Wokol rozlegaly sie urywki zdan, ale zdan zwyczajnych, slow powszednich, bo nikt nawet nie wspominal o uslyszanej opowiesci, nie wiedzac jeszcze, jak i co trzeba powiedziec. Szuroczka przyniosla Wandzie Kazimirownie cos do picia. Helena narzucila szal na ramiona Milicy Fiodorowny, zeby staruszka nie zmarzla. Za oknem panowala cisza, ciemnosc, chlodek. W oddali sennie i leniwie poszczekiwaly psy. Brzmialo to tak, jakby wymyslaly, bez wiekszego zreszta przekonania, dokuczliwym komarom.
— Dalsza opowiesc to sam tylko smutek — powiedzial starzec. — Powstanie, jak wiecie, zostalo zdlawione, Ksiaze Dolgoruki postawil w Arzamasie dwiescie szubienic. Na kazdej z nich zginelo po pol setki ludzi. Policzcie sobie, ilu ich bylo. Ale ja tego nie widzialem. Z dwiema sotniami Kozakow odskoczylem na polnoc, do klasztoru sw. Feraponta. Poznal mnie Nikon, ucieszyl sie, ale nie chcial ryzykowac. Namawialismy go do dzialania. Zdobedziemy klasztor sw. Cyryla, mowilismy, tam bogaty skarbiec, armaty, i nad Wolge, na pomoc Stiepanowi pospieszymy. Wszystko na prozno, nie osmielil sie starzec, zostal. Przez te spory spoznilismy sie z pomoca.
W owym czasie Stiepana i Frola juz do Moskwy wiezli. Kozakow zwolnilem, zeby kazdy ratowal sie na wlasna reke, szukal szczescia, jak potrafi. A sam chcialem pojsc do lasu. Byl jednak tam pewien pies — kniaz Samojfa Szajsupow, ktoremu car kazal sledzic Nikona. Szajsupow wszedzie mial swoich ludzi. Doniesli. Schwytali mnie niedaleko klasztoru, zakuli i do Moskwy, jako najbardziej niebezpiecznego zbrodniarza stanu. Mozna powiedziec, ze spadlem carowi jak z nieba. Jesli sie przyznam, to koniec z Nikonem, bo nie doniosl, komu trzeba, o naszym przyjezdzie i namowach. Nikona i tak juz przeniesli do twierdzy, do klasztoru sw. Cyryla, i tam trzymali o chlebie i o wodzie. A moje zeznania bylyby dla niego gwozdziem do trumny. Przywiezli mnie do Moskwy i tam zaszlo nieprzewidziane wydarzenie, ktore ma bezposredni zwiazek z dzisiejszym dniem.
13
Rece wiazali mu w przegubach sznurami obszytymi wojlokiem, nogi krepowali rzemieniami i podciagali cialo do gory. Kat nadeptywal na koniec rzemienia, ciagnal, rozdzieral cialo, rozrywal stawy rak i nog. Pozniej bil po plecach knutem, rzadko, jakies trzydziesci uderzen na godzine, i po kazdym ciosie z plecow odpadal pas skory, jakby wyciety nozem. Do czerwonosci rozzarzal kleszcze i chwytal za zebra.
Starzec Siergiej do niczego sie nie przyznawal. Frola Riaziria, ktory go rozpoznal, powital pustymi oczyma, a mnichom, ktorzy widzieli go, jak wchodzil i wychodzil od bylego patriarchy Nikona, wymyslal od najgorszych. Starzec byl ogromny, jeszcze silny, ale po torturach mocno podupadl, glowa chwiala sie na boki, jezyk spuchl tak, ze nie mogl wymowic nawet slowa.
Car Aleksy, duszac sie ze strachu, przeszedl noca z palacowych komnat do lochow Tajnej Kancelarii. Mial przy sobie papierek, na ktorym wlasnorecznie nagryzmolil pytania, jakie mial zadac starcowi.
”Za co Stienka chcial pobic soborowych, czy nie za to, ze oni slusznie obalili Nikona, i co on im rozkazywal?” — powtarzal wladca slowa notatki. „O Karolu — gramota od niego z nikonowska pieczecia przyszla zza granicy do jego Carskiej Wysokosci”. To o Szwedach. Szwedzi sa niepewni i podstepni, Katoszychina, zbieglego buntownika, ukryli, drukarnie trzymaja, w ksiazkach rozne wiesci o zbrodniarzu Stience drukuja i falszywie na temat Nikona donosza. Starzec powinien cos o tym wiedziec.
Diak Danilo Polanski szedl o pol kroku za nim i trzyma! swiece, zeby car nie uderzyl sie glowa o sklepienie. W przejsciu bylo duszno i smrodliwie, strzelec stojacy przed drzwiami katowni zakrzatnal sie otwierajac je, cofnal sie, i od tego carowi zrobilo sie jeszcze paskudniej na duszy. Polanski powiadal, ze starzec Siergiej milczy. To zle. A sa przeciez ludzie, pewni chyba, ktorzy twierdza, ze Siergiej to wcale nie Siergiej, nie starzec, tylko kozacki pulkownik. Stopnie wiodace do lochu byly sliskie i brudne, mogliby wymyc, badz co badz monarcha tamtedy chodzi. Nic jednak nie powiedzial Polanskiemu, powtarzal slowa pytan i slowa ulatywaly, ginely w roznych niespokojnych myslach, a w srodku wszystko plonelo, pieklo, widac Niemczurylekarze dali jakies paskudne ziele. Gorzko bylo carowi od ludzkiej niewdziecznosci, od wrogosci i prywaty, zlosci i obmow.
— Moglibyscie wymyc schody — powiedzial nagle do Polanskiego, chociaz niby wcale nie zamierzal.
Przeszli lochem do sali tortur. Za kratami komor wieziennych poruszaly sie cienie, biale rece sterczaly ze szmat, a lancuchy dzwonily jak na pozar.
Starzec Siergiej bezwladnie wisial na belce. Siwe wlosy, pokryte blotem i krwia, sterczaly mu koltunem w bok, co sprawialo, ze wygladal jak mlody bojarzyn w czapce zalozonej modnie na bakier.
Poddiaczy, ktory prowadzil przesluchania, poderwal sie zza stolu, ale car nawet nie popatrzyl w jego strone. Ciezko przestawiajac opuchniete nogi, podszedl do Siergieja i zajrzal mu w twarz. Kat, zeby monarsze bylo wygodniej, zwawo zabiegl od tylu i opuscil postronek. Siergiej dotknal nogami posadzki, ale nogi odjechaly w bok, nie trzymaly go.
— Co powiedzial? — zapytal car patrzac na starca, tak niezbednego dla spokoju i triumfu wladcy.
— Milczy — powiedzial poddiaczy cicho, patrzac w brzuch swego wladcy. Bal sie carskiego gniewu.
Opuchniety, czarny jezyk wieznia sterczal z ust, nie miescil sie w nich. Oczy, obrocone bialkami ku gorze, nie zamykaly sie.
— Jest mi potrzebny zywy — powiedzial nagle car zwyczajnym glosem, lecz jakby ze smutkiem.
Powiedzial to tak, ze nawet Polanskiego przeszedl dreszcz. Najlagodniejszy z monarchow byl nader zatroskany, a to wielu moglo kosztowac glowe.
— Niechaj z rana medyk go obejrzy, da lekarstwo. I nie wypytywac, zanim nie powiem.
Almaza polali woda, wniesli nieprzytomnego do komory i rzucili na ziemie. Nie zamierzali do rana wzywac medyka. Starzec byl mocny.
Almazowi wydawalo sie, ze jest na pustyni. Pala i pieka nogi pokaleczone o kamienie, i jeziora tylko ludza, a okazuja sie wichrami, bijacymi po spalonej skorze. Potem mily chlodek opadl na czolo. Lodowata woda, tak zimna, ze dretwialy zeby, sama wlewala sie do ust, zrobilo sie lekko i blogo.
— Lepiej sie czujesz? — zapytal cichy glos, mily, niczym
ten chlodek na pustyni.
— Tak — powiedzial Almaz i otworzyl oczy. W ciele siedzial bol i dretwota, ale to nie bylo wazne, gdyz umysl rozjasnil sie, ozyl. Glos dzwieczal tam, w srodku, jakby ktos gladzil palcem ciemie. Tuz obok, na kopce zgnilej slomy, lezal rozpostarty malutki czlowieczek i dotykal wychudlymi rekami Almaza. Jego oczy w ciemnosci swiecily sie po kociemu.
— Nieczysta silo — powiedzial Almaz — zgin, przepadnij!
— Ciszej — odezwal sie glos w jego glowie. Wargi malutkiego czlowieka nie poruszaly sie, byly zacisniete w waska linie. Tylko oczy swiecily sie ostra zielenia. — Ciszej — glos uspokajal, koil. — Uslysza i przyjda. Znow zaczna torturowac. Pragne twojego dobra. Jestem zmordowany i slaby, nogi mam polamane.
W komorze panowala gesta ciemnosc, ale Almaz zobaczyl, ze nogi sasiada sa nieruchome, niezywe. Krew plynaca z ust zapiekla sie na policzku. Almazowi przeszedl strach. Jezyk byl ciezki, ale jakos sie poruszal.
— Pij _ powiedzial bezdzwiecznie sasiad i wyciagnal dlon, w ktorej jak rosa na lisciu perlila sie woda. W malutkim czlowieczku nie bylo zla i wrogosci. Almaz pochylil glowe i zlizal rose.
— Na dybach cie meczyli? — zapytal sasiad.
— Umre — odparl Almaz. — Sam car z rana sie do mnie zabierze.
— Jestes buntownikiem? — zapytal sasiad. — Ze Stienka zbojowales?
— To niewazne — odparl Almaz. Podejrzewal, ze tajni diakowi podstawili mu swoje ucho.
— Nie obawiaj sie — powiedzial czlowiek. — Znam twoje mysli. Mozesz mnie uwazac za medyka z Ziemi Frazinskiej. Oskarzyli mnie o czary, ogniem torturowali, nogi lamali. Znam sekret, jak stad uciec, ale nie mam nog.
Almaz dlugo zyt na tym swiecie i wielu rzeczy sie napatrzyl. We Frazinskich Ziemiach, w niemieckich, cudow jest wiele. Sam Almaz w Indiach byl, Turcje widzial, ale w cuda, rzecz oczywista, wierzyl.
— Opowiedz mi o sobie — blagal sasiad. — Nie musisz slowami, mysl tylko, ja zrozumiem.
Oczy zagladaly w dusze, oswietlaly ja zielonkawym ogniem, wypatrywaly, co ukryl, a ukryl Almaz w swojej opowiesci niewiele, tylko to, co dotyczylo patriarchy Nikona. To niechaj sasiad sam wyczyta — czy to nieczysta sila, czy to zwyklymi czarami.
Czasami sasiad prosil o powtorzenie, wypytywal o szczegoly, ciekawil sie, jakby nie byl skazany, podobnie jak Almaz, na niechybna smierc. Opowiesc go zadowolila. Mowil, ze zablysla mu nadzieja, ze poszczescilo mu sie, iz sasiadem jest Almaz. Na nic juz nie liczyl, utracil wiare, czul bliska smierc.
Z lochow Tajnej Kancelarii nie ma ucieczki, Almaz dobrze o tym wiedzial. Nikt jeszcze stad nie uszedl. Moze mafy czlowiek stracil rozum, a moze zna tajemne slowo.
— Nie — powiedzial sasiad. — Nie znam slowa, ale widze przez sciany. Nie dopytuj sie, jak, bo nie odpowiem, nie zdolasz tego zrozumiec.
Almaz nie upieral sie. Wierzyl w sekretne i dziwne rzeczy, ale czarownikow unikal. Moze naprawde czlowiek patrzy wskros sciany, jesli mu to dane.
— Tutaj w jednym miejscu sciana jest cienka — powiedzial czlowiek. — Na jedna cegle. Zamurowane drzwi. W dawnych czasach bylo przejscie, ale widac po pozarze zarzucili je, zamurowali. Pod Kremlem w roznych miejscach sa wykopane przejscia i piwnice, tak wiele, ze niektorych nawet nie znajdziesz. Carowie juz od dawna tu mieszkaja, a wszystkim wladcom potrzebne sa sekretne miejsca, skrytki i wiezienne lochy.
Za krata przeszedl strzelec. Zajrzal w ciemnosc, niczego nie dostrzegl, zawolal:
— Starcze Siergieju, Starcze Siergieju, zyjesz? Almaz jeknal przeciagle.
– Zyje — powiedzial strzelec. — Z samego rana medyka przyprowadza jak do jakiego bojara.
Rozesmial sie.
— Jak do bojara — powtorzyl i ruszyl dalej.
— A jak my ten mur rozbierzemy? — zapytal Almaz.
— Ciszej, nie mow jezykiem — odezwal sie wewnatrz glowy sasiad. — Mysl, a ja wszystko rozumiem.
— Nie przywyklem tak.
— Jeszcze wczoraj obluzowalem cegly. Wyciagniesz mnie, poniesiesz. Cegly ulozysz na miejscu. Moze nie od razu sie spostrzega.
— Zgadzam sie — powiedzial Almaz, gdyz byl czlowiekiem trzezwym i rozumial, ze jesli nie ucieknie noca, czekaja go nowe meczarnie, po ktorych smierc wyda sie wybawieniem.
— Czekaj — uslyszal glos rozlegajacy sie w glowie.
Czlowiek, opierajac sie na lokciach, powlokl bezwladne cialo ku przeciwleglej scianie i od jego