– Jak tak gadasz, Ronald, to postaw na to forse, synu. Stanal kolejny zaklad, tym razem bez jednego z mezczyzn, ktory mruknal:
– On to chyba wywachuje.
Na chwile reszta znieruchomiala; o tym nie pomysleli.
– Nie – powiedzial Lenny po chwili namyslu – nie wyniucha cukierka pod kubkiem.
– Cholera go wie, mieta silnie pachnie.
– No dobra, zobacze, czy mam jakies inne cuksy. – Pogrzebal bez powodzenia w kieszeniach.
– Zaczekajcie chwile – odezwal sie jeden z mezczyzn i ruszyl w strone granady. Otworzyl przednie drzwi, siegnal do schowka na rekawiczki i wygrzebal pol tabliczki czekolady. – Trzymalem dla dzieciakow – powiedzial z niejakim zawstydzeniem. – Zawine ja w sreberko, zeby nie bylo czuc zapachu.
Podal czekolade Lenny'emu. Na jej widok zaczalem sie slinic i musiano mocno mnie trzymac, zebym sie nie wyrwal.
– Tak, chyba wystarczy. No dobra, zrobimy to jeszcze raz. – Lenny upewnil sie, ze czekolada jest starannie owinieta, nim wlozyl ja pod kubek. Na wierzchu kubka znajdowala sie ohydnie wygladajaca tlusta plama.
Czwarty mezczyzna postanowil sie teraz przylaczyc do zakladu. Lenny zaczal jeszcze raz blyskawicznie przesuwac kubki. Gdy mnie puszczono, oczywiscie natychmiast rzucilem sie do kubka z plama na wierzchu.
Czekolade wyrwano mi z pyska, nim zdolalem ja polknac w calosci. Jedynie Lenny zasypal mnie szczodrymi pochwalami.
– Moglbym zbic majatek na tym psie – powiedzial, odlamujac kawalek czekolady i wrzucajac mi go do pyska. – Ma leb, nie jest taki durny, na jakiego wyglada. – Najezylem sie, ale mysl o reszcie czekolady sprawila, ze zachowalem spokoj. – Pojedziesz ze mna do Edenbridge, co? Connie i dzieciaki zapieszcza cie na smierc, a ja bede kasowac flote od ciolkow z okolicy.
– To pies Szefa, nie da ci go zabrac – odezwal sie ten, na ktorego wolano Ronald.
– Moze. Ma przeciez dwa.
– Mimo to mowie, ze to tylko fuks. Nie ma tak cwanych psow.
Lenny wzniosl oczy do nieba. – Chcesz sie jeszcze raz przekonac?
Ronald mial na to juz mniejsza ochote. Dzwiek samochodu wjezdzajacego na dziedziniec uratowal go przed decyzja, czy zaryzykowac jeszcze jednego funta. Ze zgrabnego jaguara, ktory zaparkowal za granada, wysiadl Szef (zmienial czesciej samochody niz niektorzy opony). Mial na sobie gruby kozuszek. W ustach jak zwykle trzymal wielkie cygaro. Mezczyzni powitali go przyjaznie, lecz wydawalo sie, ze wynika to bardziej z respektu niz sympatii.
– Co tutaj grandzicie? – Szef wetknal rece w kieszenie i podszedl do mezczyzn, okrazywszy jaguara.
– Bawimy sie z psem, Szefie – powiedzial Lenny.
– Taaa, piekielnie zmyslna bestia – stwierdzil jeden z pozostalych.
Lenny zdawal sie wahac przed powiedzeniem Szefowi, za jakiego spryciarza uwaza jego psa. Mysle, ze zaczynal snuc co do mnie pewne plany.
– Nie da rady, nie powtorzy tego nawet za tysiac lat – wlaczyl sie Ronald.
– Czego, Ron? – spytal z zaciekawieniem Szef.
– Lenny bawi sie z psem w „pod ktorym kubkiem” i pies za kazdym razem trafia – odezwal sie inny mezczyzna.
– Wariata ze mnie strugacie! – obruszyl sie Szef.
– Nie, Szefie, mowi, jak jest – zapewnial Lenny. Wiedziony checia zbicia natychmiast jeszcze troche grosza, zapomnial o dalekosieznych planach ze mna w roli glownej.
– To musial byc fuks. Psy nie sa takie zmyslne.
– Tak wlasnie mowie, Szefie – wlaczyl sie usluznie Ronald.
– Taaa, i przerznales forse, synu, nie? – usmiechnal sie Lenny.
– Ile skasowales, Lenny?
– Ee, zaraz policze, Szefie. Cale osiem funtow.
– Dobrze, stawiam jeszcze osiem, ze nie uda mu sie tym razem. – Szef mial klase.
Lenny zawahal sie tylko przez sekunde. Zachichotal i wrocil do kubkow.
– No, facet, licze na ciebie. Nie zawiedz mnie – spojrzal na mnie znaczaco.
Podobala mi sie ta zabawa. Cieszylo mnie sprawianie radosci temu czlowiekowi, odczuwalem przyjemnosc, ze nie uwaza mnie za przecietnego psa. Scisle rzecz biorac, nie dopraszalem sie o poczestunek, ale zarabialem na niego.
Pod bacznym spojrzeniem Szefa Lenny zaszural kubkami jeszcze szybciej niz poprzednio, tym razem umieszczajac czekolade pod kubkiem bez tlustej plamy. Wreszcie zdjal dlonie z kubkow i podniosl wzrok na Szefa.
– Dobrze? – spytal.
Szef skinal glowa. Lenny popatrzyl na mnie.
– No, maly, czyn swoja powinnosc.
W tym wlasnie momencie na dziedzincu pojawil sie Rumbo.
Ciekawosc przyciagnela go do naszej grupki. Kiedy ujrzal, ze trzymany jestem za obroze przed dwoma odwroconymi kubkami, uniosl w zdumieniu brew. Natychmiast domyslil sie, ze odbywa sie tu jakas sztuczka ku uciesze ludzi, ze ja, jego protegowany kundel, ktorego przygarnal, niezdara, w ktorego staral sie tchnac nieco godnosci, jestem gwiazda tego przedstawienia. Wstyd zaczai palic mi uszy. Zwiesilem leb, spogladajac zalosnie na Rumba, ktory stal nieruchomo, wyraznie dajac do zrozumienia, ze jest zdegustowany.
– No juz, maly – ponaglil mnie Lenny. – Znajdz czekoladke. Rusz sie!
Zwiesilem ogon; zawiodlem Rumba. Zawsze uczyl mnie, by byc panem samego siebie, by nigdy nie podlizywac sie ludziom, by sie przed nimi nie plaszczyc; a ja zachowywalem sie jak jakies tresowane stworzenie z cyrku, wykonujace sztuczki ku ich uciesze. Podszedlem do kubkow, przewrocilem lapa pusty i odbieglem w poszukiwaniu najciemniejszej dziury, w ktora moglbym sie zaszyc.
Szef zachichotal. Lenny z rozpacza zlapal sie za glowe. Zasmiewajac sie, Ronald schylil sie, zebral wygrana Szefa i wreczyl mu ja. Gdy znikalem za weglem baraku, uslyszalem, jak Szef mowi: – Mowilem ci, ze to byl fuks. Tak, fuks. To dla niego dobre imie. Hej, Georgie! – zawolal jednego z robotnikow. – Zlap szczeniaka i wygraweruj mu na obrozy imie. Bedzie sie nazywal Fuks. Taaa, to dobre! – Byl zadowolony z siebie. Pieniadze nic tu nie znaczyly, wazne bylo, ze dobrze wypadl i staral sie utrzymac to wrazenie do konca. Slyszalem go jeszcze, jak rechotal, wchodzac z grupka mezczyzn do baraku: – No, mamy dla niego odpowiednie imie. Od tej pory bedzie sie wabil Fuks.
Rozdzial dziesiaty
Rumbo nigdy wiecej nie wspomnial o tym wypadku. Przez kilka kolejnych dni zachowywal sie wobec mnie z pewna rezerwa, lecz koncowka mojego wystepu sprawila, ze zachowalem przed nim troche twarzy (pyska?). Poza tym dlatego, ze potrzebowalismy sie wzajemnie (do czego sam Rumbo nigdy by sie nie przyznal), wkrotce wrocilismy do dawnej zazylosci.
Lenny przestal sie mna interesowac. Moja pomylka zburzyla jego marzenia o zrobieniu wielkich pieniedzy. Kiedy pojawial sie na dziedzincu, obrzucal mnie jedynie co jakis czas zalosnymi spojrzeniami, poza tym nie zwracal na mnie uwagi. Robotnik zajmujacy sie rozbieraniem wrakow, Georgie, zabral mi obroze i zwrocil pozniej. Rumbo powiedzial mi, ze na niewielkiej metalowej tabliczce widac teraz jakies rysy. Zalozylem, ze bylo tam wypisane moje imie: FUKS. W kazdym razie tak teraz wolali na mnie ludzie ze zlomowiska oraz ci na ulicach, ktorzy zadali sobie trud, by przeczytac imie na obrozy. Bylem zadowolony, ze nikt juz na mnie nie wola Horacy.
Trwaly zimowe mrozy i nastaly dla nas chudsze czasy. Wciaz odbywalismy wyprawy do hali targowej, ale nasze zdobycze spod stoisk stawaly sie coraz bardziej skape i polaczone z wiekszym ryzykiem. Sklepikarze znali nas juz z wygladu i przeganiali, gdy tylko sie pojawialismy, zimno zas sprawilo, ze gospodynie domowe staly sie ostrozniejsze i mniej przyjaznie nastawione. Szybko tracilem przyjemny dla oka szczeniecy wyglad (sadze, ze mialem wtedy siedem lub osiem miesiecy) i ludzie byli teraz mniej sklonni nachylic sie, by poglaskac chudego mieszanca. Z tego powodu stalem sie prawie bezuzyteczny jako przyneta dla Rumba. Trudne czasy poglebily