uwaga byla skoncentrowana na mnie. Gniewne przeklenstwa stroza sprawialy, ze tarzalismy sie ze smiechu. Wkrotce Rumbo znudzil sie zabawa i bez slowa wybiegl przez brame, nie czekajac, az do niego dolacze.
„Zaczekaj, Rumbo!”, zawolalem. Rumbo przeszedl w trucht pozwalajac mi sie dogonic.
„Dokad teraz?”, spytalem.
„Na sniadanie”, odrzekl.
Rumbo prowadzil zawiklana trasa bocznymi uliczkami. W koncu dotarlismy do ogrodzenia z blachy falistej, ciagnacego sie przez cala przecznice. Znalezlismy dziure w blaszanym plocie i Rumbo wlazl przez nia do srodka, weszac w poszukiwaniu jakiegos znajomego zapachu.
„Dobrze – powiedzial do mnie. – Jest w biurze. Sluchaj mnie teraz uwaznie, szczeniaku, masz zachowywac sie grzecznie i cicho. Szef nie ma za duzo cierpliwosci do psow, wiec mu sie nie naprzykrzaj. Jesli sie do ciebie odezwie, masz machac ogonem i rznac idiote. Nie udawaj cwaniaka. Jesli jest w zlym nastroju, kiwne ci lbem i wtedy zejdziesz mu z oczu. Sprobujemy pozniej cos z niego wydebic. Zrozumiales?”
Skinalem lbem, zaczynajac obawiac sie spotkania z „Szefem”. Rozejrzawszy sie, stwierdzilem, ze znajdujemy sie na wielkim placu pelnym porozbijanych i rozlozonych na czesci starych samochodow, spietrzonych w sterty wygladajace tak, jakby mialy sie za chwile wywrocic. Wokol wielkich stert gdzieniegdzie staly mniejsze, ktore, jak zauwazylem, skladaly sie glownie z rdzewiejacych czesci i akcesoriow samochodowych. W koncu dziedzinca stal wygladajacy na ledwie dzialajacy zuraw. Zorientowalem sie, ze trafilismy na cmentarzysko samochodow.
Rumbo ruszyl w strone rozwalajacego sie drewnianego baraku stojacego w centrum krolestwa rdzewiejacego metalu. Zatrzymal sie pod drzwiami, skrobiac w nie i szczekajac cicho. Lsniacy nowy rover zaparkowany kolo baraku wygladal wsrod rozpadajacych sie wrakow jak perla na stercie gnoju. W jaskrawym swietle poranka blyszczal, rzeklbys, pogardliwie.
Drzwi baraku sie otwarly i ze srodka wyszedl Szef.
– O, Rumbo! Czesc, stary! – usmiechnal sie promiennie do wymachujacego ogonem swojego przyjaciela. Widac bylo, ze jest w dobrym nastroju. – Znow wybyles na cala noc? Wiesz chyba, ze robisz tu za stroza, wiec skoncz z tym lazikowaniem, bo mnie juz od tego boli glowa.
Przykucnal przed Rumbem i poglaskal go. Dodatkowo na przywitanie dal mu kuksanca w bok. Rumbo byl bardzo dobrym psem: zamachal ogonem i szurnal lapami, przez caly czas usmiechajac sie do Szefa, ale nie rzucajac mu sie w ramiona. Wywiesil luzno jezor, co chwila starajac sie polizac twarz mezczyzny. Szef byl masywnej postury, dluga skorzana marynarka wybrzuszala mu sie na barach. Wygladal na twardego czlowieka, zahartowanego przez przeciwnosci losu, ale i nawyklego do kosztowania dobrych stron zycia – wytrawnych trunkow i smakowitych kaskow. Z ust sterczalo mu grube cygaro, sprawiajace wrazenie przedluzenia splaszczonego nosa; bez ktoregokolwiek z tych elementow wygladalby glupio. Zaczynajace rzedniec wlosy okrywaly uszy i falami splywaly na kark. Na jednej rece mial wykwintny sygnet z dukatowego zlota, a na drugiej przewyzszajacy go wystawnoscia duzy pierscien z diamentem.
– Kogo przyprowadziles ze soba? – Szef spojrzal na mnie z zaskoczeniem malujacym sie na twarzy. – Przygruchales sobie przyjaciolke, co?
Zjezylem sie obrazony. Na szczescie Szef za chwile sam sie poprawil: – Ach, nie, widac, ze to przyjaciel. No co, chlopcze, podejdz tu. – Wyciagnal do mnie reke, ale cofnalem sie przed nia z obawa.
„Podejdz blizej, kurduplu”, powiedzial cicho Rumbo, ostrzegajac mnie z irytacja.
Podpelzlem powoli do przodu, przepelniony lekiem przed tym mezczyzna, wyczuwalem w nim bowiem dziwna mieszanine lagodnosci i okrucienstwa. Na ogol psy wyczuwaja w ludziach polaczenie obu tych cech, jednak ktoras z nich zwykle znacznie przewaza. U Szefa obydwie te cechy sie rownowazyly. Dopiero pozniej zorientowalem sie, ze u ludzi jego pokroju to bardzo czeste zjawisko. Polizalem mu palce, gotow czmychnac przy pierwszej oznace agresywnych zamiarow. Kiedy ponioslo mnie i znecony pysznym smakiem zaczalem lapczywie lizac jego dlon, powstrzymal mnie, zaciskajac reke na moich szczekach.
– Jak sie wabisz, co? – Szef szarpnal moja obroze. Wystraszony sprobowalem sie wyrwac. „Spokojnie, szczeniaku, nic ci nie zrobi. Jesli sie tylko wlasciwie zachowasz”, zwrocil sie do mnie Rumbo.
– Nie ma imienia ani adresu? Komus nie bardzo na tobie zalezalo. – Szef puscil mnie i zartobliwie popchnal w strone Rumba. Gdy sie wyprostowal, poczulem, ze juz zapomnial o mnie.
– No dobrze, Rumbo, zobaczymy, co ci przysyla moja kobita. – Szef podszedl do bagaznika rovera i wyciagnal z niego interesujaco sie zapowiadajaca plastykowa torbe: interesujaca, poniewaz wybrzuszajaca sie od – jak podpowiadaly nam nosy – jedzenia. Zaczelismy tanczyc wokol nog Szefa, ktory trzymal torbe poza naszym zasiegiem. – No juz dobrze, dobrze. Ktos moglby pomyslec, ze nie mieliscie nic w pyskach od tygodnia.
Rumbo usmiechnal sie do mnie.
Szef przeszedl na tyl drewnianego baraku, gdzie lezala stara plastykowa miednica i wytrzasnal do niej zawartosc torby. Posypala sie bogata mieszanina resztek: pokryta miesem kosc, przemokniete platki kukurydziane, kawalki tluszczu z boczku i pol tabliczki czekolady. Gdybym byl czlowiekiem, zrobiloby mi sie na ten widok niedobrze; dla psa jednak byly to gastronomiczne delicje. Natychmiast z Rumbem wetknelismy pyski w mieszanine odpadkow i przez jakis czas pochlonieci bylismy wylacznie napelnianiem brzuchow. Naturalnie Rumbo wybieral co smaczniejsze kaski, ale i mnie nie powiodlo sie najgorzej.
Kiedy juz miska zostala wylizana do czysta, moj przyjaciel przeszedl do drugiej, podstawionej pod kran, z ktorego kapala woda. Zaczal lapczywie chleptac wode. Ja z brzuchem pekajacym od zarcia uczynilem to samo. Potem osunelismy sie na ziemie zbyt nazarci, by sie ruszyc.
„Kazdego dnia tak jadasz, Rumbo?”, spytalem.
„Nie, nie zawsze. Bywa, ze Szef niczego nie przynosi. Czasami trwa to nawet pare dni. I nie zawsze udaje mi sie cos ukrasc. Sklepikarze w okolicy nauczyli sie juz na mnie uwazac.”
Szef zniknal w baraku. Slychac bylo halasliwa muzyke z radia.
„Zawsze nalezales do Szefa?”
„Mowiac szczerze, nie pamietam. Znam go, odkad siegam pamiecia. – Rumbo zamyslil sie gleboko, po czym powiedzial: – Nie, to na nic. Maci mi sie w glowie, gdy zbyt mocno sie nad czyms zastanawiam. Czasami, kiedy wacham pewnych ludzi, przypominam sobie zapachy, ktore wydaja mi sie znajome. Nie moge sobie jednak przypomniec, bym kiedys nie znal Szefa. Chyba jestem z nim od poczatku.”
„Jest dobry dla ciebie?”
„Przewaznie. Czasem mnie wiaze, kiedy chce, zebym zostal na miejscu przez cala noc, a czasami porzadnie mnie skopie, kiedy szczekam za glosno, ale nic na to nie poradze. Ma kilkoro wrednych przyjaciol. Ponosi mnie, kiedy sie zjawiaja.”
„Co robia?”
„Przewaznie gadaja. Siedza przez pare godzin w baraku, klocac sie i glosno rechocac. Jest paru stalych pracownikow, ktorzy robia przy tych wrakach, wyciagaja z nich czesci oraz sciagaja pomocnikow. Nigdy nie ma tu za wiele ruchu.”
„A Szef co robi?”
„Nie jestes zbyt ciekawy, kurduplu?”
„Przepraszam, interesuje mnie to po prostu.”
Rumbo przygladal mi sie przez chwile podejrzliwie.
„Jestes odmienny od reszty psow, zgadza sie? Jestes… no, inny niz ja. Chociaz troche podobny. Wiekszosc psow to skonczeni idioci. Tez jestes glupi, ale w inny sposob. Skad wlasciwie jestes, szczeniaku?”
Opowiedzialem mu wszystko, co pamietalem. Odkrylem, ze rowniez zaczynam zapominac o swojej przeszlosci. Pamietalem jeszcze targ, na ktorym zostalem sprzedany, ale niewiele z tego, co sie wydarzylo pozniej, zanim trafilem do przytulku dla psow. Cos takiego przydarza mi sie coraz czesciej: miewam przeblyski, podczas ktorych przypominam sobie wszystko, po czym moj umysl znow staje sie czysta, nie zapisana karta. Pozostaje jedynie mgliste, rozmazane wspomnienie mojej przeszlosci oraz pochodzenia. Czesto zapominam nawet, ze bylem czlowiekiem.
Nie zwierzylem sie wowczas Rumbowi z lekow i podejrzen dotyczacych mojego ludzkiego pochodzenia, bo nie chcialem go do siebie zrazic. Potrzebowalem go, by utrzymac sie przy zyciu jako pies. Widzisz, zwierzetom jest latwiej pogodzic sie z sytuacja, w jakiej sie znajduja, i wlasnie zwierzeca czesc mojej natury pomagala mi wytrzymac obecnosc doprowadzajacych do szalenstwa mysli.