tutaj sie nie pchaj, tu nie zagladaj!” Ktos inny poszedl, wepchnal sie, zajrzal, nie posluchal wskazowki na drogowskazie — i wygral. A ty nie.
Najczesciej ludzie przyzwyczajaja sie, godza z sytuacja, jakos dociagaja do grobu. Postronnemu obserwatorowi moze sie wydac, iz sa zadowoleni z zycia. A gdy zajrzec nieco glebiej, to okaze sie, ze niemal kazdy, gdyby tylko mial mozliwosc, powrocilby na rozdroze, przezylby swe zycie od nowa, korzystajac z wlasnych wieloletnich doswiadczen, naprawilby bledy, odwrocilby nieodwracalne. Ludzie czynia to w marzeniach i we snie. W jezyku ludzkim istnieje nawet tak zwany tryb warunkowy, poslugujacy sie slowkiem „gdyby”. Ow tryb nie trafilby do gramatyki, gdyby ludzi nie meczyl ten odwieczny problem.
Sto tysiecy lat temu pierwszy pitekantrop przemienil sie w czlowieka. Przezyl swe krotkie zycie i pomyslal: gdyby zaczac wszystko od poczatku… i umarl. Wczesnie umarl. W owych czasach ludzie zyli bardzo krotko — rodzili potomstwo i ustepowali mu miejsca. Od tej pory ludzie nauczyli sie zyc nieco dluzej i dzieki temu mogli czesciej i z wieksza zaciekloscia powtarzac: „Gdyby… gdyby… gdyby…”
W pewnym momencie okazalo sie, ze ludzie nie musza pracowac od switu do nocy. W wolnych chwilach niektorzy z nich zaczeli pisac ksiazki. Ksiazki odzwierciedlaja ludzkie pragnienia. Tak narodzil sie doktor Faust, odmlodzony za sprawa sily nieczystej. Dorian Gray posluzyl sie w tym celu portretem, inny znow bohater literacki — skora jaszczura. A gdzies u zarania literatury snuje sie Gilgamesz w poszukiwaniu niesmiertelnosci. Ale wszystko na prozno. Slodkie pierniki namalowane na szyldzie nikogo jeszcze nie nasycily.
A tutaj, poznym wieczorem, w miescie Wielki Guslar, stolicy powiatu, zebralo sie kilkoro ludzi. Powiedziano im, ze mozna zamienic tryb warunkowy na cos bardziej realnego. Poszczescilo sie im, nieprawdopodobnie sie poszczescilo. Peszyla ich tylko pewnosc, ze cos takiego jest niemozliwe. Peszyl mur wzniesiony w swiadomosci, mur zbudowany przez ewolucje w tym celu, aby ludzie nie tracili rozsadku. Bo jesli wierzy sie w cuda, mozna oszalec.
Jesli lekkomyslnie uwierzyc w lewitacje, zapragnie sie skoczyc z dachu dziesieciopietrowego budynku. Jesli uwierzyc w niewidzialnosc, zapragnie sie wziac z banku cudze pieniadze. Jesli uwierzyc w telepatie, bedzie sie chcialo zaprzestac myslenia, aby ktos nie podsluchal. Wlasnie do walki z latwowiernoscia sluzy przegrodka w glowie czlowieka, ktora nosi nazwe instynktu samozachowawczego. Jedna i jej funkcji jest negowanie cudow.
— Tak wiec srodek sklada sie z trzech czesci — powiedzial starzec imieniem Almaz. — Proszek mam w kieszeni. Rozpuszczalnik znajduje sie w butelkach, ktore zabralem z muzeum. Trzecia czesc sklada sie z roznych substancji, a recepta spisana jest w zeszycie.
Starzec Almaz wzial ze stolu brulion w skorzanej okladce i powachlowal sie nim. W pokoju zrobilo sie duszno od pelnych podniecenia oddechow.
Heleno Siergiejewna bebnila palcami w blat stolu, starajac sie odpedzic wewnetrzne zmieszanie, zagluszyc dzwonienie w uszach. Przez geste lepkie powietrze przebilo sie ku niej czyjes uwazne spojrzenie. Podniosla glowe, napotkala wzrok Sawicza i zrozumiala, ze on jej nie
widzi, ze widzi teraz Lenoczke. Kastielskg, ktora tak niezdarnie kiedys kochal. Helena Siergiejewna pojela w tym momencie, ze Sawicz powie „tak”. W nim to „gdyby” tkwilo przez dlugie lata, odbieralo spokoj. Zerknela ukradkiem na Wande Kazimirowne. Ale dziwna rzecz, ta kobieta patrzyla nie na meza, lecz w blekit za oknem. Usmiechala sie do swoich mysli, i Helena Siergiejewna przypomniala sobie, jaka efektowna rzepa byla Wanda, nim utyla od siedzacego trybu zycia i tlustego jedzenia.
— Bylem wylacznym wlascicielem tego sekretu i korzystalem z niego, kiedy bylo trzeba — ciagnal Almaz. — Uwazalem, ze ludziom moze tylko zaszkodzic. Teraz wytlumaczylem wam, jak to wszystko wyglada, i prosze o wyrozumialosc. Nikogo me przymuszam. Natomiast mnie samemu bardzo na tym zalezy, zarowno ze wzgledu na moj sedziwy wiek, jak i ze wzgledu na mnostwo roznych spraw, ktore musze koniecznie zalatwic.
Almaz odlozyl brulion na stol i przycisnal go kciukiem.
— To znaczy, ze pan zgadza sie podzielic z ludzmi? — zapytal Sawicz.
— Zgadzam sie. Moze w innej sytuacji bym sie nie zgodzil, ale teraz jest za pozno. Obawiam sie, ze za pozno.
— Z formalnego punktu widzenia nie ma pan prawa korzystac ze znaleziska, ktore jest wlasnoscia muzeum — powiedzial Misza Standal. — Tym bardziej ze narazil pan na szwank skarb panstwa.
— A to jest karalne — dodal Udalow.
— Juz to mowiliscie — powiedziala stara pani Bakszt. — Nie zachowujcie sie jak rosyjscy liberalowie. Oni zawsze wiele gadali i nigdy nic z tego nie wynikalo.
Helena Siergiejewna usilowala dostrzec w staruszce rysy pieknej perskiej ksiezniczki, ale oczywiscie niczego nie dostrzegla, bo starcza maska byla doskonale niezawodna i nieprzenikliwa.
— Nie, tak nie mozna — powiedzial Standal. — Trzeba koniecznie odwolac sie do wladz i organizacji spolecznych.
— Slusznie — zgodzil sie Udalow, ktorego bardzo ubodlo porownanie z carskim liberalem. — Co powiedza w Komitecie Powiatowym? W Akademii Nauk? Dopiero potem nastapi scentralizowana dystrybucja.
— Ile czasu to zajmie? — zapytal starzec.
— Ile bedzie trzeba.
— Rok?
— Moze rok, moze dwa.
— Nie moge sie na to zgodzic. Mam sprawy do zalatwienia. Milica tez nie moze czekac, umrze.
Milica pochylila ze smutkiem glowe.
— Glupstwa mowicie, towarzyszu Udalow — wtracil sie Sawicz, ktory chcial uwierzyc w eliksir. — Myslicie, ze przyjdziecie do Komitetu Powiatowego albo nawet do Akademii Nauk i powiecie:,W tym sloiku znajduje sie eliksir mlodosci, otrzymany przez pewnego mego znajomego w podarunku od marsjanskiego podroznika w XVII wieku”. Wiecie, co wam na to odpowiedza?
— Poradza zmierzyc temperature — zachichotala Szuroczka Rodionowa. Dziewczyna siedziala cicho jak myszka, krepowala sie, ale wyobrazila sobie Udalowa z termometrem pod pacha i nabrala odwagi.
— Gdyby taki czlowiek przyszedl do mnie — powiedzial Sawicz — postaralbym sie go jak najszybciej izolowac.
Udalow uslyszal slowo „izolowac”! zamilkl. Lepiej zmiiczec. W kazdym razie on juz swoje powiedzial. W razie czego ludzie to sobie przypomna.
Grubin nie wytrzymal, poderwal sie na rowne nogi i zaczal miotac sie po pokoju, przeskakujac przez nogi i krzesla.
— Rosyjscy lekarze — powiedzial — wszczepiali sobie dzume. Umierali. W zlych warunkach. A nam przeciez nikt nie proponuje smierci. Bez wiekszego ryzyka mozemy okazac sie bohaterami w oczach nauki i calej ludzkosci.
Glos Grubina zabrzmial wysokimi rejestrami i ucichl. Kudlacz palcami rudymi od nikotyny staral sie zapiac gorny guzik marynarki, ukryc niebieski podkoszulek, gdyz odczuwal nieadekwatnosc swego stroju do wznioslych slow, ktore wlasnie wypowiedzial.
— To wcale nie jest smieszne — skarcil Sawicz chichoczacego Udalowa.
— Nie mozemy zwrocic sie do instytucji naukowych — ciagnal Grubin nabierajac odwagi. — Zaczna sie z nas
smiac, jesli nie gorzej. Nie mamy prawa odmawiac udzialu w doswiadczeniu. W kazdym razie ja nie mam prawa. Jesli odmowimy — butelki albo zagina w muzeum, albo towarzysz Almaz Bity przeprowadzi eksperyment sam i niczego sie nie dowiemy.
— Jesli doswiadczenie sie powiedzie — powiedzial Sawicz, ktory chcial wierzyc — wowczas pojdziemy do uczonych, ale juz nie z pustymi rekoma.
— Z metrykami i dowodami osobistymi — dodal Grubin — w ktorych nasz ankietowy wiek nie bedzie zgodny z rzeczywistym.
— Okropnosc! — wykrzyknela Wanda Kazimirowna. — A jesli to trucizna?
— Ja bede pierwszy — odparl starzec Almaz.
— I ja — powiedziala Milica Fiodorowna. — Dla mnie to nie pierwszyzna.
— Nikogo nie zmuszamy — oswiadczyl Grubin. — Uczestnicza w eksperymencie tylko chetni. Pozostali beda grupa kontrolna.
— Czy moge o cos zapytac? — Misza Standal podniosl dwa palce do gory. — A co bedzie, jesli ja zgodze sie na udzial w doswiadczeniu?
— Staniesz sie oseskiem — odpowiedziala Szuroczka Rodionowa. — I ja tez. Zabiora nas stad w wozeczkach.
— A to dziala od razu? — zapytal Udalow. Nie chcial sie wyrozniac, ale myslal o powrocie do domu. Do malzonki.
— Nie, po pewnym czasie — odpowiedzial Almaz. — Dekokt dziala rozmaicie, ale zanim organizm go nie wchlonie, musi uplynac pare godzin. Nad ranem wszystko stanie sie jasne. Kazdy powroci do okresu rozkwitu sil fizycznych. Dlatego mlodym nic tu nie grozi. Zreszta nie warto na nich tracic eliksiru.
Almaz poczul, ze opinia obecnych zaczyna mu sprzyjac. Ciekawosc ludzka, pasja poznawania nowych rzeczy, przeklete „gdyby”, obawa, aby nie byc tchorzliwszym od innych — wszystkie te przyczyny sprzyjaly powodzeniu jego zamyslow. Szybko wiec ustawil na srodku stolu butelke i polecil Helenie, aby przyniosla szklanki i inne naczynia oraz lyzke wazowa. Poprosil tez o zwykla, drobna sol kuchenna i krede lub wapno, a sam pospiesznie kartkowal brulion, przypominal sobie recepta. Obawial sie bowiem, ze ktos zacznie zartowac, gdyz ironia w takich wypadkach jest gorsza od inwektyw i watpliwosci. Wystarczy, aby ktos uznal, iz basniowosc eliksiru kloci sie ze zwyczajnym wygladem saloniku i czasami, w ktorych zyja ci ludzie — i juz zabiora butle, zaniosa je do muzeum, zamkna w kasie pancernej. Jesli tak sie stanie, upadnie sprawa, dla ktorej odbyl tak daleka podroz, a i jego zycie wrotce dobiegnie kresu. Do tego nie wolno bylo dopuscic, gdyz starzec, dozywajac na swiecie trzystu lat, dopiero teraz naprawde zaczynal poznawac smak ludzkiego istnienia.
W czasie przygotowan, ktore byly tak zwyczajne, jak przygotowania do poludniowej herbaty, zaczely sie ciche rozmowy — w dwojke, we trojke. Czasami rozlegal sie smiech, ktory jednak nie kryl w sobie zadnej ironii, byl nerwowy, zdlawiony.
Almaz Fiedotowicz wsypal do miski wiecej niz polowe proszku, zeby starczylo dla wszystkich. Potem odkorkowal butelki z rozpuszczalnikiem, przelal do jednego naczynia, zmruzyl oko i napelnil miske ciemnym plynem. Zaczal mieszac proszek, mieszac starannie, fachowo i wprawnie, druga reka wyjmujac z kieszeni spodni rozne torebeczki i zawiniatka.
— Te wszystkie dodatki — wyjasnil — kupilem w aptece. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Zaopatrzylem sie nawet w aspiryne, w celu wzmocnienia efektu.
— Potem bedziemy musieli wszystko zanotowac i przekazac uczonym — powiedzial Grubin.
— Nie zapomnimy —