Jego ubranie bylo ciezkie od wody, ale noradrenalina znow zaczela w nim krazyc, dajac mu sile, ktorej potrzebowal.

Na dole czekaly dwie kobiety. Nizsza wylewala na szerokie schody jakis plyn z puszki. Cofnela sie, stawiajac puszke obok swoich nog, i usmiechnela sie do kolezanki. Wyzsza kobieta zapalila zapalke i rzucila ja na schody.

Benzyna zaplonela oslepiajacym blyskiem i trzej mezczyzni na gorze oslonili rekami twarze przed bijacym zarem. Plomienie pozadliwie wspinaly sie po drewnianych schodach w ich kierunku, a ponad nimi mogli zobaczyc dwie wycofujace sie kobiety, ktore usmiechaly sie szeroko z zachwytem.

– Nie mozemy zejsc na dol – krzyknal jeden z mezczyzn. – Musimy sie wydostac inna droga. Na pewno jest tu jakies zapasowe wyjscie.

Bishopowi wciaz krecilo sie w glowie, ale w chaosie uslyszal, jak jeden z mezczyzn mowil:

– Dasz rade, Bishop? Sprobujemy dostac sie do tylnego wyjscia.

Skinal glowa i wszyscy trzej, jak jeden maz, odwrocili sie, gotowi biec na tyl budynku. Lancuch bialo odzianych ludzi zastapil im droge.

Pacjenci posuwali sie do przodu, ich biale koszule czerwienialy w blasku wznoszacych sie plomieni, i Bishop zauwazyl, ze wsrod nich byla Lynn.

– Lynn! To ja, Chris! – krzyknal, wyprzedzajac dwoch mezczyzn, by poprosic ja blagalnym glosem: – Chodz z nami, Lynn, zanim wszystko sie spali.

Przez chwile wydawalo mu sie, ze w oczach Lynn zobaczyl iskierke zrozumienia, tak jakby go poznala, ale nawet jesli uswiadomila sobie kim on jest, to pamiec odnowila tylko jej nienawisc. Oderwala sie od tlumu i podbiegla do niego, machajac rekami z rozczapierzonymi palcami, przypominajacymi szpony. Byl tak oslabiony, ze nie mogl jej zatrzymac; upadl i Lynn przewrocila sie o niego. Jej rece czepialy sie kurczowo schodow, gdy zaczela zeslizgiwac sie w dol, w kierunku plomieni; Bishop rozpaczliwie probowal zlapac ja za kostke. Dotknal jej piety, ale noga zniknela, zanim zdazyl ja chwycic. Krzyk przebil sie przez wszystkie inne dzwieki, gdy zeslizgnela sie w ogien, a jej wlosy i nocna koszula stanely w plomieniach. Miotajace sie cialo zniknelo w piekle i krzyk urwal sie nagle. Cos wylecialo z plomieni i spadlo do holu, sczernialy, zweglony ksztalt, ktory w niczym nie przypominal ludzkiego ciala. Szybko pokryl go rozprzestrzeniajacy sie ogien.

– Nie! nie! – krzyk Bishopa przeszedl w cichy jek.

Zostal odciagniety przez dwoch mezczyzn od szalejacego zaru; jego cialo stalo sie teraz zupelnie bezwladne, a zmysly sparalizowal szok.

Pacjenci cofneli sie; pelna grozy smierc towarzyszki wprawila w przerazenie ich chore umysly. Mezczyzni eskortujacy Bishopa zrozumieli, ze skrajny obled, ktory doprowadzil tych szalencow do tego, co robili, zostal pokonany przez ich wrodzony strach przed ogniem. Pacjenci zaczeli skamlec, gdy zar nasilil sie i dym wypelnil korytarz.

– Chodzmy, poki jeszcze mozemy, Mike – powiedzial jeden z mezczyzn, podtrzymujacych Bishopa, na tyle glosno, by mogli go uslyszec.

– Masz racje – zgodzil sie kolega, czujac, ze zar zaczyna parzyc mu plecy.

Z Bishopem w srodku, mierzac z webleyow kaliber 38 w stloczone na korytarzu postacie, ostroznie posuwali sie naprzod.

– Tedy, Ted – powiedzial mezczyzna, nazwany Mike’em, wskazujac na prawo lufa rewolweru. – Na koncu korytarza jest okno. O, cholera!

Swiatla w korytarzu nagle zgasly.

Czy ogien przepalil kable, czy ktos przekrecil glowny wylacznik? Obaj mezczyzni pomysleli o dwoch kobietach, ktore spowodowaly pozar.

– Chodzmy – powiedzial ponuro Mike.

Korytarz skapany byl w czerwonej, falujacej poswiacie, czarne cienie rosly i tanczyly na scianach. Skowyczacy pacjenci z furia patrzyli na mezczyzn, ktorzy wycofywali sie z holu, ostroznie przechodzac przez lezace tam ciala. Postacie w bialych koszulach przysuwaly sie chylkiem do przodu.

Mezczyzna nerwowo zerkal w kolo. Jedynym dzwiekiem, jaki mogli tam uslyszec, byl trzask i huk rozprzestrzeniajacego sie pozaru – Znowu maja zamiar nas zaatakowac – powiedzial.

Postacie zapelnialy korytarz, okrazajac ich, obserwujac w milczeniu, czekajac, by rzucic sie nit nich.

Ale napiecie roslo, ogromna banka histerii, ktora powieksza sie do niebotycznych rozmiarow, mogla za chwile peknac i wycofujacy sie mezczyzni wiedzieli, ze kiedy peknie, zostana z latwoscia zmiazdzeni. Kiedy dalej wycofywali sie w ciemnosc, dochodzac do konca korytarzu, kazdy z trzech mezczyzn czul cos dawnego, delikatnie naciskajacego na mozg, cos, co zdawalo sie szukac dojscia do ich umyslow.

Kolejny atak rozpoczela stara kobieta, ktora stala posrodku holu, obok palacych sie schodow. Jej kruche nogi byly szeroko rozstawione, miala zacisniete piesci i sztywno wyciagniete na bok, rece; plomienie lizaly sufit nad nia. Krzyk zaczal sie gdzies w dole jej brzucha i narastal w piersi, protegowal w gardle, az rozlegl sie przerazliwym wrzaskiem. Inni przylaczyli sie do jej przeciaglego krzyku i kiedy ten wybuchnal, ruszyl pedem w kierunku mezczyzn.

Sufit nad schodami i na koncu kondygnacja schodow buchaly zarem; plomienie w dole falowaly ku gorze, wysuszone drewno chetnie sie im poddawalo. Ogromna kula ognia przetoczyla sie przez hol, obejmujac znajdujace sie na jej drodze bialo odziane postacie, osmalajac inne, ktore byly zbyt blisko.

Kleby czarnego dymu zblizaly sie do trzech mezczyzn, ktorzy zaczeli sie dusic; ich oczy szczypal juz zar ognia.

Bishop zostal dociagniety do okna, jego cialo unosilo sie, gdy pluca probowaly wyrzucic przelkniety dym. Zostal wepchniety w rog, podczas gdy mezczyzni walczyli, by otworzyc okno i stworzyc sobie szanse ucieczki. Pozar szybko sie rozprzestrzenial i pacjenci wpadali w otwarte po obu stronach korytarza drzwi, na wielu z nich plonely juz koszule.

– Zamkniete, cholera jasna! – Bishop uslyszal krzyk jednego z mezczyzn.

– Strzel w te cholerna szybe – podpowiedzial mu kolega.

Obaj mezczyzni odsuneli sie od duzego, pojedynczego okna, podniesli rece, by oslonic oczy, i wystrzelili w szybe grad kul. Szklo rozlecialo sie na kawalki i do srodka wpadl podmuch zimnego powietrza, wciaganego coraz dalej przez plomienie.

Bishop zostal wyrwany z rogu i podprowadzony do okna. Wciagnal gleboko powietrze i gdy wychylil sie w noc, poczul, ze zaczela mu wracac zdolnosc logicznego myslenia.

– To nie jest… to nie jest wyjscie ewakuacyjne – zdolal wysapac.

– Skacz! To tylko jedno pietro!

Wdrapal sie na parapet i skoczyl. Wydawalo mu sie, ze minely wieki, zanim poczul pod stopami miekka ziemie.

ROZDZIAL DWUDZIESTY

Peck popatrzyl na wolno poruszajace sie po ulicy pojazdy i zaciagnal sie gleboko dymem z papierosa. Zastanawial sie, czy ci ludzie na dole, zamknieci w malutkich jak zabawki samochodach, maja prawdziwe pojecie o tym, co dzieje sie w ich miescie. Nie bylo mozliwe utrzymanie w calkowitej tajemnicy makabrycznych wydarzen ostatnich tygodni; srodki masowego przekazu juz jakis czas temu powiazaly wypadki na stadionie z Willow Road, ale zgodzily sie nie opisywac calej historii, dopoki wladze nie znajda jakiegos sensownego rozwiazania, by stlumic narastajacy niepokoj opinii publicznej. Ta wspolpraca prasy z wladzami byla bardzo przykra i na pewno skonczy sie, gdy znow cos powazniejszego sie wydarzy. Trudno zmusic dziennikarzy, by tak dlugo milczeli.

Wskazujacym palcem i kciukiem wyjal z ust na wpol wypalonego papierosa i teraz trzymal go w zwinietej dloni. Janice zawsze mu powtarzala, ze nigdy nie zostanie komisarzem, jesli w taki sposob bedzie palil papierosy. Czasami zdawalo mu sie, ze jego zona mowi to powaznie.

Peck odwrocil sie od okna i opadl na krzeslo przy biurku, gaszac papierosa o brzeg kosza na papiery i wrzucajac do srodka niedopalek. Maniery? Dziesiec lat zajelo jej przekonywanie go, by przestal sam skrecac papierosy. Z szyi zwisal mu luzno zwiazany krawat, rekawy koszuli mial podwiniete az do lokci. Potarl reka twarz, slyszac chropawy dzwiek zarosnietego policzka, i bacznie sie przyjrzal ostatniej stronie raportu, ktory wlasnie zakonczyl. Lepiej

Вы читаете Ciemnosc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату