tego nie rozumiala. Kazala mi jedynie przestac szczerzyc zebiska. Zrezygnowalem w koncu i poddalem sie ogarniajacemu mnie zmeczeniu. Nie zasypialem – bylem na to zbyt szczesliwy. Pelnym podziwu wzrokiem patrzylem na zone.
Nieznacznie sie postarzala. W kacikach oczu i na szyi pojawily sie kreseczki, ktorych nie bylo tam wczesniej. Wyczuwalo sie w niej smutek, byl to jednak smutek gleboko ukryty, taki, ktory widzialo sie raczej oczami duszy i ciala. Bylo dla mnie oczywiste, dlaczego tak jest.
Zastanawialem sie, jak sobie beze mnie radzi, jak Poily przyjela moja smierc. Zastanawialem sie, czy pogodzilem sie ze stwierdzeniem borsuka, ze definitywnie umarlem jako czlowiek. W saloniku bylo nadal tak przyjemnie jak w moich o nim wspomnieniach. Atmosfera calego domu byla jednak teraz odmienna. Zniknela z niego ta czesc osobowosci, ktora tworzylem. To ludzie tworza atmosfere, nie cegly, drewno czy sprzety – te stanowia jedynie wystroj domu.
Rozgladalem sie za fotografiami, majac nadzieje, ze znajde zdjecie, z ktorego dowiem sie, jak wygladalem. Ku mojemu zdumieniu nie bylo zadnego. Goraczkowo sie staralem przypomniec sobie, czy w domu znajdowala sie moja fotografia w ramce, lecz jak to zwykle sie zdarzalo, gdy usilowalem sobie cos swiadomie przypomniec, nic z tego nie wychodzilo. Byc moze zdjecia stanowily dla Polly i Carol zbyt bolesne wspomnienia i zostaly schowane do czasu, az bedzie mozna na nie patrzec bez bolu.
Nie mialem pojecia, jak sie dowiedziec, czy moja firma nalezy do zony, czy zostala sprzedana. Nie wygladalo jednak na to, by Carol miala jakies klopoty finansowe. Wskazywala na to obecnosc w domu nowych sprzetow – lodowki w kuchni, nowego telewizora w saloniku oraz rozmaitych mebli.
Mimo zmarszczek Carol byla rownie atrakcyjna jak kiedys. Nigdy nie uchodzila za pieknosc, ale w jej twarzy bylo cos, co kazalo tak o niej myslec. Jej cialu wszedzie brakowalo cala do pulchnosci jak zawsze. Miala cudowne nogi o wdziecznym ksztalcie. Paradoksalne, ale jej widok wywolal w moim psim ciele po raz pierwszy przyplyw pozadania, przebudzenie tego glodu. Pozadalem swojej zony, ona jednak byla kobieta, a ja psem.
Szybko wrocilem myslami do Polly. Jak ona wyrosla! Stracila dziecieca pyzatosc, ale nadal byla urokliwa. Jasna cera i ciemniejace wlosy podkreslaly niewielka delikatna twarzyczke. Ze zdumieniem i dziwnym wzruszeniem widzialem, ze wieczorem wlozyla do ogladania telewizji okulary w brazowych oprawkach. Jeszcze w nich wysubtelniala. Bylem z niej zadowolony. Wyrosla na dobre dziecko, pozbawione drazliwosci czy niezgrabnosci, jaka wykazuje wiele dziewczynek w jej wieku. Miedzy nia a matka zdawala sie istniec wyjatkowa wiez, byc moze zrodzona ze straty bliskiego im obojgu czlowieka.
Jak wczesniej zauwazylem, miala mniej wiecej siedem lub osiem lat. Zastanawialem sie, jak dlugo nie zyje.
Na zewnatrz niebo zmatowialo i zaczela sie noc. W powietrzu czuc bylo wieczorny chlod, Carol wlaczyla dlugi, waski piecyk elektryczny (kolejny nowy sprzet; kiedys wolelismy rozpalac ogien w prawdziwym kominku, buchajacy wysoko plomieniami; byc moze romantyzm odszedl wraz ze mna) i wrocila na sofe. Wnetrze pokoju nagle oswietlily reflektory zajezdzajacego pod dom samochodu. Samochod zatrzymal sie i ruszyl ponownie po otworzeniu przez kierowce bramy. Carol przekrzywila glowe i spojrzala w okno, po czym zrecznie poprawila wlosy i wygladzila spodnice na udach. Swiatla samochodu jeszcze raz przejechaly po salonie i zniknely. Silnik ucichl, trzasnely drzwiczki i kolo okna przeszla pograzona w cieniu sylwetka, postukujaca po szybie palcami.
Poderwalem leb i zawarczalem groznie, nie spuszczajac cienia z oka, poki nie zniknal spod okna.
– Csss, Fuks, uspokoj sie – powiedziala Carol, klepiac mnie po lbie.
Uslyszalem zgrzyt klucza obracajacego sie w zamku i kroki w korytarzu. Poderwalem sie na rowne nogi. Zaniepokojona Carol chwycila mnie za obroze. Sprezylem sie, zesztywnialem, gdy zaczely sie uchylac drzwi do salonu.
– Halo… – powiedzial wchodzacy do pokoju mezczyzna z usmiechem na twarzy.
W tym momencie wyrwalem sie Carol i rzucilem na niego, ryczac z wscieklosci i nienawisci. Rozpoznalem tego czlowieka.
To on mnie zabil!
Rozdzial osiemnasty
Skoczylem, zebami starajac sie zlapac go za gardlo. Udalo mu sie jednak wystawic reke. Bylo to lepsze niz nic, wiec wbilem w nia zeby.
Carol krzyczala, nie zwracalem na nia uwagi. Nie mialem zamiaru pozwolic zblizyc sie do niej temu mordercy. Mezczyzna krzyknal z bolu i wczepil druga reke w moja siersc. Zatoczylismy sie na oscieznice drzwi i osunelismy na podloge. Wscieklosc dodawala mi sil przy ataku. Czuc bylo od niego won strachu, ktora napawala mnie radoscia.
Carol usilowala oderwac mnie od mezczyzny; najwyrazniej bala sie, ze go zabije. Nie rozwieralem jednak zacisnietych szczek. Czyzby nie rozumiala, ze grozi jej niebezpieczenstwo?
Przez kilka chwil patrzylem mu prosto w twarz. Wydal mi sie dziwnie znajomy. On tez – byc moze nalezy to zlozyc na karb mojej wyobrazni – zdawalo sie, ze mnie poznawal. Chwila ta wkrotce minela i zwalilismy sie na podloge, spleceni w bezladny klab. Carol zdolala w tym czasie zacisnac rece na mojej szyi, rownoczesnie dusila mnie i odciagala od mezczyzny, ktory wolna reka zlapal mnie za pysk, probujac rozluznic uscisk szczek. Ich polaczone sily zrobily swoje – musialem go puscic.
Mezczyzna natychmiast walnal mnie piescia w podbrzusze. Zaskowyczalem z bolu, z trudem lapiac powietrze.
Rzucilem sie z powrotem do ataku, mezczyznie udalo sie jednak zewrzec rece na moich szczekach, unieruchamiajac mi leb. Usilowalem podrapac go pazurami, ale chronila go marynarka. Probowalem przewrocic go. Niestety, szarpniecie w przod uniemozliwialy mi dlonie Carol zacisniete na moim karku. Krzyczalem, zeby mnie puscila, ale spomiedzy zacisnietych zebow dobywalo sie jedynie stlumione warczenie.
– Trzymaj go, Carol! – wydyszal mezczyzna. – Wyrzucimy go za drzwi!
Zaciskajac mocno reke na moim pysku, druga dlonia chwycil obroze i zaczal ciagnac mnie korytarzykiem. Carol pomagala mu, trzymajac mnie za ogon. Wspolnie wlekli mnie ku wyjsciu. W slepiach wzbieraly mi lzy zawodu. Dlaczego Carol mu pomagala?
Gdy znalazlem sie w pol drogi do drzwi, ujrzalem przez moment u szczytu schodow Polly. Po jej twarzy splywaly lzy.
– Zostan tam! – krzyknela Carol, gdy ja rowniez spostrzegla. – Nie schodz na dol!
– Co robicie z Fuksem, mamo? – jeknela Polly. – Dokad go zabieracie?
– Nic sie nie stalo, Gillian – powiedzial mezczyzna miedzy steknieciami. – Musimy wyprowadzic go na zewnatrz.
– Dlaczego? Co on zrobil?
Zignorowali jej pytania, poniewaz uswiadamiajac sobie, ze przegrywam, zdwoilem wysilki. Szarpnalem sie, krecilem szyja, zapieralem sie lapami w dywanik. Na nic sie to zdalo, byli silniejsi.
Znalezlismy sie przy drzwiach wejsciowych. Carol je otworzyla. Na siersci poczulem swiezy powiew powietrza. Rozpaczliwym wysilkiem wyrwalem leb z rak trzymajacego mnie mezczyzny i krzyknalem: „Carol, to ja, Nigel! Wrocilem do ciebie! Nie pozwol mu, zeby mnie wyrzucil!”
Carol oczywiscie uslyszala jedynie wsciekle psie szczekanie.
Zanim zostalem wyrzucony i zatrzasnely sie za mna drzwi, zdazylem jeszcze rozerwac rekaw marynarki mezczyzny i rozorac mu zebami nadgarstek.
Skakalem na drzwi, wyjac rozpaczliwie. Dobiegl mnie zza nich glos Carol uspokajajacej Poily. Potem uslyszalem glos mezczyzny. Do uszu dotarly mi jego slowa: „wsciekly”, „agresywny”. Zorientowalem sie, ze rozmawia przez telefon.
„Nie! Nie pozwol mu na to, Carol! Prosze, przeciez to ja!” Wiedzialem, ze wzywa policje.
I faktycznie, po najwyzej pieciu minutach u wylotu wyboistej drogi pojawily sie swiatla reflektorow samochodu. W tym czasie biegalem jak szalony pod oknami. Wylem, wrzeszczalem rozpaczliwie. Carol, Polly i mezczyzna przygladali mi sie przez okno wystraszeni. Ku mojemu przerazeniu ujrzalem, ze mezczyzna obejmuje Carol i Poily ramionami.
Niewielka, niebiesko – biala panda zahamowala z piskiem opon. Drzwi stanely otworem, jak gdyby