Zapytalem, na czym polegala ta jego metoda.
„Kiedy mial juz dosc mojego drapania sie albo nie wytrzymywal bijacego ode mnie smrodu, przywiazywal mnie do rynny i polewal woda ze szlaucha. Gdy zaczynam za bardzo cuchnac, staram sie trzymac od niego z daleka.”
Zadygotalem na sama mysl o zimnym prysznicu. Byl srodek zimy.
„Jest inny sposob – ciagnal Rumbo. – Rownie wstretny, ale przynajmniej o wiele skuteczniejszy.”
„Niewazne, wszystko jest lepsze od tego swedzenia.”
„Coz – zawahal sie – zwykle rezerwuje to na cieplejsza pogode, skoro jednak nalegasz…”
Zajalem zwykla pozycje – to znaczy z lbem przy jego boku – i ruszylismy za zlomowisko. Zabral mnie do parku, tym razem duzego, dosc daleko od naszego domu. W parku byl staw, do ktorego kazal mi wskoczyc.
„Zartujesz? – powiedzialem. – Zamarzniemy na smierc. Poza tym nie jestem pewny, czy umiem plywac.”
„Nie badz idiota – rzekl Rumbo. – Wszystkie psy potrafia plywac. A co do zimna, zapewniam cie, ze bedzie to o wiele przyjemniejsze niz prysznic Szefa. No juz, sprobuj!”
Z tymi slowami Rumbo rzucil sie do wody, ku wielkiej uciesze grupki dzieci spacerujacych z rodzicami po parku tego zimowego poranka. Pewnie i z zadowoleniem wyplynal na srodek stawu. Zanurkowal nawet, czego jeszcze nigdy nie widzialem w psim wykonaniu. Wyobrazalem sobie panike wsrod pchel na jego lbie, kiedy stwierdzily nagle, ze znika ich ostatnie schronienie. Ich przerazenie, gdy znalazly sie w lodowatej wodzie. Rumbo zatoczyl luk i skierowal sie w moja strone, nawolujac, bym do niego dolaczyl. Bylem jednak zbyt wielkim tchorzem.
Rumbo dotarl do brzegu i wygramolil sie z wody. Paniusie zaczely odciagac swoje pociechy, poniewaz wiedzialy, co teraz nastapi. Duren (czyli ja), oczywiscie, nie wiedzial.
Zostalem doszczetnie przemoczony lodowatym prysznicem, gdy moj (przebiegly) przyjaciel otrzasnal sie, by pozbyc sie z siersci nadmiaru wody. Czulem rownoczesnie gniew i wstyd za moja glupote. Czesto przeciez widzialem w poprzednim zyciu otrzasajace sie z wody psy. Wiec dlaczego dalem sie tak zmoczyc? W kazdym razie stalem jak skonczony idiota, ociekajac woda, tak zmarzniety, jak gdybym rzeczywiscie plywal.
„No, kurduplu, jestes dosc mokry. Nic ci sie juz nie stanie, jezeli wskoczysz do wody”, rozesmial sie Rumbo.
Dygoczac, musialem przyznac mu racje. Podczolgalem sie wiec do skraju stawu i ostroznie zanurzylem lape w wodzie. Natychmiast wyjalem ja z powrotem: wydawalo mi sie, ze woda ma temperature ponizej zera! Odwrocilem sie, by powiedziec Rumbowi, ze zmienilem zdanie, ze wytrzymam jeszcze pare miesiecy, az zrobi sie cieplej. Na ulamek sekundy, nim wpadl na mnie, dostrzeglem jego ciemna sylwetke. Zrzucil mnie z brzegu. Ze skowytem runalem lbem naprzod do stawu. Rumbo wskoczyl za mna.
Krztuszac sie, wyplynalem na powierzchnie, lapczywie chwytalem powietrze. Dlawilem sie, oczy, uszy, nos i gardlo wypelniala mi woda.
„Ooch! – wrzeszczalem. – Ooooch!!!”
Przez czyniony przez siebie halas slyszalem smiech Rumba. Mialem ochote pobic go, utopic lotra, musialem sie jednak przede wszystkim zajac ratowaniem swego zycia w lodowatym stawie. Klapalem zebami i rozpaczliwie lapalem powietrze w pluca. Bardzo predko – kiedy dotarlo do mnie, ze daje sobie rade i plywam – przykrosc minela i zaczalem czerpac radosc z nowego przezycia. Ledwie, ledwie utrzymujac nos nad powierzchnia wody, odpychalem sie tylnymi lapami i wioslowalem przednimi, dzieki czemu nie zesztywnialy mi calkiem z zimna. Zorientowalem sie, ze moge wykorzystywac ogon jako ster.
„Jak ci sie to podoba, szczeniaku?”, uslyszalem wolanie Rumba.
Rozejrzawszy sie stwierdzilem, ze dotarl na srodek stawu. Podazylem w jego strone.
„B-bardzo, R-rumbo, al-le jest s-strasznie z-zimno”, odpowiedzialem, zapomniawszy o gniewie.
„Ha! Poczekaj, az wyjdziesz na brzeg! – Zanurkowal ponownie i wyplynal z usmiechem. – No, pod wode, szczeniaku. Zanurz sie, bo nigdy nie pozbedziesz sie pchel!”
Przypomnialem sobie, po co tu przyszlismy i zanurzylem glowe pod powierzchnie. Wyplynalem krztuszac sie.
„Jeszcze raz, szczeniaku! Zrob to porzadnie, inaczej ich nie wytopisz!”
Zanurkowalem ponownie, tym razem wstrzymujac oddech i zostajac pod woda tak dlugo, jak tylko moglem. Nie wiem, co pomysleli sobie ludzie na brzegu, widok bowiem dwoch kundli, zachowujacych sie jak tresowane foki, musial byc z pewnoscia osobliwy. Zaczelismy baraszkowac w wodzie, ochlapujac sie i wpadajac na siebie nawzajem, doszczetnie sie przy tym oczyszczajac dzieki energicznym ruchom. Wystarczylo nam piec minut, po ktorych za obopolna zgoda skierowalismy sie do brzegu. Wygramolilismy sie z wody, rozmyslnie ochlapujac gapiow, i pobawilismy sie w ganianego, by troche przeschnac.
Wracajac do domu, smielismy sie i chichotalismy, czujac sie odswiezeni i pelni wigoru jak nigdy przedtem – i oczywiscie glodni, jakbysmy przez cale zycie nic nie jedli. Znalezlismy zawiniete w papier kanapki, ktore jeden z robotnikow rozmontowujacych silnik bezmyslnie zostawil na lawce, i umknelismy z nimi, w pare sekund pozniej zagrzebujac sie w naszym legowisku. Ku mojemu zaskoczeniu tym razem podzielilismy sie lupem po polowie, Rumbo nawet nie probowal zabrac sobie lwiej czesci. Usmiechnal sie do mnie, gdy spiesznie wykanczalem ostatnie okruchy. Oblizawszy sie z ukontentowaniem, tez sie usmiechnalem. Zapomnielismy o naszych odmiennych pogladach i znow bylismy przyjaciolmi. Zaszla jednak subtelna zmiana: wprawdzie nie bylem jeszcze calkiem rowny Rumbowi, ale roznica nas dzielaca znacznie sie zmniejszyla.
Uczen zaczal dorownywac mistrzowi.
Rozdzial dziewiaty
A co z uczuciem, ze jestem czlowiekiem w ciele psa?
Coz, oczywiscie nie opuszczalo mnie, lecz nie odgrywalo juz decydujacej roli w moim mysleniu. Rozwijalem sie jako pies; proces ten pochlanial mi wiekszosc czasu. Mialem ciagle swiadomosc swojego pochodzenia, a moje ludzkie uczucia czesto braly gore nad zwierzeca natura, obdarzony bylem jednak psimi silami fizycznymi i takimiz zmyslami (z wyjatkiem nadzwyczaj ostrego wzroku), ktore rzadzily moim zachowaniem. Wielokrotnie, przewaznie nocami, na powierzchnie mojego umyslu wylanialy sie wspomnienia i nekajace mnie w nieskonczonosc pytania. Przewaznie bylem bez reszty psem, pozbawionym jakichkolwiek – poza psimi – mysli.
Uswiadomilem sobie, ze wraz z Rumbem roznimy sie od innych psow i bylem pewien, ze on to takze zauwazyl. Odkrylem, ze wielki szczur rowniez byl inny niz reszta jego towarzyszy. Jednakze Rumbo na moje pytania, co o tym sadzi, odpowiadal wymijajaco i nigdy sie nie dowiedzialem, czy pojal te roznice, czy tez stanowila dla niego taka sama zagadke jak dla mnie. Wzruszal barkami i zbywal mnie uwagami w stylu: „Niektore stworzenia sa bardziej glupie od innych, to wszystko”. Czesto przygladal mi sie badawczo.
I tak zylem z Rumbem, podczas gdy chec poznania zagadki mojego istnienia pozostawala w zawieszeniu. Uczylem sie wiesc psia egzystencje.
Tak jak wszystkie psy bylem nieskonczenie ciekawski. Musialem wszystko powachac, musialem szarpac za wszystko, co sterczalo, musialem gryzc wszystko, co nadawalo sie do pogryzienia. Rumbo czasem tracil cierpliwosc, besztal mnie, ze jestem takim samym durnym szczeniakiem jak inne (chociaz tez lubil weszyc i gryzc), zazwyczaj karcil mnie rowniez za moja zbytnia ciekawosc. Podczas wielu popoludni i wieczorow odpowiadal na moje pytania (gdy byl odprezony i rozluzniony, w nastroju do rozmowy), kiedy jednak zastanawial sie nad czyms dlugo i gleboko, zaczynal tracic watek i sie denerwowal. Czesto wydawalo mi sie, ze wreszcie dowiem sie od niego czegos waznego, na przyklad o mojej obecnej, dziwnej egzystencji lub dlaczego wydawalismy sie bardziej zaawansowani w rozwoju od reszty naszego gatunku, gdy nagle w jego oczach pojawial sie wyraz roztargnienia i zapadal w dlugie, sprawiajace wrazenie transu, milczenie. Balem sie, ze jego szukajacy odpowiedzi umysl zagubi sie i nie bedzie w stanie odnalezc drogi powrotnej, ze Rumbo juz nie wyjdzie z tego stanu, ze stanie sie psem takim jak wszystkie inne. Ale po chwili Rumbo zaczynal mrugac slepiami, rozgladal sie dookola zdumiony, jakby nie mial pojecia, gdzie sie znalazl, i kontynuowal rozmowe, ignorujac zadane mu przez mnie pytanie. W takich chwilach czulem wielkie napiecie i lek, dlatego staralem sie nie doprowadzac do takich sytuacji.
Lek odczuwalem rowniez wowczas, gdy widywalem duchy. Nie zdarzalo sie to czesto, ale wytracalo mnie z rownowagi. Duchy przeplywaly kolo mnie w milczeniu, wytwarzajac wokol siebie aure nieskonczonej samotnosci (choc nie bylo to ich swiadomym zamiarem). Niektore sprawialy wrazenie, ze doznaly szoku, poniewaz brutalnie wyrwano je z ziemskich cial. Zamieralismy z Rumbem na ich widok, ale nigdy nie szczekalismy jak inne psy. Moj