsem spieszyli. Nie mogli byc pewni, ze odejde przed obiadem, a nawet, ze odejde w ogole tego dnia, i musieli poczekac, az zaschna moje slady, zanim cos zaczna. Z drugiej strony nie moglem ryzykowac, ze przegapie ich wyjazd. Nawet jazda do Posset, zeby zadzwonic do pulkownika Becketta, byla ryzykowna. Potrzebowalem dokladnie tyle czasu, by znalezc Becketta w jego klubie, ile zabierze zaladowanie i wywiezienie Kanderstega – Mickey-Starlamp zostal wywieziony i przywieziony w bialy dzien. Mozliwe wiec, iz Humber nigdy nie przewozil koni w nocy. Tego jednak nie moglem byc pewny. Niezdecydowany gryzlem koniec piora. Wreszcie postanowilem nie telefonowac i dodalem do raportu post scriptum:
„Bardzo by mi sie przydala jakas pomoc w czasie tych obserwacji, bo jesli bedzie to trwalo kilka dni, moge po prostu zasnac i przegapie furgon. Mozna mnie znalezc trzy kilometry za Posset na drodze do Hexham, na szczycie wzgorza nad dolina, w ktorej lezy stajnia Humbera”.
Podalem godzine, date i podpisalem sie. Zapakowalem raport do koperty i zaadresowalem do pulkownika Becketta.
Popedzilem do Posset, zeby wrzucic list do skrzynki przed poczta. Szesc kilometrow. Nie bylo mnie okolo szesciu minut. Mialem szczescie, ze w drodze w obydwie strony nie napotkalem duzego ruchu. Zahamowalem nerwowo na szczycie wzgorza, ale tam w dole w stajni wszystko wydawalo sie normalne. Znow sprowadzilem motocykl z drogi, w miejsce, w ktorym bylem poprzednio, i spojrzalem przez lornetke.
Zaczynalo sie sciemniac i niemal we wszystkich boksach palilo sie swiatlo, rzucajace blyski na podworze. Ciemna zwalista bryla domu Humbera, bedaca najblizej mnie, zaslaniala mi ceglany kantor i skraj podworza, widzialem jednak zamkniete drzwi garazu furgonu i moglem tez obserwowac przeciwlegly kraniec stajni, gdzie w czwartym boksie od konca stal Kandersteg.
Widzialem, jak ten jasny kasztan poruszal sie w boksie, kiedy Bert poprawial mu slome, szykujac wygodne poslanie na noc. Odetchnalem z ulga i zasiadlem do dalszej obserwacji.
W stajni trwala zwykla, codzienna, niczym nie zaklocona rutyna. Obserwowalem Humbera, jak oparty na lasce dokonywal powolnej inspekcji stajni i podswiadomie dotknalem sincow, ktore zrobil mi dzis rano. Po kolei zamykaly sie drzwi boksow i gasly w nich swiatla, az blyszczalo tylko jedno okno, ostatnie w prawym rzedzie boksow, okno kuchni stajennych. Odlozylem lornetke, wstalem i przeciagnalem sie.
Jak zwykle na wrzosowiskach, powietrze nie stalo nieruchomo. Nie byl to wiatr, ledwie lekka bryza, jakby zimny prad owiewajacy wszystko, co znajdzie na swej drodze. Aby uchronic sie od tego przejmujacego przenikania, zbudowalem prymitywna barykade z motocykla i czegos w rodzaju polki z galazek wrzosowych od strony drogi. W cieniu tej kryjowki siedzialem na walizce, owiniety w koc i uwazalem, ze jest mi znosnie cieplo i wygodnie.
Spojrzalem na zegarek. Dochodzila osma. Byla piekna, jasna noc, niebo rozswiedala biala poswiata gwiazd. Ciagle jeszcze nie nauczylem sie rozpoznawac gwiazdozbiorow polnocnej polkuli, z wyjatkiem Wielkiej Niedzwiedzicy i Gwiazdy Polarnej. A takze blyszczacej Wenus. Szkoda, ze nie pomyslalem o kupieniu mapy nieba dla zabicia czasu.
W dole na podworzu otworzyly sie drzwi kuchni, wypuszczajac podluzna swietlna smuge. Przez kilka sekund widoczna w niej byla sylwetka Cecila, potem wyszedl i zamknal za soba drzwi, w ciemnosci nie moglem go widziec. W drodze do butelki, bez watpienia.
Zjadlem troche pasztecikow, a po chwili tabliczke czekolady.
Czas plynal. Nic sie nie dzialo w stajni Humbera. Czasami droga za mna przejezdzal samochod, ale zaden sie nie zatrzymal. Zrobila sie godzina dziewiata. Pulkownik Beckett jadl kolacje w swoim klubie, zdazylbym pewnie spokojnie pojechac i zatelefonowac do niego. Wzruszylem ramionami w ciemnosci. Tak czy inaczej, jutro rano dostanie moj list.
Drzwi kuchni otworzyly sie znowu, wyszlo z nich dwoch czy trzech stajennych, ktorzy oswietlajac sobie droge latarka udawali sie do prymitywnej ubikacji. Na gorze na stryszku z sianem widoczne bylo niewyrazne swiatlo, przeciskajace sie przez polowe okna nie zaklejona brazowym papierem. Pora spac. Cecil wtaczal sie do kuchni przytrzymujac sie framugi drzwi, by nie upasc. Swiatlo na dole zgaslo, a po chwili takze i swiatelko na gorze.
Mijaly godziny, noc stawala sie coraz glebsza. Wzeszedl ksiezyc i swiecil jasno. Patrzylem na rozlegle prastare wrzosowisko i niezbyt oryginalne mysli chodzily mi po glowie, mysli o tym, jak piekna jest ziemia i jak zle sa malpie stworzenia, ktore ja zamieszkuja. Chciwy, niszczycielski, niedobry, zadny wladzy, stary homo sapiens. Sapiens znaczy madry, dyskretny, rozumny. Co za dowcip. Tak wspaniala planeta powinna urodzic zdrowsza rase, o lagodniejszej naturze. Tworzenie ludzi typu Adamsa i Humbera trudno bylo uznac za oszalamiajacy sukces.
Zjadlem jeszcze troche czekolady, wypilem wode i przez jakis czas myslalem o mojej farmie hodowlanej piekacej sie w sloncu kilkanascie tysiecy kilometrow stad. Czekalo tam na mnie rozsadne, uporzadkowane zycie, kiedy juz zakoncze siedzenie na zimnych wzgorzach w srodku nocy.
W miare uplywu czasu zimno wslizgiwalo sie pod koc. Nie bylo to jednak gorsze od temperatury w sypialni Humbera. Ziewnalem, przetarlem oczy i zaczalem liczyc, ile sekund dzieli mnie jeszcze od brzasku. Jezeli slonce wstaje (zgodnie z zapowiedziami) za dziewiec siodma, to bedzie 113 razy 60 sekund, czyli 6780 uderzen do czwartku. A jak wiele do piatku? Zrezygnowalem z rachunkow. Niewykluczone, ze bede jeszcze w piatek siedzial na wzgorzu, ale przy odrobinie szczescia bedzie tu przyslany przez Becketta kompan, ktory uszczypnie mnie, kiedy cos sie zacznie.
O szostej pietnascie w pomieszczeniu stajennych znow zapalilo sie swiatlo i stajnia obudzila sie. Pol godziny pozniej pierwsza tura koni wyjechala ze stajni droga do Posset. W czwartki nie bylo galopow na wrzosowiskach. Dzien treningu na drodze.
Jeszcze niemal zanim konie zniknely z pola widzenia, na podworze wjechal Jud Wilson swoim duzym fordem i zaparkowal go obok szopy, w ktorej stal furgon. Cass wyszedl mu na spotkanie i stali obaj rozmawiajac przez kilka minut. Nastepnie obserwowalem przez lornetke, jak Jud Wilson otwiera wielkie podwojne drzwi do szopy, a Cass zmierza prosto do boksu Kanderstega, czwarte drzwi od konca.
I juz bylo po wszystkim.
Bylo po wszystkim bardzo zgrabnie. Jud Wilson wycofal furgon na srodek podworza i opuscil rampe. Cass poprowadzil konia prosto do furgonu i po minucie pomagal podniesc i zamknac rampe. Wtedy nastapila krociutka