operator koparki.
— Wszystko — odparl Misza.
— Trzeba bedzie wyniesc na swiatlo — powiedzial Edik. Zwrocil latarke Grubinowi, chwycil najwieksza butle i ruszyl z nia do wyjscia.
— Z jakiej epoki jest ta piwnica? — zapytal Grubin.
— Trudno okreslic — odpowiedzial Misza — ale najprawdopodobniej niezbyt stara.
— Szkoda — mruknal Grubin. — To juz drugie rozczarowanie w ciagu dnia.
— A jakie bylo pierwsze?
— Pierwsze bylo wtedy, kiedy pomyslalem, ze zaczelo sie prawdziwe trzesienie ziemi. Ale czy jestescie pewni, towarzyszu Standal?
— Naczynia wygladaja prawie wspolczesnie, i ksiazki… Misza podszedl do stolu, otworzyl ksiazke w skorzanej
oprawie.
— Idziemy juz? — zapytal Edik. — Na gorze pewnie nie moga sie nas doczekac.
— Pozniej sobie wszystko obejrzymy — powiedzial Grubin. Wzial jeszcze jedna butle i kolbe. Misza szedl za nim z ksiazkami w rekach.
Kapelusz Udalowa odskoczyl od skraju studni. Mruzac oczy w ostrym blasku dnia Edik podal mu butle. Misza stal o trzy kroki z tylu. Slup swiatla, przenikajacy do zapadliska, wydal mu sie materialny i elastyczny. Operator koparki, skapany w tym swietle, przypominal antyczna rzezbe. Butla pewnie spoczywala na jego dloniach.
Do wnetrza studni opuscily sie szczuple rece Heleny Siergiejewny, ktore pochwycily butle. Misza uniosl do gory ciezkie folialy.
— Widzicie, co tam bylo — powiedzial ktos w tlumie potepiajacym tonem. — A on chcial zasypac.
Udalow udal, ze nie slyszy. Odebral ksiazki od Standala i polozyl je na asfalcie, gdzie juz stala butla pokryta plesnia. Przez miejsca, gdzie plesn sie starla, przegladal czarny plyn. Inne naczynia metnie polsniewaly nieco dalej.
Udalowowi bylo zimno. Nawet zapial kolnierzyk niebieskiej jedwabnej koszuli. Udalow mial wyrzuty sumienia. Kiedy wezwal koparke, zeby zasypac jame w jezdni, dzialal w interesie rodzinnego miasta. Jego bujna wyobraznia juz podsuwala mu straszliwe obrazy, sklaniajac do energicznego dzialania. Jeden z obrazow przedstawial wypelniony pasazerami autobus, jadacy ulica Puszkina. Autobus wpadl do piwnicy tak, ze tylko tylny zderzak zostal na wierzchu. Obok stal zagraniczny korespondent i nieustannie pstrykal swoim aparatem. Nowy obraz: w Komitecie Obwodowym lub nawet w KC ogladaja fotografie zamieszczone w zagranicznej gazecie i mowia: „Ladny gagatek z tego Udalowa! Zeby tak zabagnic gospodarke komunalna rodzinnego miasta!” I kreca glowami.
Byl jeszcze jeden obraz, o wiele tragiczniejszy. Nieletnie dziecie w szkolnym fartuszku biegnie ze skakanka przez jezdnie, a wokol polatuja barwne motylki i male ptaszeta. Dziecie patrzy i smieje sie. Smieje sie nawet Udalow obserwujacy te scene. A tu nagle — czarna paszczeka zapadliska i daleki krzyk dziecka. Zostala tylko osierocona skakanka na potrzaskanym asfalcie, i matka, nieszczesliwa matka dziecka, ktora krzyczy: „Niczego nie potrzebuje! Dajcie mi tylko Udalowa! Dajcie mi go, a rozedre go na strzepy!…”
Dopoki nie przyjechala koparka, Udalow nieustannie walczyl ze swa wyobraznia i wciaz rozgladal sie na boki: patrzyl, czy nie biegnie dziecko ze skakanka, czy nie kreci sie gdzies w poblizu zagraniczny korespondent, ktory nie mial tu nic do roboty.
Udalow wierzyl, ze w zapadlisku nie ma nic interesujacego. Ilez juz ich bylo za jego pamieci — i wszystkie puste. Dziwactwa Kastielskiej tez nie potraktowal powaznie. Po prostu nie chcial wojowac z czynnikiem spolecznym. Po co? I tak sie zasypie. Wszystkie zapadliska — i to przy domu archijereja, i to, ktore wytworzylo sie na placu budowy lazni, i to pod rzeznia — wszystkie wywolywaly ozywienie w muzeum rejonowym, a nawet w obwodzie. Ale Udalowowi i wladzom miejskim staly one koscia w gardle — zapadliska nie da sie zaplanowac. W zapadlisku jest dla pracownika gospodarki komunalnej cos wstydliwego — groszowy, pokatny zywiol.
Teraz nad dziura w jezdni staly butle, lezaly ksiazki. I byly one nie tylko przeszloscia, lecz takze przyszloscia. Przyszloscia, w ktorej nazwisko Udalowa bedzie odmieniane na wszelkie sposoby przez dzialaczy kultury jak kraj dlugi i szeroki az do Wologdy, w ktorej bedzie mu sie wyrzucac ciasnota umyslu i zasciankowosc. Byl wrecz pewien, ze padnie slowo „zasciankowosc”. Trzeba wiec bylo ratowac sytuacje i dowodzic.
— Duzo tam tego? — zapytal Udalow, unoszac kapelusz i ukazujac wypukle czolko z glebokimi zatokami.
— Cale laboratorium — odparl spod ziemi operator koparki, ktory juz zapomnial o swym pierwotnym zadaniu i przeszedl do obozu przeciwnika.
— Warto zabezpieczyc znalezisko — powiedzial Misza zza plecow Edika. — Nalezy zaprosic specjalistow z obwodu.
— Popelniacie blad — zaripostowal trzezwo Udalow. — Nasi specjalisci sa nie gorsi od obwodowych. My przeciez, towarzysze, mamy Kastielska!
Ostatnie slowo wymowil tak glosno, jakby spodziewal sie oklaskow, i rzecz zdumiewajaca — jest taka szczegolna intonacja, znana ludziom zaprawionym w przemowieniach, ktora w polaczeniu z dowolnym nazwiskiem zmusza obecnych do uniesienia dloni i klasniecia nimi.
Przy slowie „Kastielska” w tlumie rozlegly sie oklaski. Udalow usmiechnal sie w duchu. Wzial gore nad tlumem. Sytuacja zostala opanowana. Piwnica bedzie zasypana.
Helena Siergiejewna w kazdym innym wypadku nie pozwolilaby sie okrecic wokol palca. Zazartowalaby, powiedzialaby jakas zlosliwosc, ktora zawsze miala na podoredziu. Ale teraz, kiedy stala i czekala, co znajda, kiedy patrzyla na przyniesione przedmioty, zrozumiala, ze nie ma sensu rozpoczynac wojny z Udalowem. Znaleziska nie byly takie znow stare.
— Teraz, towarzysze, pod okiem Heleny Siergiejewny uratujemy skarby kultury i odniesiemy je do muzeum. Slusznie?
— Slusznie — odparli sluchacze.
— No, gdzie mamy skarb kultury numer jeden?
Korneliusz zerknal na wielka butle i poczul nieodparta chec 'kopniecia skarbu numer jeden — wlasnie owej butli. Zapragnal nawet powiedziec narodowi, ze wszystkie te graty to po prostu wyposazenie przedrewolucyjnej bimbrowni. Ale sie powstrzymal.
Badacze podziemia po wysluchaniu mowy Udalowa znowu poszli wynosic rzeczy z drugiej izby. Udalow wyslal umyslnych do domu towarowego po papier pakowy. Helena Siergiejewna przykucnela i wziela do reki jedna z ksiazek. Ostroznie, podwazajac paznokciem, otworzyla zardzewiale zameczki oprawy i przewrocila pierwsza strone.
Widzowie pochylili sie nad nia i bezdzwiecznie poruszajac dziesiatkami ust sylabizowali tytul starej ksiazki.
6
Milica Fiodorowna ocknela sie. Dreczylo ja przeczucie. Na skroni niespokojnie pulsowala zylka. Cos wydarzylo sie w trakcie krociutkiego snu. Zegar podrozny Pawla Boure wskazywal trzecia. Album w safianowej okladce lezal na stole, byl dla kogos przygotowany. Przez szybe dobiegaly z ulicy strzepy rozmow. Trzeba wrocic do okna.
Wowczas mysli przebudza sie, jak obudzilo sie cialo, i wszystko wroci na swoje miejsce. Kotka, wyrwana ze snu, zdumiala sie zwawoscia ruchow swej pani. Portrety znajomych, akwarele i zrudziale fotografie spogladaly na Milice Fiodorowne obojetnie lub wrogo. Ich oryginaly dawno juz umarly i nie przebaczyly pani Bakszt godnej pozazdroszczenia dlugowiecznosci.
Rozowa poduszeczka czekala na parapecie. Milica Fiodorowna oparla sie ostrym lokietkiem i wyjrzala spomiedzy doniczek. Na ulicy niewiele sie zmienilo. Tlum sie przerzedzil. Przed Helena Siergiejewna Kastielska staly na asfalcie jakies przedmioty i butle o staroswieckim wygladzie. Sama zas muzealna dama siedzac w kucki — w pozie, jaka nie przystoi jej wiekowi — kartkowala zniszczona ksiazke.
To znaczy, ze piwnica nie byla pusta, ze cos w niej znaleziono. Milica Fiodorowna zmusila sie do myslenia. W mozgu drgnely zwapniale naczynia, zwawiej pobiegla krew! po calym pokoju rozniosl sie cichutki trzask, jakby ktos brazowym kluczykiem nakrecal stary zegar.
Dokad prowadzilo przejscie z tej piwnicy? Przeciez nie wchodzilo sie do niej z ulicy? Do ojca Serafima? Nie, jego dom, dopoki nie splonal, stal w glebi, za kepami potrojnego bzu. Moze do domu sasiadujacego z Baksztami, po tej samej stronie ulicy? To rowniez niemozliwe, gdyz w tym miejscu od niepamietnych czasow wznosil sie sklad zboza. Moze do oficyny? Tam byly zielone okiennice z otworami w ksztalcie serduszek, i cos jeszcze wiazalo sie z ta oficyna…
— Milico — meski glos odezwal sie przy drzwiach, glos znajomy i wiecznie mlody. — Prosze sie nie lekac. Poznaje mnie pani?
— Wcale sie nie boje, moj przyjacielu — odparla powaznie i cicho Milica Fiodorowna, usilujac odwrocic sie wraz z fotelem. — Juz nie potrafie sie bac. Prosze podejsc do swiatla.
Starzec zblizyl sie do okna, ciezko opierajac sie na sekatej lasce z bukszpanu. Mial siwa, pozolkla brode, niedawno podstrzyzona. Wulgarny odor wody kolonskiej, odor taniej razury rozlal sie po pokoju, klocac sie z innymi, zadomowionymi w nim zapachami. Te domowe zapachy — naftalinowy, waniliowy, welniany, kamforowy — staraly sie wyprzec natreta, ale aromat „Chypre'u” bezczelnie zajal srodek pokoju i po chamsku szczerzyl zeby.
— Prosze mi wybaczyc, Milico — powiedzial starzec. — Dopiero co bylem u fryzjera.
— Dlugo pan u nas zagosci, Mily Przyjacielu? — zapytala Milica Fiodorowna i podala starcowi szczupla, wiotka jeszcze, choc podagrycznie powykrecana reke. Starzec oparl sie mocniej na lasce, pochylil sie, calowal dlugo i czule.
— Posunalem sie w latach — powiedzial prostujac sie. — Mocno sie posunalem.
— Prosze usiasc, Mily Przyjacielu — powiedziala Milica Fiodorowna. — Tam jest krzeslo.
— Dziekuje. Wszedlem kuchennym wejsciem. Od tylu. Nie chcialem natknac sie na ludzi.
— Na dlugo do nas?
— Trudno powiedziec, Milico. Sam nie wiem. Jesli ta sprawa, ktorej poprzednio nie zakonczylem, powiedzie mi sie, moze sie nieco zatrzymam. Bo inaczej przyjdzie umierac.
— Niech pan nie mowi o smierci — powiedziala Milica. — Smierc moze uslyszec. Jestesmy zbyt slabo zwiazani z zyciem. Cieniutka nitka.
— Nonsens — powiedzial Mily Przyjaciel. — Powoduje pania ciekawosc, a to znaczy, ze jeszcze pani zyje.
— Tam wydarzylo sie cos dziwnego — powiedziala Milica Fiodorowna. — Zapadla sie jezdnia. Ludzie denerwuja sie, biegaja.
— Mrowcza krzatanina — powiedzial starzec. — Ilez to ja pani nie widzialem? Chyba z piecdziesiat lat.
— Pan znow swoje.
— Jestem bezposredni i niedelikatny. Zycie mnie tego nauczylo. Piecdziesiat lat to ogromny kawal czasu.
Milicy Fiodorownie nie