godnoscia. Na przyklad nigdy nie blagal, nie dopraszal sie; kradl jedzenie i prosil o nie, ale nigdy sie przy tym nie ponizal. Czasami parodiowal psy dopraszajace sie o jedzenie albo czulosc, czynil to zawsze z cynizmu i dla zabawy. Nauczyl mnie, ze istoty zywe wykorzystuja siebie nawzajem; aby istniec w calym tego slowa znaczeniu, trzeba korzystac z zycia. W jego opinii psy same uczynily sie niewolnikami czlowieka. Rumbo nie byl wlasnoscia Szefa, tylko pracowal dla niego, strzegac zlomowiska, za co zarabial na swoje utrzymanie, choc bylo ono zaiste psie. Szef to rozumial i ich stosunek opieral sie na wzajemnym szacunku. Nie bylem pewny, czy Szef byl obdarzony uczuciami wyzszymi, zachowywalem jednak swoje zdanie dla siebie, poniewaz bylem jedynie podopiecznym mojego mistrza i nauczyciela – Rumba.
W kazdym razie Rumbo nie przepuszczal zadnej okazji, by uswiadomic innym psom ich glupote. Najdotkliwiej szydzil z pudli, niemilosiernie wysmiewajac ich przystrzygane loki. Zasmiewal sie tez do rozpuku z biednych jamnikow. Nie dbal, kto padal ofiara jego zlosliwosci, alzatczyk czy chihuahua. Przypominam sobie, ze kiedys pograzyl sie w glebokim zamysleniu, gdy spotkalismy dobermana.
Czesto wpadalismy wspolnie albo oddzielnie w nie byle jakie opaly. Inne psy wyczuwaly, ze sie roznimy od nich i dochodzilo na tym tle do bijatyk. Cierpialem, bo bylem tylko szczeniakiem, niewatpliwie mnie to jednak zahartowalo. Nauczylem sie o wiele szybciej biegac.
Rumbo z latwoscia moglby zostac przywodca psiej zgrai, byl bowiem rownoczesnie silny i inteligentny, co w psim swiecie jest pozadanym polaczeniem. Lecz przede wszystkim byl samotnikiem, podazal wlasnymi sciezkami i nie zawracal sobie glowy myslami o innych. Do dzis nie wiem, dlaczego mnie przygarnal. Moge jedynie podejrzewac, ze stalo sie tak, poniewaz bylismy podobni do siebie i roznilismy sie od innych psow.
Byl rowniez Romeem. Rumbo kochal damy. i niewazne byly rozmiary i rasy, nie odgrywaly one dla niego zadnej roli. Znikal na cale dnie. Wracal wyczerpany, ale z zadowolonym usmieszkiem na pysku. Kiedy pytalem go, gdzie sie podziewal, odpowiadal, ze zrozumiem, kiedy dorosne.
Zawsze wiedzialem, kiedy zniknie, poniewaz powietrze wypelniala wowczas dziwnie podniecajaca won. Rumbo prezyl sie, weszyl i nagle wypadal ze zlomowiska, a ja daremnie usilowalem za nim nadazyc. Oczywiscie byl to zapach suki w rui, gdzies w sasiedztwie lub kilka mil dalej. Bylem wtedy za mlody, by zdawac sobie sprawe z takich rzeczy. Czekalem wiec cierpliwie na jego powrot, krzywiac sie i gniewajac, ze mnie zostawil. Po powrocie przez kilka dni o wiele latwiej wspolzylo sie z Rumbem.
Inna nasza wspaniala rozrywka bylo lapanie szczurow. Boze, jakze on nienawidzil szczurow! Zadbal o to, by nigdy nie bylo ich wiele na zlomowisku, ale co jakis czas dwa czy trzy przeprowadzaly na jego terenie rekonesans, szukajac swiezego zrodla pozywienia. Rumbo zawsze wyczuwal ich pojawienie sie jakims szostym zmyslem. Jezyl siersc i pogardliwie krzywil wargi, obnazajac zolte, ustawione w wachlarzyk zeby, warczal gardlowo i groznie. Balem sie wtedy smiertelnie. Nastepnie powoli zaczynal sie czolgac, szperajac wokol starych wrakow. Zblizajac sie do swoich ofiar jak lowca podchodzacy zwierzyne, zapominal o mojej obecnosci. Z poczatku trzymalem sie na uboczu, poniewaz te kreatury swoim wygladem napawaly mnie przerazeniem. Moj lek na ich widok przechodzil w pogarde i odraze, a w koncu zamienial sie w nienawisc i gniew, ktory pomogl mi przemoc strach. Zaczelismy wspolnie gromic szczury.
Zwaz, ze niektore z nich byly bardzo dzielne, mimo iz tak obrzydliwe. Ich pogarda dla strachu mogla wynikac po trosze z widoku pozornie bezbronnego szczeniaka, przez co w pierwszych miesiacach towarzyszenia Rumbowi ciagle grozilo mi niebezpieczenstwo. Tylko dzieki niemu znajduje sie jeszcze w jednym kawalku. (Naturalnie Rumbo szybko sobie uswiadomil, jak wspaniala przyneta na szczury rozporzadza; nie minelo wiele czasu, nim za moja wyplywajaca z jego podpuszczenia zgoda zaczalem odgrywac te role.) W miare uplywu czasu moje cialo stalo sie bardziej zylaste – mysle, ze mimo lupiezczego trybu zycia mozna bylo mnie nazwac chudzielcem. Nogi mi sie wydluzyly, szczeki i zeby staly sie silniejsze. Szczury przestaly traktowac mnie jak potencjalne pozywienie i zaczely wykazywac wobec mnie wiekszy szacunek.
Nigdy nie zjadalismy szczurow. Rozrywalismy je na strzepy, lamalismy im kosci. Nie smakowalo nam ich mieso bez wzgledu na to, jak bardzo bylismy glodni.
Rumbo uwielbial sie z nimi draznic, gdy zagnalismy je w kat. Szczury syczaly i przeklinaly go, grozily mu, szczerzyly okrutne zabki, Rumbo jednak usmiechal sie tylko drapieznie i draznil je dalej. Przysuwal sie powoli, nie spuszczajac z nich oczu. Szczury kulily sie, sprezaly do skoku, nerwowo przebierajac tylnymi lapami. Kiedy rzucaly sie do ataku, Rumbo wykanczal je. Wpadali na siebie w powietrzu; walka, ktora sie wywiazywala, rozgrywala sie zbyt blyskawicznie, by oko moglo ja przesledzic. Wynik byl nieuchronnie taki sam: ostry pisk, cialko ze sterczaca sierscia wylatujace w gore, a potem skoki Rumba po przeciwniku z przetraconym karkiem, ladujacym w agonalnych podrygach na ziemi. Ja tymczasem radzilem sobie z kompanami przeciwnika. Wkrotce nauczylem sie robic to rownie zrecznie – lecz nigdy z rowna rozkosza – co Rumbo.
Jednakze pewnego dnia o malo nie ponieslismy porazki.
Byla zima i bloto na zlomowisku zamarzlo na kosc. Zlomowisko bylo opustoszale i zamkniete – musiala byc niedziela. Rumbo i ja grzalismy sie na tylnym siedzeniu morrisa 1100 po wypadku, ktore sluzylo nam za tymczasowe mieszkanie, dopoki nie dostaniemy czegos odpowiedniejszego. (Nasza poprzednia siedziba, przestronny zephyr, rozleciala sie doszczetnie i samochod wyslano do przerobu na zyletki.) Nagle Rumbo podskoczyl. Natychmiast poszedlem za jego przykladem. Uslyszelismy halas i wyczulismy w powietrzu znajoma przykra won. Wypelzlismy po cichu z rozpadajacego sie samochodu i podazylismy labiryntem wrakow przez waskie alejki wsrod stert metalu ku zrodlu wstretnej woni. Przyciagal nas szczurzy zapach; dobiegajace ciche odglosy sprawialy, ze strzyglismy uszami. Wkrotce zlokalizowalismy szczura.
Albo to on natknal sie na nas.
Zatrzymalismy sie przed zakretem w labiryncie porzuconych samochodow, zdajac sobie dokladnie sprawe, ze ofiara znajduje sie za nim. Dobiegla nas silna won i wyrazne ciche dzwieki. Przygotowalismy sie do ataku, gdy nagle szczur pojawil sie przed nami.
Byl to najwiekszy szczur, jakiego kiedykolwiek widzialem. O polowe tylko mniejszy ode mnie (a do tego czasu znacznie uroslem). Mial brazowa siersc i dlugie, zlowieszcze siekacze. Stwor byl rownie zaskoczony niespodziewana konfrontacja jak my. Zniknal natychmiast, a my zostalismy na miejscu, mrugajac z niedowierzaniem slepiami. Po chwili wypadlismy zza zakretu, lecz szczura nie bylo.
„Szukacie mnie?”, dobiegl nas glos gdzies z gory. Rozejrzelismy sie niepewnie i w koncu dostrzeglismy szczura. Ulokowal sie na dachu samochodu i patrzyl na nas z pogarda.
„Tu jestem, cherlaki. Pewnie chcielibyscie sie do mnie dobrac?”, spytal.
Szczury w zasadzie nie wdaja sie w takie konwersacje. Wiekszosc z nich jedynie klnie, pluje na nas lub krzywi sie niemilosiernie. Tym razem trafilismy na najrozmowniejszego szczura, jakiego dane bylo nam spotkac.
„Slyszalem o was dwoch – ciagnal szczur. – Przysparzacie nam mnostwo klopotow. Tak przynajmniej mowili mi ci, ktorym udalo sie wam wymknac. (Nie dacie rady wylapac wszystkich.) Czekalem na to spotkanie, zwlaszcza na ciebie. – Ostatnie slowa skierowal do Rumba. – Myslicie, ze potraficie stawic mi czolo?”
Musialem podziwiac odwage Rumba, poniewaz sam mialem ochote zaszyc sie w mysia dziure. Choc szczur nie dorownywal mi wielkoscia, jego drapiezne pazury i zeby sugerowaly, ze potrafia porzadnie poharatac psia skore. Rumbo jednakze odezwal sie z absolutnym spokojem:
„Zejdziesz, paplo, na dol, czy tez bede musial tam wlezc, zeby sie do ciebie dobrac?”
Nie do wiary, szczur sie rozesmial, a one rzadko to czynia. Usadowil sie wygodniej na dachu wozu i odpalil:
„Zejde, kundlu, kiedy bede mial ochote. Najpierw chce z toba porozmawiac. (Z pewnoscia nie byl to zwykly szczur.) Co wlasciwie masz przeciwko nam, szczurom, przyjacielu? Wiem, ze nie kochaja nas ani ludzie, ani zwierzeta, ale ty wyjatkowo nas nie znosisz, nieprawdaz? To dlatego ze jestesmy scierwojadami? Przeciez jestes, prawde mowiac, jeszcze gorszy. Czyz wszystkie zwierzeta domowe nie zywia sie odpadami, ktore raczy im rzucic czlowiek? Czy nie sa pasozytami? Oczywiscie wolalbys, zeby nie okreslac zwierzat domowych slowem „zniewolone”, bo zdaje ci sie, ze sam wybrales taki sposob zycia, prawda? A moze nienawidzisz nas dlatego, ze jestesmy wolni, ze nie zostalismy udomowieni, nie… – zawiesil glos, usmiechajac sie przekornie. -…wykastrowani tak jak ty?”
Rumbo zjezyl sie, slyszac ostatnia uwage.
„Nie jestem wykastrowany, szczurza gebo. Nigdy tego ze mna nie zrobia!”
„Nie trzeba tego pojmowac doslownie, dobrze wiesz – powiedzial z zadowoleniem szczur. – Mowie o twoim umysle.”
„Wciaz robie, co chce.”
„Rzeczywiscie? – zachichotal szczur. – My, pasozyty, przynajmniej jestesmy wolni, nikt nas nie dozoruje, nie;