Bakszt. — Wejdzcie.
Wszystko w pokoju bylo jak dawniej. — Ten sam zaduch zamknietego pomieszczenia, te same akwarele i sztychy na wyblaklych tapetach, doniczki z pradawnymi kwiatami na parapecie, fikus w rozsypujacej sie drewnianej kadzi, Milica Fiodorowna siedzaca przy okraglym stole. Na obrusie, ciemnozielonym, nieco pogryzionym przez mole, lezal album w czerwonej safianowej oprawie ze zlotymi zapinkami w ksztalcie lwich glow.
Milica Fiodorowna wygladala dziwnie. Utracila jakby czastke swego krolewskiego majestatu, skurczyla sie, zapadla w sobie. Rzadkie snieznobiale wlosy, przez ktore przeswiecala rozowa, sucha skora, nieco rozwichrzyly sie na skroniach, co nigdy dotad sie nie zdarzalo. Pergaminowe policzki pokryte byly ciemnymi, niemal czerwonymi plamami.
— Przepraszam bardzo — powiedziala Szuroczka. — Przyszlismy do pani zgodnie z umowa. Obiecala nam pani cos opowiedziec.
— Pamietam — powiedziala madame Bakszt i skinela glowa. — Niech dzieci wejda.
Dzieci weszly i grzecznie sie przywitaly. Nie widzialy nigdy przedtem pani Bakszt i zdumialy sie, ze bywaja az tak starzy ludzie. Glowa Milicy Fiodorowny zupelnie zapadla sie w ramiona, dlonie opuchly i lezaly na stole jak cudze, niezywe. Nos zblizyl sie do gornej wargi i nawet na nim zarysowaly sie glebokie zmarszczki. Tylko oczy — wielkie, szare, obramowane ciemnymi rzesami — zachowaly dawna zywosc.
— Siadajcie — powiedziala Milica Fiodorowna. — Zachowujcie sie cicho i nie palcie.
— My nie palimy — powiedziala Tania Metryk.
— Nie pale — dodal Standal, gdyz Szuroczka popatrzyla na niego srogim wzrokiem.
— Nae moge poswiecic wam tyle czasu, ile byscie pragneli — powiedziala staruszka. — Obejrzyjcie sobie moj album. Podejdzcie do stolu, smialo.
W pokoju nastapilo poruszenie, powietrze zakolysalo sie i zapachy szafranu, kamfory, wanilii przemieszaly sie z soba, a zza parawanu wional ku nim aromat wody kolonskiej „Chypre”.
Standal pociagnal nosem i zerknal na parawan, spod ktorego wystawaly czubki meskich butow. Znajome czubki. Buty nalezaly do staruszka-porywacza. Jednak Misza nie podejmowal zadnych gwaltownych krokow. Gdy dzieci pochylily sie nad albumem, zaczal nieznacznie przesuwac sie w strone parawanu.
— Na tej fotografii — mowila miarowym glosem staruszka — widzicie mnie w stroju siostry milosierdzia.
— Przed rewolucja? — zapytal rudy pionier.
— Tak, w Sewastopolu.
Znaczenie tych slow nie dotarlo do pionierow. Szuroczka zdziwila sie. Nigdy nie widziala tego albumu. Kobieta w srednim wieku, ubrana w dluga biala suknie i czapeczek, stala na tle workow z piaskiem miedzy dwiema staroswieckimi armatami. Obok niej — oficerowie w czapkach z malenkimi daszkami. Twarz jednego z nich wydala sie jej znajoma.
— Kto to jest? — zapytala.
— Pewien znajomy. Nie pamietam juz teraz, jak mial na imie — odparla pani Bakszt. — Bodajze Lowoczka.
Standal kontynuowal ruch ku parawanowi. Stapal na palce, a dopiero pozniej opadal na piety. Na razie jego podchody nie zostaly dostrzezone.
— A tutaj jest wiersz poety Polonskiego. Pewnie nie znacie takiego. To byl przeswietny poeta. Sam imperator bardzo pochlebnie sie o nim wyrazal.
Wiersz byl poswiecony gospodyni.
Milica Fiodorowna zaczela deklamowac go z pamieci, a pionierzy porownywali z tekstem. Okazalo sie, ze deklamowala bezblednie.
Do parawanu zostalo najwyzej poltora metra. Czubki butow poruszyly sie i cofnely. Wyleniala stara kotka wyskoczyla zza parawanu i z dzikim wrzaskiem wskoczyla na piers Standala. Misza gwaltownie cofnal sie i omal nie przewrocil fikusa.
— Boze swiety! Co sie tam dzieje? — wykrzyknela mlodym glosem Milica Fiodorowna.
— Kot — powiedzial Standal.
— Prosze natychmiast tu wrocic — powiedziala Milica Fiodorowna — bo w przeciwnym razie bede zmuszona wskazac wszystkim drzwi.
— Ja nic… — wyjakal Standal. — Wydawalo mi sie tylko…
— Misza! — powiedziala Szuroczka.
W saloniku zapanowal spokoj. Standal wrocil do stolu I rowniez zaczal ogladac album, ale katem oka zerkal na parawan. Kotka polozyla sie staruszce na kolanach i tez zezowala — na Misze, jakby mu grozila.
— A teraz pomowmy o mojej mlodosci — powiedziala stara pani Bakszt. Spieszyla sie, denerwowala i niemal krzyczala.
Na nastepnej stronie byl akwarelowy portret panienki w sukni z glebokim dekoltem.
— To ja — powiedziala Milica Fiodorowna. — W okresie mojego pobytu w Sankt Petersburgu. A ten wiersz wpisal mi do albumu Aleksander Siergiejewicz Puszkin. Tanczyl ze mna na balu u Wiaziemskich.
Pionierzy, Szuroczka i Standal zamarli, jak razeni gromem. Staruszka powiedziala te slowa tak zwyczajnie, ze nie mozna bylo watpic w ich prawdziwosc. Stronica byla zagryzmolona niewyraznym, pospiesznym pismem. A u dolu widnial podpis: Puszkin (z „twardym znakiem” na koncu).
W tym momencie zza parawanu szybko wyszedl staruszek z zoltawa broda, dwoma susami dopadl drzwi i zniknal za nimi, unoszac z soba przenikliwy zapach wody kolonskiej. Nikt go nie zauwazyl, nawet Standal, tylko syjamska kotka odprowadzila go swymi roznobarwnymi oczyma: jednym czerwonym, drugim niebieskim.
10
Wieczor, uzaliwszy sie nad ludzmi wymeczonymi przez upal i nadzwyczajne wypadki, wygramolil sie zza granatowego, prastarego lasu, spedzil slonce nad horyzont t zaczal igrac krwawymi barwami zachodu. Kurz opalizowal czerwienia, domy porozowialy, rozzlocily sie szyby. Jedynie zapadlisko zialo czernia na sinawym asfalcie — wokol niego wznosilo sie juz ogrodzenie z grubych lin rozwieszonych na slupkach. Wszystko zlagodnialo — i powietrze, i ludzie. Kazdy, kto szedl do kina lub po prostu na spacer, zatrzymywal sie przy zapadlisku i rozpowszechnial rozne pogloski o bajecznych skarbach, ktore znaleziono w piwnicy. Opowiadano o pewnym operatorze koparki, co to zabral po cichu zloty lancuch wagi dwoch pudow, i chwalono sie znajomoscia z nim. Pokazywano palcem oficera sledczego, spacerujacego z zona ulica Puszkina, przekonujac sluchaczy, ze wcale nie spaceruje, tylko sledzi. Ludzie okropnie zazdroscili operatorowi koparki i mieli nadzieje, ze go zlapia i przykladnie ukarza.
Udalow lezal tuz przy oknie na duzej sali szpitalnej. Reka juz go prawie nie bolala. Grubin slusznie przypuszczal, to bylo tylko pekniecie, a nie zlamanie. Chociaz w tym Udalow mial szczescie. Lekarze obiecali jutro wypisac go do domu. Przybiegla zona, ktora najpierw denerwowala sie i zloscila, a potem uspokoila sie i przyniosla z domu pierog z kapusta. Przed odejsciem postala przy oknie, potrzymala meza za zdrowa reke. Przybiegal syn Maksymek, przychodzila coreczka — przyprowadzali z soba przyjaciol! znajomych ze szkoly i przedszkola, chwalili sie ojcem w szpitalnym oknie.
Przechodnie klaniali sie, pozdrawiali. Udalowowi wkrotce znudzily sie te oznaki wspolczucia, odsunal sie wiec od okna, podkurczyl nogi i przelozyl poduszke na srodek lozka. Nie wiedzial, ze jego nazwisko jest rowniez wymieniane w zwiazku ze skarbem. Jedni mowili, ze Udalow ucierpial starajac sie zatrzymac czlowieka ze zlotym lancuchem. Inni utrzymywali, ze staral sie uciec wraz z przestepca w celu dokonania podzialu zdobyczy, ale noga mu sie powinela.
Nad zapadlisko przyszedl rowniez prowizor Sawicz. Popatrzyl w czarna glebie i postanowil, ze jednak odwiedzi Helene. — Dawno u niej nie bylem. Jesli jej nie zastane, to po prostu przespaceruje sie kolo domu — pomyslal.
Zanim Sawicz dotarl do Kastielskiej, zapadl juz zmierzch. Na ulicach zazolcily sie pierwsze latarnie. W oknie Kastielskiej palilo sie swiatlo. Helena czytala. Sawicza nagle opanowalo oniesmielenie. Kolo przystanku autobusowego po przeciwleglej stronie ulicy stala lawka — drewniane listwy na zeliwnych nozkach w ksztalcie lwich lap. Sawicz usiadl udajac, ze czeka na autobus,! powtarzal w mysli przemowe, ktora by wyglosil, jesli starczyloby mu odwagi na to, zeby wstapic do Heleny. Powiedzialby: „Heleno, czterdziesci lat temu nie dokonczylismy naszej rozmowy. Wiem doskonale, ze to sprawa dawno przebrzmiala, ze biegu czasu nie mozna odwrocic. Gdzies wybralismy niewlasciwa droge. Ale jesli bledu nie da sie naprawic, nalezy przynajmniej przyznac sie do jego popelnienia”.
Wolno zapadal zmrok, niebo na zachodzie stawalo sie zielonkawe. Barczysty uczen Technikum Rzecznego nie doczekal sie na Szuroczke, sprzedal drugi bilet, sam poszedl na dziewiata do kina i z rozpaczy pil w bufecie lemoniade. Udalow bez apetytu zjadl kolacje i zaczal myslec. Stara pani Milica Fiodorowna Bakszt nie mogla zasnac. Wstala wiec, wziela z kata laske, z ktora chodzila do Ubezpieczalni i na targ, zarzucila na ramiona kaszmirowy szal w ciemnoczerwone roze i udala sie na spacer. Po drodze zastanawiala sie, czy przypadkiem nie popelnila bledu, pokazujac pionierom album z autografem Puszkina. Musiala jednak ratowac swoje dobre imie i umozliwic Milemu Przyjacielowi niezauwazalna rejterade. Grubin obudzil sie, nakarmil rybki, zgasil swiatlo i poszedl odwiedzic sasiada, Korneliusza Udalowa. Wanda Kazimirowna, dyrektorka domu towarowego i malzonka Sawicza, zjadla samotnie ostygla kolacje i zmyla statki. Potem ogarnal ja smutek, ktory ustapil miejsca atakowi zazdrosci.
Zrobilo sie juz zupelnie ciemno. Nad lasami nabrzmiewala burza. Spoza grzebienia drzew wystrzelaly bezdzwieczne blyskawice, co sprawialo wrazenie, jakby jakis zloczynca dawal innemu zloczyncy ukradkowe sygnaly latarka. Udalow rozmawial szeptem z Grubinem, stojacym pod oknem szpitala. Udalow postanowil uciec i teraz wyczekiwal tylko stosownej chwili. Rano lekarze znow zamierzali zrobic mu przeswietlenie i zalozyc nowy gips. Udalow bal sie tych zabiegow. Byl tez inny powod desperackiej decyzji. Konczyl sie kwartal, nalezalo wiec pilnie zlikwidowac zapadlisko i pozostale nieporzadki w miescie. Udalow bardzo liczyl na premie.
Dozorczyni muzeum sprawdzila, czy wszystkie okna i drzwi sa zamkniete. Posiedziala na laweczce pod krzewem przekwitlego bzu, ale komary szybko wypedzily ja do strozowki. Westchnela, przezegnala sie patrzac na gmach Archiwum Miejskiego i weszla do mieszkania. Na rzece panowala cisza. Jej wstega z czarnymi kreseczkami znieruchomialych barek byla nieco jasniejsza od granatowego nieba.
Na dziedziniec muzeum wszedl starzec z ciezka bukszpanowa laska. Zapach wody kolonskiej odstraszal komary, ktore krazyly wokol niego, wrzeszczaly cieniutkimi glosikami, zloscily sie na starca,