bolu, ktory niechcacy przekazywal Almazowi, starcowi zawirowalo w glowie.

— Czolgaj sie tutaj, tylko nie halasuj — rozlegl sie rozkaz. Almaz zblizyl sie i wymacal szczuple cialo. Czlowiek chwycil jego reke i uniosl ku scianie. Jedna cegla juz byla wyjeta, a druga sie chwiala.

— Silniej ciagnij — slyszal Almaz. — Wyjmuj je. Zaprowa jest stara i latwo sie kruszy. Ja bede przekladal.

Znow przeszedl strzelec, glosno tupiac butami. Widocznie zziabl w lochu.

— Czeka na zmiane warty — powiedzial sasiad. — Mysl! o tym, jak by sie rozgrzac. Mysli, ze przez noc umrzesz. Medyka nie trzeba bedzie wzywac, co i dla ciebie lepiej. Dobry czlowiek.

Almaz skinal glowa na znak zgody. Strzelec chcial, zeby starzec jak najszybciej przestal sie meczyc.

Almaz wyjmowal cegly ze sciany, a sasiad odkladal je na bok. Obmacal dziure — byla waska, ale da sie przelezc. Sasiad tracil go w plecy, bo odgadl, o czym Almaz myslal. Almaz przecisnal sie przez dziure. Ciagnal stamtad chlod i mrok, katownie Tajnej Kancelarii w porownaniu z nim wydawaly sie cieplym rajem. Rece zapadly sie w lodowate blocko, a ramiona zdretwialy. Czlowiek popychal z tylu, ale ze byl slaby, niepotrzebnie sie staral. Wlasny oddech wydawal sie Almazowi wyciem wiatru w kominie, chrypliwym i dudniacym.

— Naprzod, wysil sie jeszcze troche, juz niewiele zostalo. Tam jest wolnosc!

Slowa czlowieka, jego namowy lomotaly w glowie jak krew i Almaz gmeral rekami w blocku, ciagnal swe nieposluszne cialo, ktore wreszcie przewazylo… Glowa upadla w smrod i ziab, wstret i przerazenie przydaly sil. Odpoczal nieco, wyciagnal nogi z dziury i uniosl sie, zeby zetrzec smrodliwa maz z twarzy.

— Mnie wez, nie zapomnij — blagal czlowiek.

Ale Almaz nawet nie myslal zostawic towarzysza w biedzie, towarzysza, ktory wskazal mu droge do wolnosci. Almaz nigdy nie zawiodl ludzi. Widocznie czlowiek odgadl jego mysli, bo ucichl i pokornie czekal, az Almaz odpocznie, wsunie rece do dziury i wciagnie go — slabego, bezsilnego, niewazkiego — do czarnego tunelu.

Almaz wyprostowal sie, krzywiac sie z bolu i wscieklosci na swe nieposluszne czlonki. Sklepienie bylo niskie i musial sie pochylic, a spadajace z gory lodowate krople wody parzyly poranione plecy. Czlowieka wzial na rece niczym niemowlaka — na barana niesc go nie mogl, chociaz to poreczniejsze, bo dokuczaly pokrwawione plecy. Po paru krokach przelozyl go pod pache, aby wolna reka wymacywac droge w ciemnosci. Nie bylo to zreszta potrzebne, bo czlowiek podpowiadal, dokad isc, gdzie zawracac, gdyz niczym kot widzial w mroku. Almaz juz sie nie dziwil, nie mial sil na zdziwienie, szedl wiec, potykal sie, slizgal w blocie.

Dotarli do podziemnej komory. Strop poszedl do gory i mozna sie bylo wyprostowac. Pomacal reka wokol siebie — szkatuly, kufry. Widac jakies zapomniane bogactwa.

— Nie — powiedzial czlowiek — to sa ksiazki, kroniki, gramoty. Stare. Zostaly z czasow cara Iwana.

— Nie slyszalem, zeby car bawil sie ksiazkami — powiedzial Almaz.

— Interesowal sie — powiedzial czlowiek. — Tu sa ukryte wielkie bogactwa. Tajemnice panstwowe. Wielu juz ich szuka, ale nie znajda. Z ziemi lochy sa niewidoczne.

Daleko z tylu wzmocniony gardzielami przejsc, jak trabami bojowymi, rozlegl sie halas. Splatal sie w zwarte dudnienie, cichl, rozpadal sie na poszczegolne glosy.

— Spostrzegli sie, zauwazyli, ze nas nie ma — powiedzial czlowiek. — Teraz nie znajda. Zanim odwaza sie wejsc do podziemia, zanim przez nie przebrna, my juz bedziemy daleko.

… Wyszli przez na poly zawalony smieciami, peten nietoperzy i szczurow podziemny korytarz, ktory konczyl sie na przeciwleglym brzegu rzeki Moskwy, opodal Kadaszewskiej Slobody. Kupa zetlalego drewna i troche kamieni — oto wszystko, co pozostalo po kapliczce, ukrywajacej pradawne podziemie. Switalo. Jakis chlopak pedzil konie z nocnego pastwiska, a z przeciwka, ledwie majaczac we mgle, szla baba z wiadrami. Po lewej byly ogrody, w ktorych nawolywali sie stroze, strzegacy carskiego dobra. Z mgly, niczym dzidy, wylanialy sie dzwonnice kadaszewskich cerkwi. Bylo spokojnie i nawet psy nie szczekaly, nie zaklocaly ludziom snu w taka zwyczajna noc.

— Pojdziemy brzegiem — powiedzial czlowiek. — Wiem, gdzie jest lodka.

Dopiero teraz Almaz mogl przyjrzec sie swemu towarzyszowi. Bol w nim, zbitym i storturowanym, byl wielki. Przez strzepy odzienia przegladaly rany i siniaki, rece byly tak poorane, jakby ktos z nich sciagnal skore, a i w twarzy nietkniete pozostaly jedynie oczy. W porannym brzasku utracily koci blask i wewnetrzne swiatlo, i teraz byly niebieskie i bezdenne jak powietrze. W tych oczach kryla sie mysl i meka.

— Pocierp troche — powiedzial czlowiek. — Donies mnie.

— Pewnie — powiedzial Almaz i nawet sie usmiechnal, pomyslawszy, ze sam tez jest straszny i obrzydliwy.

— Co prawda, to prawda — powiedzial czlowiek. Almaz wprawnym juz ruchem wsunal go sobie pod pache, przy czym jego polamane nogi ciagnely sie niemal po ziemi, rozsuwaly wysoka przybrzezna trawe.

Lodka byla tam, gdzie byc miala. Czlowiek znow mial racje, i wiosla, zapomniane lub umyslnie zostawione, lezaly w dulkach. Po godzinie dotarli do lasu i tam przelezeli caly dzien, ukrywszy lodz w trzcinach.

Almaz nazbieral jagod, zjadl pare syrojadek. Jego towarzysz nic nie chcial jesc, tylko pil wode, lecz nie z rzeki, jak Almaz, ale z wlasnych dloni, jak w Tajnej Kancelarii, kiedy poil ta woda-rosa swojego sasiada.

Potem znow szli, obchodzili wsie, szli bez wytchnienia i dopiero nastepnego dnia rano ledwie zywi dobrneli do jaru, w ktorym przykryte pozolklymi galeziami stalo cos niewidzianego, nieslychanego, cos, co przypominalo arke. i wtedy calkowicie wyczerpany padl, bez przytomnosci, na ziemie u konca podrozy.

Ocknal sie wewnatrz arki, na miekkim poslaniu, w swietle slonca, chociaz arka nie miala okien. Lezal nagi, pokryty dekoktami i masciami. Jego towarzysz, przebrany w inne odzienie, kustykal dokola niego na wlasnej roboty kulach, usmiechal sie cienkimi wargami, mamrotal po swojemu i cieszyl sie. Przekonywal Atmaza, ze nie jest sila nieczysta, tylko wedrowcem. Ale Almaz go nie sluchal, gdyz jego starcze czlonki nie chcialy zyc i znosic takich mak, i trzesly sie w goraczce, ktora macila rozum.

— No coz — uslyszal resztka swiadomosci — trzeba bedzie uciec sie do srodkow ostatecznych.

Moze wedrowiec powiedzial inaczej, tego Almaz nie byl pewny, gdyz znow ogarnal go ni to sen, ni to smierc, a we snie trzeba bylo za wszelka cene trzymac sie burty lodzi, bo jesli ja wypuscic z rak, wtedy zabierze czlowieka wolzanska fala i rozbije go o stromy brzeg. Ale Almaz zdolal sie utrzymac i kiedy ponownie sie ocknal, nadal w tej samej arce, czlowiek powiedzial do niego:

— Lekalem sie, ze twoje serce nie wytrzyma. Ale jestes silny i serce wytrzymalo.

Nie mial juz lasek i biegal zwawo. Widocznie minelo wiele czasu.

— Nie — powiedzial czlowiek, znow odgadujac mysl Almaza. — Minal zaledwie jeden dzien. Popatrz na siebie.

Podal Almazowi okragle zwierciadlo, z ktorego spojrzala nan mloda twarz — znajoma i nieznajoma zarazem. Almaz pomyslal w pierwszej chwili, ze to portret, malowany wizerunek, ale czlowiek wciaz sie tylko smial i kazal patrzec w zwierciadlo, i wtedy Almaz pojal, ze stal sie mlody…

— To byloby wszystko — powiedzial starzec i znow siegnal po papierosa. — On odlecial do swoich. Nie mialem wowczas pojecia, kim on jest, czym jest jego arka i skad pochodzi, i tlumaczylem sobie wszystko najprosciej — duch, najpewniej poslaniec bozy. Zostawil mi wszystkie medykamenty przywracajace mlodosc i kazal przysiac, iz dochowam tajemnicy, bowiem jest jeszcze za wczesnie, aby ludzie o czyms takim wiedzieli, i odlecial. Na odjezdnym kazal mi korzystac z eliksiru i czekac na niego, obiecal tez wrocic za sto lat i odnalezc mnie. Czekalem ponad sto lat. Nie wrocil. Moze cos sie stalo, a moze jeszcze przyleci. Raz naruszylem jego zakaz. Bylem w Symbirsku, odszukalem swoja przyjaciolke Milice i przywrocilem jej mlodosc. A od tej pory, gdy tylko siebie odmladzalem, zawsze przyjezdzalem do niej — gdziekolwiek by byla. I to wszystko. Mozecie mnie ganic za skrytosc, mozecie chwalic. Jednak wkrotce minie trzysta lat, a przeciez nawet Milica do dzis nie wiedziala, dlaczego dzieja sie z nia takie czary. Myslala, ze to moja zasluga. Ale gdziez tam…

Starzec zamilkl. Zmeczyl sie. Sluchacze powracali do XX wieku, wymieniali ukradkowe spojrzenia, krecili glowami, ale nie bylo w nich niewiary. Historia byla zbyt dziwna, a i staruszek w dodatku nie mial powodu zmyslac po nocy basni i opowiadac ich ludziom, ktorzy w bajki nie wierza.

Milica wciaz drzemala w fotelu z kotka na kolanach. Jej glowa opadla na pomarszczone rece.

— Jesli tak bylo istotnie, to Przybysze nie sa mitem — powiedzial Standal.

Misza pierwszy przerwal milczenie, ktore zazwyczaj nastepuje po dlugim referacie, kiedy to sluchacze musza dopiero zebrac mysli i pisac notatki, posylane pozniej do prezydium.

— No i jak, dacie mi teraz wypic moja dole? — zapytal starzec. — Wszystko opowiedzialem jak na swietej spowiedzi. Mlodosc nie jest mi potrzebna do zabawy, tylko do zalatwienia powaznych spraw, i dla Milicy rowniez prosze. Ona mi wierzy.

— Wcale nie spalam — powiedziala nagle Milica Fiodorowna. — I wszystko, co tu Mily Przyjaciel opowiadal, moge potwierdzic pod przysiega. Wcale nie chcemy zachowac monopolu na eliksir. Nieprawdaz?

Starzec skinal glowa.

— Moze ktos z obecnych tu dam i kawalerow zechce sie do nas przylaczyc?

14

Czlowiek jest istota rozumna. Rozum mowi mu, ze popelnia bledy. Chcialby je naprawic, ale zawsze jest na to zbyt pozno. Cokolwiek by zrobil, jesli przeoczyl wlasciwa pore, na poprawki jest za pozno, i dlatego w kazdym czlowieku drzemie chec odwrocenia biegu czasu.

Gdy czlowiek jest jeszcze maly i chodzi do przedszkola, pragnie wrocic do przeszlosci i nie jesc tych przekletych cukierkow, za ktore dostal lanie. W szkole, gdy nieco wydorosleje, pragnie cofnac sie o dzien i wykuc astronomie od strony 18 do 19 i w ten sposob uniknac dwojki.

Im dalej, tym gorzej. Czlowieka zaczyna przesladowac nieodwracalnosc nieopatrznie wypowiedzianych slow, przegapionych spotkan, mimowolnych i umyslnych oszustw, niepotrzebnych polprawd, zlekcewazonych mozliwosci. W ktoryms momencie nieodwracalnosc przeksztalca sie w zycie, ktore skrecilo w niewlasciwa strone. Dokladnie widzi sie zakurzone rozdroze i ogromny kamien z napisem; „W te strone nie idz,

Вы читаете Rycerze na rozdrozach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату