mamy zadnych opiekunow.”
„A ktoz by cie zechcial, do cholery? – powiedzial szyderczo Rumbo. – Kiedy robi sie ciezko, rzucacie sie sobie do gardla.”
„To sie nazywa walka o przetrwanie, psie. Przetrwanie. – Szczur byl niezadowolony. Wyprostowal sie. – Nienawidzisz nas, poniewaz wiesz, ze wszyscy jestesmy tacy sami. Wszyscy: ludzie, zwierzeta, owady. Wiesz tez, ze szczury zyja w sposob, ktory inne zwierzeta staraja sie ukryc. Czyz nie tak, psie?”
„Nie, nie jest tak, i dobrze o tym wiesz!”
Troche za duzo bylo tych aluzji do tego, o czym ponoc wszyscy wiedzieli. Ja w kazdym razie nie pojmowalem, o co chodzi.
Rumbo ruszyl w strone szczura, najezywszy siersc.
„Sa powody, dla ktorych szczury zyja tak, jak zyja, tak samo, jak jest powod, dla ktorego psy zachowuja sie tak, jak sie zachowuja – i dobrze o tym wiesz.”
„Tak, istnieje tez powod, dla ktorego rozerwe ci gardlo”, prychnal szczur.
„Niedoczekanie twoje, szczurza gebo!”
Jeszcze przez kilka minut przerzucali sie obelgami, nim nienawisc wziela gore. Gdy doszlo do walki, miala ona dziwny przebieg.
I szczur, i pies zamilkli nagle, jak gdyby wszystko zostalo juz powiedziane. Wpatrywali sie sobie nawzajem w slepia: Rumbo w zolte, zle oczka szczura, szczur w brazowe, wytrzeszczone slepia Rumba. W obydwoch parach wyraznie odczytac mozna bylo nienawisc. Napiecie miedzy nimi roslo w ciszy, ktora wydawala sie krzyczec, pelna jadu. W koncu szczur skoczyl z piskiem z dachu.
Rumbo byl przygotowany na atak. Uskoczyl, a szczur wyladowal ciezko na ziemi. Rumbo rzucil sie szczurowi na kark, ten odwrocil sie i odparowal atak. Zeby zazgrzytaly o siebie, a pazury wpily sie w ciala.
Stalem nieruchomo, oszolomiony i przestraszony, przygladajac sie, jak obydwaj staraja sie rozszarpac na kawalki. Spomiedzy szamoczacych sie cial dobywaly sie warkniecia. piski i pomruki. Skowyt Rumba pobudzil mnie do czynu. Skoczylem do przodu, szczekajac na caly glos, liczac na to, ze gniew doda mi odwagi. Niewiele moglem zrobic, poniewaz szczur i pies spleceni ze soba kotlowali sie szalenczo, przetaczajac sie w kolko, rozszarpujac sobie lapami skore, gryzac sie, raniac, wydzierajac kepy siersci. Przyskakiwalem do nich, gdy tylko widzialem na wierzchu brunatne futro i skubalem je zebami.
Zupelnie niespodziewanie walczacy sie rozdzielili. Dyszeli wyczerpani, ale wciaz wpatrywali sie w siebie z nienawiscia. Spostrzeglem, ze Rumbo ma fatalnie poharatany bark, a jedno ucho szczura zwisa w strzepach. Obydwaj przypadli do ziemi dygoczac, z ich gardel wydobywaly sie chrapliwe pomruki. Pomyslalem, ze byc moze sa zbyt wyczerpani, by kontynuowac walke, lecz szybko przekonalem sie, ze jedynie zbierali sily do ostatecznego rozstrzygniecia.
Skoczyli znow do siebie. Tym razem przylaczylem sie do nich. Rumbo wpil zeby w gardziel szczura. Ja zlapalem szczura za przednia lape. Niedobrze mi sie zrobilo od smaku swiezej krwi, lecz z calych sil zaciskalem zeby. Szczur wiercil sie, szarpal i klapal zebami. Poczulem przenikliwy bol w barku, gdy rozjechal go siekaczem. Ostry bol zmusil mnie do rozluznienia uchwytu na jego lapie, co wystarczylo, by szczur wykrecil sie i uderzyl mnie obydwiema tylnymi nogami. Potoczylem sie po zamarznietym blocie.
Natychmiast rzucilem sie na niego ponownie i zarobilem gleboka ryse na nosie od jego pazura. Z bolu cofnalem sie na chwile, ale rownie szybko rzucilem sie na niego raz jeszcze. Rumbo wciaz trzymal szczura za gardlo, starajac sie uniesc go w powietrze i potrzasnac nim. Wykorzystywal te sztuczke do lamania szczurom karkow. Tym razem jednak szczur byl za duzy i za ciezki. Zacisniecie zebow na jego gardle uchronilo przynajmniej Rumba przed solidniejszymi obrazeniami od szczurzych zebow. Mialem przecieta skore na barku, ale byloby o wiele gorzej, gdyby szczur mogl zatopic w nim siekacze. Byl tak silny, ze udalo mu sie wyrwac. Odbiegl od nas, zawrocil i rzucil sie znow do ataku, wymachujac lbem na prawo i lewo, by haratac wystawionymi zebiskami nasze delikatne w porownaniu z nim ciala. Rumbo zaczal rozpaczliwie szczekac, gdy z boku chlusnela mu krew. Zatoczyl sie, a szczur z okrzykiem triumfu rzucil sie na niego. W podnieceniu zapomnial jednak o mnie.
Skoczylem mu na kark, powalilem na ziemie swoim ciezarem i zacisnalem kly na czubku lba, lamiac zab o jego czaszke. Reszta nie ma sie co chlubic: Rumbo przylaczyl sie do mnie i wspolnie dobilismy szczura. Gryzon nie mial lekkiej smierci i po dzis dzien zywie wobec niego niechetny podziw za smialosc wykazana w walce z dwoma silniejszymi od niego przeciwnikami. Kiedy wreszcie przestal sie ciskac i wyzional ducha, czulem sie nie tylko wyczerpany, ale rowniez zawstydzony. Przeciez on tez mial prawo zyc tak jak i my; nie mozna tez bylo zaprzeczyc, ze wykazal wielka odwage. Mysle, ze Rumbo takze byl zawstydzony, chociaz nic na ten temat nie powiedzial.
Odciagnal martwe cialo pod wrak samochodu (nie wiem dlaczego; podejrzewam, ze miala to byc forma pogrzebu) i wrocil, by wylizac moje rany.
„Dzielnie sie spisales, szczeniaku – powiedzial ze znuzeniem miedzy kolejnymi liznieciami. W jego glosie brzmiala jakas dziwna zaduma. – To byla wielka bestia. Calkowicie odmienna od tych, ktore dotychczas spotkalem.”
Zaskomlalem, gdy jezykiem przesunal po rozcieciu na moim nosie.
„O co mu chodzilo, kiedy powiedzial, ze wszyscy jestesmy tacy sami, Rumbo?”
„Mylil sie, wcale nie jestesmy tacy sami.”
I to bylo wszystko, co moj przyjaciel mial do powiedzenia na ten temat.
Incydent ze szczurem skwasil przyjemnosc, jaka odczuwalem przy zabijaniu tych zwierzat. Naturalnie, walczylem z nimi, upokarzalem je, ale od tamtej pory pozwalalem im na ucieczke. Rumbo wkrotce zorientowal sie, ze niechetnie zabijam szczury. Zloscilo go to. Wciaz nienawidzil tych stworzen i usmiercal je przy kazdej okazji, byc moze z mniejsza ochota, ale za to z zimna determinacja.
Nie bede rozwodzic sie nad naszymi potyczkami ze szczurza zaraza, byla to bowiem nieprzyjemna, ohydna czesc mojego psiego zycia – na szczescie dosc krotka. Musze jednak wspomniec o jeszcze jednym incydencie, poniewaz dowodzi on, jak wielka byla nienawisc Rumba do tych nieszczesnych, wykletych stworzen.
Trafilismy kiedys na szczurze gniazdo. Znajdowalo sie ono w najdalszym koncu zlomowiska, w samochodzie lezacym na dnie calego zwalu. Dach mial kompletnie wgnieciony, brak bylo tez drzwi. W poprutym tylnym siedzeniu natrafilismy na gromadke okolo tuzina drobniutkich rozowych szczurzat, ssacych odpoczywajaca po porodzie matke. Szczurzeta jeszcze lsnily od wod plodowych. Ich zapach przyciagnal nas jak magnes. i w koncu udalo nam sie wcisnac pod sterte wozow, by sie do nich dobrac. Kiedy ujrzalem szczurzeta i zatrwozona rodzicielke, przygotowalem sie do odwrotu. Chcialem zostawic je w spokoju, ale Rumbo ani o tym myslal. Rzucil sie na nie z furia, jakiej przedtem u niego nie widzialem.
Nawolywalem go, blagalem, lecz nie zwazal na moje prosby. Ucieklem spod samochodow, nie chcac byc swiadkiem tej jatki. Wybieglem za ogrodzenie, wciaz wyobrazajac sobie sceny mordu.
Przez pare nastepnych dni nie rozmawialismy ze soba. Wytracila mnie z rownowagi postawa Rumba, a on nie mogl pojac, o co mi chodzi. Prawde mowiac, bardzo dlugo trwalo, nim pogodzilem sie z brutalnoscia zwierzecego zycia. Oczywiscie, moje „czlowieczenstwo” utrudnialo mi ten proces (postep lub regres, zaleznie od punktu widzenia). Mysle, ze Rumbo zlozyl moj posepny nastroj na karb mak wieku dojrzewania. Bo faktycznie roslem. Prawie calkowicie zniknely moje szczeniece okraglosci. Mialem dlugie i silne nogi (choc bylem jeszcze nieco za szeroki w klebie). Stepilem sobie pazury podczas nieustannego biegania po asfalcie, przez co staly sie twarde i mocne, niezwykle mocne. Dysponowalem nadal wysmienitym wzrokiem. (Rumbo byl obdarzony zwyklym psim wzrokiem, duzo gorszym od ludzkiego, ledwie zdolnym do odrozniania barw. Dobrze jednak orientowal sie w ciemnosci, moze nawet lepiej ode mnie.) Cieszylem sie wyjatkowo dobrym apetytem. Nie mialem robaczycy, kamienia nazebnego, parchow, zatwardzenia, biegunek, zapalenia pecherza, egzemy, woszczyny ani jakichkolwiek innych zwyklych szczeniecych schorzen. Ale za to dokuczaly mi bardzo pchly. I to one wlasnie sprawily, ze pogodzilem sie z Rumbem.
Zaobserwowalem, ze Rumbo coraz czesciej sie drapie. Musze przyznac, ze bylo to zajecie, ktoremu i ja poswiecalem prawie caly wolny czas. Ssalem skore i skrobalem siersc tylnymi lapami. Kiedy zobaczylem te potworki skaczace po grzbiecie mojego towarzysza jak koniki polne na wrzosowisku, zdegustowany tym widokiem odezwalem sie wreszcie do Rumba:
„Czy Szef kiedykolwiek cie kapal, Rumbo?”
Rumbo przestal sie drapac i utkwil we mnie zdumione spojrzenie.
„Pchly cie denerwuja, szczeniaku?”
„Denerwuja? Czuje sie jak chodzace schronisko dla pasozytow.”
„Hm, nie spodobaloby ci sie, jak Szef sobie z nimi u mnie radzil”, usmiechnal sie Rumbo.