chcialo sie wypytywac goscia o to, co przydarzylo mu sie w ciagu tych piecdziesieciu lat. Jej te lata uplynely monotonnie. Samotnie. Czasami chlodno, czasami glodno. Ostatnio nieco lepiej.
Sasiedzi, prosci ludzie, zalatwili staruszce emeryture. Nie, lepiej nie wypytywac. Niechaj to spotkanie, choc tak dlugo wyczekiwane, odbedzie sie poza czasem, poza jego paralizujacym biegiem.
Starzec rozejrzal sie po pokoju. Portrety poznaly go. On je rowniez rozpoznal. Uprzejmie skinal glowa. Wizerunki w odpowiedzi tez sie sklonily, machnely bakami, brodami i wasami, blysnely epoletami i akselbantami, wielokrotnie usmiechnely sie slynnym usmiechem Milicy, wzruszyly obnazonymi ramionami, zakolysaly lokami i kedziorami.
Milica Fiodorowna patrzyla nan i rozpoznawala to, co juz sie skrylo pod siatka zmarszczek. Przeczucia i sny nawiedzaly ja nie na darmo — Mily Przyjaciel przyszedl do niej.
— Zechce pan otworzyc lufcik — powiedziala wstydzac sie swej slabosci. — Jest mi duszno. A wstaje rzadko, nader rzadko.
Starzec wstal, podszedl do okna. Byl na tyle wysoki, ze do lufcika siegnal nie podnoszac reki do gory. Otwierajac lufcik zerknal w dol, na ulice, zobaczyl dziure w asfalcie i lezace obok ksiazki, butle i retorty.
— O Boze! — powiedzial. Powiedzial to jak czlowiek, do ktorego smierc przyszla na godzine przed slubem.
Chwycil sie ramy okiennej i jego plaskie palce wyraznie zbielaly. Nie mogl utrzymac sie na nogach.
— Co z panem? — zapytala Milica, ktora nie pojela przyczyny jego zdenerwowania. — Zle sie pan czuje?
Starzec nie patrzyl na nia.
— Nic wielkiego — powiedzial. — To minie. Wszystko minie.
Zamknal oczy.
— A propos — zapytala uspokojona Milica Fiodorowna, ktora z wlasnego doswiadczenia znala ataki slabosci i dusznosci. — Dokad moglo prowadzic przejscie w tej piwnicy?
— Dokad?
— Wlasnie. Pomyslalam zrazu, ze do domu ojca Serafima. Pamieta pan ojca Serafima? Okropnie sie rozpil, kiedy splonal mu dom. W dodatku kolumny byly malowane w marmurek. Nie, sadze, ze nie tam. Tamten dom stal w glebi. A po naszej stronie byl sklad zboza. Po co mu taka piwnica? Moze jednak do skladu zboza?
— Nie do skladu — powiedzial starzec. — Nie do skladu. Jaki tam sklad? Piwnica prowadzila do waszej oficyny. Moj Boze, co za nieszczescie…
— Slusznie, slusznie — pomyslala Milica Fiodorowna. — Wyjscie z piwnicy rzeczywiscie musialo byc pod oficyna…
A Mily Przyjaciel gniewal sie. Jego oczy ogromnialy, rosly i miotaly blyskawice. On sam zas uniosl sie pod sufit, grozil stamtad koscistym palcem i cos bezdzwiecznie mowil… To sie juz Milicy Fiodorownie snilo. Zapadla w drzemke. Starzec nie wzlecial do gory i nie grozil palcem. Stal z czolem opartym o szybe i ciezko, ochryple jeczal.
7
Helena Siergiejewna nie wracala. Szuroczka odpowiadala na pytania Wani i przypominalo to splatany klebek — nitka ciagnela sie, pytanie nastepowalo za pytaniem, a w zadnym z nich nie mozna sie bylo doszukac sensu. Oglupiala za szczetem dziewczyna omal nie zapomniala, ze na trzecia obiecala pionierom wycieczke do starej pani Bakszt.
Kukulka niechetnie wygramolila sie z drewnianego zegara i dwa razy skrzypnela, nie otwierajac dzioba. Na trzeci raz juz nie starczylo jej sily. Wskazowki staly na za piec trzecia. A Heleny Siergiejewny wciaz nie bylo.
— Wanieczka, chodzmy na spacer — powiedziala Szura czulym glosem, bo przeciez Wanieczka mogl sobie nie zyczyc spaceru. — Moze znajdziemy babcie.
Przekonala Wanie, ze powinien wlozyc kurtke i paname. Wania ciagnal za soba czolg z pudelek po zapalkach, bo tylko pod tym warunkiem wyrazil zgode na spacer.
Na moscie przez Griaznuche Szuroczke i Wanie wyprzedzili znajomi z Technikum Rzecznego, barczysci uczniowie na rowerach. Wracali z plazy i dlatego czuli sie niezmiernie dziarsko. Na widok Szuroczki zaczeli zartowac, ze Wania jest jej synem, co bardzo ich rozweselilo. Szuroczka obrazila sie, a Wania sie przestraszyl i chcial pojsc nad rzeczke, zeby troche posiedziec na brzegu. Walil obcasami w kocie lby i zapieral sie. Uczniom Technikum znudzilo sie dowcipkowac w upale, wiec nacisneli pedaly. Jeden z nich zostal w tyle, odwrocil sie i powiedzial, ze kupil dwa bilety do kina na dziewiata i ze bedzie czekal. Szuroczka prawie go nie sluchala, bo wlasnie przemawiala Wani do rozsadku:
— Wanieczka — mowila. — Pojdzmy do babci. Dam ci czekoladowego cukierka.
— Nie wolno mi jesc cukierkow — kaprysil Wania. — Ja chce ananasa. Mnie boli zab trzonowy.
— Zaraz obejrzymy sobie twoj zab — rozlegl sie z tylu poczciwy glos. — A moze nawet wyrwiemy go z korzeniem.
Dopedzil ich prowizor Sawicz, ktory szedl z obiadu do apteki.
— Zgodzilam sie posiedziec z Wania — powiedziala Szuroczka — a Helena Siergiejewna nie wraca i nie wraca.
Sawicz popatrzyl na wnuka Heleny i pomyslal z przykroscia, ze nie ma przy sobie cukierka lub innego przedmiotu, jakie zazwyczaj daje sie dzieciom. Nie mial dzieci, choc moglby juz miec nawet wnuki.
— Ja chce zlapac zlota rybke — powiedzial Wania, ktory wcale nie przestraszyl sie doktora.
— Zlota rybke zdobywa sie dzieki pracy, moj chlopcze — powiedzial Sawicz. Prowizor nie potrafil rozmawiac z dziecmi.
— Ja bede lapal dzieki pracy — zgodzil sie Wania.
Szuroczka wykorzystala sytuacje i ruszyla Wanie z miejsca. Sawicz szedl obok i staral sie byc milym dla dziecka, ale odpowiadal mu ni w piec, ni w dziewiec. Juz po stu krokach dziecko zrozumialo, ze jego sasiad jest glupi, co bylo nieprawda. Prowizor w tym czasie myslal. Myslal o zyciu. Dawniej nie zauwazal, ze mysli. Dawniej mogl jesc I myslec, czytac i myslec, rozmawiac i myslec. Teraz staral sie byc mily dla cudzego wnuczka, ale w rzeczywistosci myslal o zyciu.
Po zburzonych sukiennicach zostala tylko wieza z zegarem. Najpierw wykorzystywano ja jako wieze strazacka, a potem dobudowano do niej trzypietrowy dom dla pracownikow Rady Powiatowej i zainstalowano elektryczny zegar, jakie zawiesza sie na slupach w wielkich miastach — okragly i niedokladny. Zegar wskazywal dziesiec po trzeciej.
— Oj! — powiedziala Szuroczka. — Czekaja na nas pionierzy. Pobiegniemy.
Wania zgodzil sie biec, bo Sawicz go znudzil. Szuroczka i Wania ruszyli pedem w strone szkoly, a za nimi po pustej, rozgrzanej jezdni skakal czolg zrobiony z tomu „Sowriemiennika” i czterech pudelek po zapalkach. Jedno z pudelek wkrotce sie oderwalo i zostalo na jezdni. Prowizor podniosl je i odruchowo obrocil w palcach. Na pudelku widnial rysunek drzewa bez lisci i napis „Egoista usycha, niczym samotne bezplodne drzewo. Turgieniew”. Szuroczka pociagnela Wanie w zaulek. Przed nowa murowana szkola stal dab. Dab byl bardzo stary. Wicedyrektor szkoly lubil powtarzac stara legende o tym, jak to pionier i odkrywca Barchatow przed wyruszeniem na wyprawe w celu odkrycia lewych doplywow Amuru posadzil dab w rodzinnym miescie. Wicedyrektor nie tylko ja powtarzal, ale takze wymyslil. Legenda bardzo przypadla do gustu nowemu dyrektorowi muzeum, ktory mial nadzieje odnalezc dokumenty swiadczace o jej autentycznosci.
W cieniu debu nudzilo sie szesciu pionierow z kolka historycznego. Latem kolko nie mialo zajec, ale Szuroczka odszukala wszystkich jego aktywnych czlonkow, ktorzy pozostali w miescie, i namowila na wycieczke do starej pani Bakszt. Byl okropny upal i pionierzy nie mogli usiedziec na miejscu. Bardzo lubili historie, ale teraz mieli wielka ochote na kapiel.
Zlota grzywka Szuroczki Rodionowej przykleila sie do czola. Obok niej dreptal przedszkolak. Pionierzy ozywili sie i wydobyli notesy.
— Chodzmy — powiedziala Szuroczka. — Bo sie spoznimy.
Pionierzy niechetnie wypelzli na skwar.
Ich droga biegla obok zapadliska i dlatego poczatek wycieczki trzeba bylo przesunac o dalsze kilka minut. Pionierzy wbili sie w tlum przy dziurze, po chwili wszystko juz wiedzieli, i Szuroczka, gdyby nawet chciala zaprowadzic ich do mieszkania staruszki Bakszt, nie moglaby tego zrobic.
Udalow pod okiem Heleny Siergiejewny zawijal w papier pakowy wydobyte przedmioty. Edik z Grubinem wynosili z podziemia reszte rzeczy, a Misza Standal odbieral je i ukladal na asfalcie. Pachnialo woda kolonska „Chypre”. Zapach ten wydzielal wysoki, koscisty starzec z zoltawa, niedawno podstrzyzona broda. Starzec byl niespokojny i nerwowo wylamywal gruzlowate palce. Prowizor Nikita Sawicz, ktory idac prosta droga wyprzedzil Szuroczke, zobaczyl Wanie i zwrocil mu pudelko po zapalkach.
— Babciu — powiedzial Wania. — Idziemy do domu.
— Co ty tu robisz? — zdziwila sie Helena Siergiejewna. — Gdzie jest Szuroczka?
— Jestem tutaj — powiedziala Szuroczka. — Zaczelam sie niepokoic, zastanawiac, gdzie pani zginela, ale potem przypomnialam sobie, ze mam wycieczke, pionierzy czekaja, wzielam wiec Wanie, poszlam do szkoly i po drodze wpadlam tutaj.
Wania tymczasem zainteresowal sie dziura w ziemi, podszedl blizej, pochylil sie i wpadl do jamy.
— Ach! — wykrzyknal tlum.
Ale Wani nic zlego sie nie stalo. Wlasnie w tym momencie wedrowalo do gory krzeslo. Wania spotkal sie z nim w pol drogi, miekko wyladowal i po paru sekundach powrocil na powierzchnie.
Jednak upadek Wani stal sie przyczyna innych wydarzen.
Ku zapadlisku rzucili sie prowizor Sawicz, starzec pachnacy woda kolonska, Misza Standal i Udalow, ktory zrozumial, ze jego koszmarne przeczucia zaczynaja sie sprawdzac. Ta czworka zderzyla sie nad dziura, przeszkadzajac sobie nawzajem w chwyceniu dziecka. Udalow, najbardziej pechowy, wpadl na starca, stracil rownowage i jak worek kartofli zwalil sie w dol.
W balaganie, wywolanym powrotem Wani i zniknieciem Udalowa, wonny starzec nieoczekiwanie chwycil jedna z butli, odrzucil bukszpanowa laske, ktora bolesnie uderzyla prowizora, i podrzucajac wysoko kolana zaczal biec ulica. Helena Siergiejewna przyciskala do piersi wcale nie przestraszonego Wanie i nie widziala tej sceny.
Prowizor Sawicz chcial krzyknac: „Stoj!”, ale pomyslal, ze to nie wypada. Tylko Misza Standal zorientowal sie w sytuacji i rzucil sie w pogon. Starzec juz zniknal w bramie domu.
Podworko bylo otoczone wysokim plotem. Starzec zna — j lazl sla w pulapce. Na widok Standala, nie wypuszczajac butli z rak, przycisnal sie do sciany. Ciezko oddychal, wciagajac powietrze jak herbate — z siorbaniem.
— Prosze to wziac — powiedzial. — Zazartowalem. Tylko niech pan nie rozbije. Standal zwlekal.
— Prosze mnie nie