wiele czasu!” – Z trudem sie hamowalem.
– Uciekaj! Badz dobrym psem, idz sobie! – pogonila mnie Carol.
Zaskomlalem. Nie chcialem odchodzic, ledwie ich odnalazlszy.
– Och, mamusiu, on jest chyba glodny – powiedziala Polly.
– Moze byc niebezpieczny, kochanie. Nie mozemy ryzykowac.
„Prosze – jeknalem, obdarzajac je najbardziej blagalnym spojrzeniem, na jakie bylo mnie stac. – Potrzebuje was, nie wyrzucajcie mnie!”
– Patrz, mamo, on chyba placze.
Istotnie tak bylo. Lzy splywaly mi po policzkach.
– To niemozliwe. Psy nie placza – powiedziala Carol. Jest jednak inaczej. Prawde mowiac, nie plakalem, ale ryczalem jak bobr.
– Prosze, mamo, wpusc go. Jestem pewna, ze nie zrobi nam krzywdy – powiedziala blagalnie Polly. Carol popatrzyla na mnie z powatpiewaniem.
– Bo ja wiem? Nie wyglada na bardzo groznego, ale z psami nigdy nic nie wiadomo. Trudno przewidziec ich zachowanie.
Plaszczylem sie przed nimi, starajac sie wygladac jak najzalosniej. Bylem zdolny skruszyc najtwardsze serce, a wiedzialem, ze serce mojej zony nie nalezalo do twardych.
– No dobrze, wchodz do srodka – powiedziala z westchnieniem.
Drzwi sie otworzyly. Wpadlem do srodka jak blyskawica, jednoczesnie smiejac sie i placzac, calujac i lizac im stopy oraz dlonie. Zona i corka z poczatku cofnely sie przestraszone, wkrotce jednak zdaly sobie sprawe, ze nie mam wobec nich zlych zamiarow.
– Jest uroczy, mamusiu! – zawolala Polly i przyklekla na oba kolana, by sie ze mna pobawic. Na twarzy Carol na moment pojawil sie lek, znikl jednak, gdy ujrzala, jak obsypuje buzie Poily wilgotnymi pocalunkami. Nie potrafie przekazac ci, jak sie w tamtej chwili czulem – nawet teraz na jej wspomnienie serce podchodzi mi do gardla. Jesli jednak chwile zycia koncza sie jak epizody w ksiazce, bylby to koniec rozdzialu. Moze nawet koniec ksiazki.
Moja zona przylaczyla sie do corki. Przykucnela i czule glaskala mnie po karku. Popelnilem blad, starajac sie ja objac i pocalowac w usta. Krzyknela przestraszona, ale i zachwycona. Przewrocilismy sie na dywanik w korytarzu, chichoczac szalenczo. Starajac sie mnie oderwac od matki, Poily wbila mi palec w zebra. Zaczalem sie zwijac po podlodze od laskotek. Mocny uscisk zamienil sie w delikatne laskotanie, gdy Polly uswiadomila sobie, ze jestem na nie wrazliwy. Zabawa skonczyla sie, gdy trysnela ze mnie pierwsza struzka uryny (staralem sie temu zapobiec, ale nigdy nie radzilem sobie najlepiej z pecherzem). Carol zerwala sie z podlogi i pociagnela mnie za obroze do drzwi.
Znow znalazlem sie na sciezce. Chcac przekonac zone, ze naprawde jestem czysciochem, wykonalem przesadzona pantomime z uniesieniem lapy (co samo w sobie jest sztuka) i zroszeniem grzadki z kwiatami. Carol nie byla z tego zbyt zadowolona, ale zrozumiala, ze w ten sposob chcialem czegos dowiesc. Czekalem cierpliwie, usmiechajac sie do niej promiennie i szalenczo machajac ogonem, tak ze tworzyl rozmazana plame, desperacko pragnac objac ja i powiedziec, jak bardzo wciaz ja kocham, poki znow nie zaprosila mnie do domu.
„Dziekuje!”, szczeknalem i wpadlem pomiedzy jej nogami na korytarzyk.
Polly pogonila za mna. Jej smiech dzwieczal w moich uszach jak najpiekniejsza muzyka. Dotarlem do kuchni i zaczalem sie sycic jej widokiem. Wspomnienia wracaly jak starzy znajomi z przechadzki. Wszystko bylo znajome: wielki stary poczernialy piec z zelazna plyta – relikt przeszlosci, ktory zdecydowalismy sie zachowac, okragly sosnowy stol pokryty rozmyslnie wydrapanymi inicjalami, koleczkami, krzyzykami, napisami KOCHAM CIE, WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO i wszelkimi innymi, jakie uznalismy za godne zachowania dla potomnosci, antyczny zegar, ktory zawsze informowal nas, ze jest wpol do czwartej, ale czynil to w skonczenie elegancki sposob, niebiesko – zolta waza na parapecie, wygladajaca, jak gdyby powstala z ukladanki (rezultat moich troskliwych prac konserwatorskich po tym, jak Polly stracila ja na podloge, tlumaczac sie pozniej, ze „ona tylko przechodzila obok”). W kuchni, oczywiscie, znajdowaly sie tez nowe sprzety, ale uwazalem je tu za obce wtrety. Westchnalem, gotow znow zalac sie lzami, gdy z nostalgii wyrwala mnie dlon Carol, chwytajaca za obroze.
– Zobaczymy, czyj jestes – powiedziala Carol, obracajac blaszke z imieniem. – Fuks? Tak sie nazywasz? Polly przylozyla dlon do ust i zachichotala szczebiotliwie.
– Nie ma adresu. Nikt cie nie chce, co? – spytala Carol, krecac glowa. Przytaknalem.
– Mozemy go zatrzymac? – spytala Polly z podnieceniem.
– Nie – odpowiedziala zdecydowanie Carol. – Zabierzemy go jutro na posterunek i sprawdzimy, czy nikt nie zglosil jego zaginiecia.
– Ale zatrzymamy go, jesli nikt nie bedzie go chcial?
– Nie wiem, bedziemy musialy spytac wujka Rega.
„Wujek Reg? A ktoz to taki?”, pomyslalem.
Polly na razie to wystarczylo. Zaczela przegarniac palcami siersc na moim grzbiecie. – Mozemy nakarmic Fuksa, mamo? Na pewno jest bardzo glodny.
– No dobrze, zobacze, co mamy dla niego.
„Prosze, Carol, nie mow o mnie w trzeciej osobie. Mow mi Fuks, nawet Horacy, ale nie tak.”
Carol podeszla do lodowki, ktorej tu kiedys nie bylo, i zajrzala do srodka.
– Na pewno masz ochote na noge jagniecia lub soczysty stek, co, Fuks?
Pokiwalem glowa, oblizujac sie, Carol jednak zamknela lodowke i powiedziala do Polly:
– Pobiegnij do sklepu, kup mu puszke pokarmu dla psow. To mu powinno z powodzeniem wystarczyc do jutra.
– Moge zabrac Fuksa ze soba, mamo? – Poily podskoczyla z radoscia, ucieszona perspektywa wyprawy. Udzielila mi sie jej radosc.
– Dobrze, ale pilnuj, zeby nie wbiegl na jezdnie.
Ruszylismy wiec, corka i ja, dziewczynka i pies, droga, ktora dochodzila do ulicy prowadzacej ku jedynemu sklepowi w wiosce. Po drodze sie bawilismy; zapomnialem nawet na kilka chwil, ze jestem ojcem Polly – stalem sie jej towarzyszem zabawy. Trzymalem sie blisko jej stop, co jakis czas podskakujac, by chwycic zebami za sweterek. Gdy sie potknela i upadla, polizalem jej twarz. Usilowalem tez wylizac jej otarte kolana, ale odepchnela mnie i pomachala przed nosem ostrzegawczo podniesionym palcem. Kiedy kupowala mi jedzenie w sklepie, zachowywalem sie przykladnie, nie dajac sie skusic stercie latwych do siegniecia chrupek „wielosmakowych”. Wrocilismy biegiem. Pozwolilem jej wyprzedzac sie przez wiekszosc drogi, a gdy dotarla do bramy, ukrylem sie za drzewem. Polly rozejrzala sie zaskoczona i zawolala mnie po imieniu. Zagrzebalem sie w wysoka trawe pod pniem i nie wychodzilem. Uslyszalem kroki kierujace sie z powrotem droga i gdy znalazly sie kolo mojej kryjowki, zerwalem sie, okrazylem drzewo i pognalem do bramy. Polly rzucila sie za mna w poscig, ale nie miala szans w tej gonitwie.
Rozchichotana i zdyszana, dopadla mnie wreszcie, zarzucila mi rece na szyje i uscisnela mocno.
Weszlismy do domu – mojego domu. Polly opowiedziala Carol o wszystkim, co sie zdarzylo. Pol puszki pokarmu znalazlo sie na talerzu na podlodze przede mna oraz miska pelna wody. Dorwalem sie do jedzenia i sprzatnalem wszystko. Pozniej poprosilem o dokladke. I otrzymalem.
Wszystko bylo cacy. Bylem w domu ze swoja rodzina. Mialem pelen brzuch i nadzieje w sercu. Zamierzalem znalezc sposob poinformowania ich, kim bylem, a gdyby mi sie nie powiodlo… coz, czy rzeczywiscie mialo to takie znaczenie? Wystarczy, ze bylem z nimi i moglem je chronic przed tajemniczym intruzem. Moja prawdziwa tozsamosc nie byla najistotniejsza. Nie martwilem sie majaca nastapic wizyta na posterunku, bo wiedzialem, ze nikt sie po mnie nie zglosi. Bylem pewny, ze uda mi sie wkrasc w laski zony na tyle, by zdecydowala sie mnie zatrzymac. Tak – wszystko bylo cacy.
Niestety, sprawy zwykly sie zawsze obracac przeciwko mnie, kiedy wydawalo sie, ze wszystko jest jak najbardziej cacy.
Zaczela sie pierwsza noc w domu, ktory byl znow moim domem (taka mialem nadzieje). Polly powedrowala do lozka na gore. Carol siedziala na sofie z podwinietymi nogami i ogladala telewizje. Lezalem kolo niej rozciagniety na podlodze, nie spuszczajac z niej oka. Od czasu do czasu Carol spogladala na mnie; usmiechalem sie do niej, wzdychajac gleboko z ukontentowania. Kilkakrotnie probowalem jej powiedziec, kim jestem, lecz najwidoczniej