pauza, podczas ktorej stali obaj patrzac w strone domu, gdzie niemal natychmiast pojawil sie kulejacy Humber.
Cass stal przygladajac sie, jak Humber i Jud Wilson wsiadaja do szoferki. Furgon wytoczyl sie z podworza. Caly zaladunek zajal zaledwie piec minut.
Przez ten czas rzucilem koc na walizke i odsunalem galezie z motocykla. Lornetke zawiesilem na szyi i wsunalem pod kurtke skorzana. Zalozylem kask, gogle i rekawice.
Chociaz spodziewalem sie, ze Kandersteg wieziony bedzie na polnoc albo na zachod, to jednak odczulem ulge, kiedy oczekiwania moje okazaly sie sluszne. Furgon skrecil gwaltownie na zachod i posuwal sie przeciwleglym krancem doliny, wzdluz drogi, ktora krzyzowala sie z ta, przy ktorej czuwalem.
Wyprowadzilem motocykl na droge, zapalilem go i porzuciwszy trzecia juz partie ubran (tym razem z przyjemnoscia, ruszylem z pewnym pospiechem w strone skrzyzowania. Tam, w bezpiecznej odleglosci okolo pol kilometra, obserwowalem, jak furgon zwalnia, skreca na prawo, na polnoc i przyspiesza.
16
Przykucniety w rowie przez caly dzien obserwowalem, jak Adams, Humber i Jud Wilson doprowadzaja Kanderstega do szalenstwa. To bylo nikczemne.
Srodki, jakimi sie poslugiwali, byly w zasadzie tak proste jak i sam plan, a polegaly glownie na specjalnym zaaranzowaniu dwuakrowego pola.
Waski wysoki zywoplot dokola calego pola okolony byl na wysokosci ramienia mocnym drutem, ale bez kolcow. Okolo piecset metrow dalej byl drugi plot, zbudowany solidnie ze slupow i palikow, ktore nabraly przyjemnego szarobrazowego koloru. Na pierwszy rzut oka przypominalo to wystroj spotykany w wielu stadninach, gdzie mlode zwierzeta chroniono przed zrobieniem sobie krzywdy na drucie przez wewnetrzny drewniany plot ochronny. Ale katy tego wewnetrznego ogrodzenia byly zaokraglone, tak ze miedzy zewnetrznym i wewnetrznym plotem powstawala w istocie jakby miniatura toru wyscigowego.
Wszystko to wygladalo niewinnie. Pole dla mlodych zwierzat, miejsce treningu dla koni wyscigowych, paradny ring – co kto woli. Z szopa na wyposazenie ustawiona w jednym kacie za furtka. Rozsadne. Zwyczajne.
Pol kleczalem, pol lezalem w rowie melioracyjnym biegnacym wzdluz zywoplotu, w poblizu konca jednego z dluzszych bokow pola, oddalony od szopy, ktora znajdowala sie w przeciwleglym kacie po lewej stronie, o jakies sto metrow. Przyciete wierzcholki zywoplotu lezaly na ziemi, co stanowilo dobry kamuflaz dla mojej glowy. Okolo czterdziestu centymetrow nad ziemia wznosil sie prosto bezlistny glog, wysoki i cherlawy, rownie kryjacy jak sitko. Jednak uwazalem, ze dopoki pozostane absolutnie nieruchomo, szanse zauwazenia mnie sa nikle. W kazdym razie, chociaz bylem zdecydowanie za blisko, zeby bylo to bezpieczne, za blisko nawet, bym musial uzywac lornetki, nie bylo innego miejsca, gdzie moglbym sie w jakikolwiek sposob ukryc.
Za przeciwleglym koncem plotu i na konca pola po mojej prawej stronie wznosily sie gole wzgorza, za mna lezalo szerokie, otwarte pastwisko o powierzchni co najmniej trzydziestu akrow, a strona zaslonieta od drogi przez krzaki iglaste znajdowala sie dokladnie na linii wzroku Adamsa i Humbera.
Przedostanie sie do rowu znaczylo opuszczenie niewystarczajacej oslony ostatniego splaszczonego ramienia wzgorza i przejscie pietnastu metrow przez otwarte torfowisko w momencie, kiedy nie bylo widac zadnego z mezczyzn. Jednak odwrot zapowiadal sie mniej ekscytujaco, poniewaz wystarczylo tylko poczekac, az zrobi sie ciemno.
Furgon zaparkowany byl obok szopy i niemal w tym momencie, w ktorym przedostalem sie na moja pozycje, uslyszalem stuk podkow po rampie, kiedy wyladowywano Kanderstega. Jud Wilson poprowadzil go przez brame na trawiasty tor. Adams poszedl za nim, zamknal brame, odczepil ruchoma czesc wewnetrznego plotu i umocowal ja w poprzek toru, tworzac bariere. Ominawszy Juda i konia zrobil to samo z inna czescia plotu o pare metrow dalej, w wyniku czego Jud i Kandersteg stali teraz w malenkiej zagrodzie w rogu. Zagrodzie, z ktorej byly trzy wyjscia: brama prowadzaca na pola i bariery, ktore niby szlabany zamykaly dwie strony.
Jud puscil konia, ktory spokojnie zaczal skubac trawe, a sam wraz z Adamsem wyszedl z zagrody i udali sie do szopy. Szopa, zbudowana z surowego drewna, skonstruowana byla jak stojacy luzem pojedynczy boks, z oknem i podzielonymi drzwiami; przypuszczalem, ze tu wlasnie Mickey spedzil wiekszosc tych trzech dni, kiedy wywieziony byl ze stajni.
Z szopy przez jakis czas dochodzilo stukanie i dzwonienie, ale poniewaz widzialem jedynie jej drzwi pod pewnym katem, nie moglem dostrzec, co sie dzieje w srodku.
Wszyscy trzej mezczyzni wyszli w koncu z szopy. Adams obszedl ja i ukazal sie z drugiej strony; wchodzil na wzgorze. Szybkim krokiem dotarl na sam szczyt i stal rozgladajac sie po okolicy.
Humber i Wilson weszli przez brame do ogrodzenia, niosac aparat, ktory wygladal jak odkurzacz, cylindryczny zbiornik z wezem przyczepionym do jednego konca. Postawili zbiornik na ziemi w kacie, a Wilson trzymal waz. Kandersteg, spokojnie skubiacy trawe w poblizu, podniosl glowe i spojrzal na nich niezbyt zaciekawiony i pelen ufnosci. Znow pochylil sie, by jesc.
Humber przeszedl kilka krokow do miejsca, gdzie ruchoma czesc bariery przymocowana byla do zywoplotu, zdawal sie cos sprawdzac, potem wrocil i stanal obok Wilsona, ktory patrzyl w gore w strone Adamsa.
Na szczycie wzgorza Adams zdawkowo machnal reka.
W rogu ogrodzenia Humber podniosl reke do ust. Bylem zbyt daleko, by dostrzec golym okiem, czy trzyma cos w dloni. Ale chociaz mimo najszczerszych staran nie moglem uslyszec zadnego dzwieku, nie bylo miejsca na watpliwosci. Kandersteg podniosl glowe, zastrzygl uszami i spojrzal na Humbera.
Z weza w reku Wilsona buchnal nagle plomien. Skierowany byl za konia, ale jednak przestraszyl go mocno. Kandersteg przysiadl na tylnych nogach, uszy polozyl po sobie, wtedy Humber poruszyl reka i ruchoma bariera, uwolniona przez rodzaj automatu, otworzyla sie, wypuszczajac konia na tor.
Nie trzeba go bylo zachecac, galopowal dokola toru, slizgajac sie na zakretach, zawadzajac o wewnetrzny plot, przelecial jak burza o trzydziesci metrow od mojej glowy. Wilson otworzyl druga bariere i wraz z Humberem wyszedl za brame. Kandersteg wykonal dwa okrazenia na pelnej szybkosci, zanim jego wyciagnieta szyja powrocila do bardziej normalnej pozycji, a jego rozszalale tylne nogi podjely bardziej naturalny rytm zwyklego galopu.
Humber i Wilson przygladali mu sie stojac za brama, a tymczasem Adams schodzil ze wzgorza, by sie do nich przylaczyc.
Pozwolili koniowi zwolnic i zatrzymac sie, co zrobil zreszta z mojej prawej strony, dokladnie po wykonaniu trzech i pol okrazenia. Wtedy Jud Wilson nie spieszac sie zamknal znow jedna z barier i trzymajac w jednej rece laske, a w drugiej szpicrute, zaczal popedzac konia przed soba do kata; Kandersteg niechetnie stapal naprzod, niepewny, zlany potem, nie dawal sie zlapac.
Jud Wilson wykrecil mlynka laska i szpicruta i twardo parl do przodu. Kandersteg minal tor na wysokosci mojej pozycji, jego kopyta szelescily w krotko przycietej trawie, aleja nie patrzylem juz dluzej. Ukrylem twarz w galeziach zywoplotu; to zachowanie nieruchomej pozycji sprawialo mi bol. Sekundy mijaly niby godziny.
Rozlegl sie szelest nogawki ocierajacej sie o nogawke, slaby odglos stapania na torfowisku, strzal rzemienia szpicruty… ale nie nastapil po tym pelen oburzenia ryk. Nie zostalem odkryty. Odglos krokow oddalal sie.
Miesnie, gotowe juz wyrzucic mnie z rowu i pchnac w strone ukrytego motocykla, rozluznily sie stopniowo. Otworzylem oczy i spojrzalem na mase lisci tuz kolo mojej twarzy, przelknalem troche sliny. Ostroznie, centymetr po centymetrze podnioslem glowe i spojrzalem na tor.
Kon doszedl do bariery, a Jud zamykal wlasnie za nim druga, tak ze znow uwieziony zostal w niewielkiej zagrodzie. I tam trzej mezczyzni zostawili go na okolo pol godziny. Sami poszli znow do szopy, gdzie nie moglem ich widziec, pozostawalo mi tylko czekac, az znow sie ukaza.
Byl piekny, jasny, spokojny ranek, chociaz troche za zimny na lezenie w rowie, zwlaszcza wilgotnym. Jednak jakiekolwiek cwiczenia poza zginaniem i prostowaniem palcow u rak i nog stanowily wieksze ryzyko niz zapalenie pluc, totez lezalem nieruchomo, pocieszajac sie mysla, ze bylem od stop do glowy ubrany na czarno, mialem nawet czarna czupryne, i bylem skulony w masie czarnobrazowych, rozkladajacych sie lisci. Wlasnie ze wzgledu na ten ochronny koloryt wybralem row, zamiast niewielkiego zaglebienia na stoku wzgorza, i teraz bylem z tego bardzo zadowolony, bo nie ulegalo watpliwosci, ze Adams ze swego punktu obserwacyjnego dostrzeglby od razu ciemnego intruza na de bladoszarego wzgorza.
Nie zauwazylem, jak Jud Wilson wychodzil z szopy, uslyszalem tylko brzek bramy i wtedy zobaczylem go