rzeki. Nie bylo powodu do wzbudzania paniki w calym miescie. Nie, wreczy tylko swoj raport zwierzchnikom i niech oni sie martwia, co z nim dalej zrobic. Chodzi o to, pomyslal, przypatrujac sie pilnie zielonym szpilkom na duzej mapie Londynu, ktora przyczepil do tablicy wiszacej na scianie jego gabinetu, ze problem rozszerza sie, wpinane szpilki tworza coraz wieksze kregi, przypominajace zielony gwiazdozbior. Kazda szpilka oznaczala nowy wypadek, ktorych wspolnym mianownikiem jest to, ze zdarzaly sie w nocy i byly jakos zwiazane z obledem zla. Co mowil Kulek o kroplach deszczu na szybie? Wydaje sie, ze teraz nastapi moment polaczenia.
Cele policyjne i oddzialy szpitalne byly wypelnione ludzmi, ktorych trzeba bylo aresztowac dla ich wlasnego bezpieczenstwa. Nie wszyscy dopuscili sie aktow przemocy, ale kazdy z nich mial ten sam bezmyslny wyraz twarzy. Teraz trzeba bylo trzymac pod kluczem kilka setek osob, wiekszosc z nich stanowili pilkarscy kibice. Zajscia podczas meczu pilki noznej przypisano histerii tlumu. Histeria tlumu! O Jezu, to najwieksze niedomowienie wszechczasow. Na szczescie, przez ogol zostalo to uznane za wielka tragedie, ktora juz sie nie powtorzy, a wladze ukrywaly inne, stosunkowo „mniejsze wydarzenia”, nigdy niczego nie sugerujac i zawsze zaprzeczajac, ze istnial miedzy nimi jakis zwiazek. Stan zatrzymanych osob zdawal sie gwaltownie pogarszac. Pierwsi, ktorzy znalezli sie w odosobnieniu, przypominali teraz puste skorupy wyrzucane na brzeg morza. Wielu z nich, przede wszystkim ci z Willow Road, w jakis sposob odebralo sobie zycie, gdyz nie mozna bylo ich wszystkich pilnowac przez caly czas.
Wielu odzywiano dozylnie, widocznie nie bylo juz w nich woli zycia. Zombi – zywe trupy, tego okreslenia uzyl Bishop, gdy rozmawial z nim pare dni temu. To bylo dobre okreslenie. Trafne. Tacy wlasnie byli. Wielu krazylo bezmyslnie przez caly dzien, niektorzy mamrotali, inni milczeli i zagubieni w sobie tkwili nieruchomo. Lekarze byli zbici z tropu. Mowili, ze wyglada to tak, jakby czesc ich mozgu, decydujaca o aktywnosci, zamknela sie. Medycy znalezli na to jakies uczone okreslenie, ale w gruncie rzeczy i tak wiadomo bylo w czym rzecz: to byly zywe trupy. Tylko jedno zdawalo sie pobudzac ich do dzialania, cos, na co wszyscy czekali w oknach szpitali, cel i pokojow: nadejscie nocy. Wszyscy z radoscia witali ciemnosc. I to najbardziej martwilo Pecka, poniewaz nadawalo sens teorii Jacoba Kuleka.
Jeszcze jedna sprawa, ktora rownie mocno niepokoila Pecka, byl fakt, ze ponad siedemset osob – w wiekszosci byla to czesc tlumu, ktory wpadl w szal podczas meczu pilki noznej – uznano za zaginione. Krzeslo, gdy je odsuwal, glosno szurnelo o podloge. Podciagnal mocniej krawat i podchodzac raz jeszcze do okna, zaczal odwijac rekawy koszuli. Wyciagnal papierosa z paczki i palil go szybko, zaciagajac sie gleboko, chcac go skonczyc, zanim pojdzie do zastepcy komisarza. Siedemset osob! Jeszcze raz spojrzal na powolny ruch uliczny. Gdzie, do diabla, moglo zniknac siedemset osob?
– Zjezdzaj stad!
Duff wycelowal kawalkiem cegly w stworzenie, ktore pojawilo sie w swietle lampy, przymocowanej do jego kasku. Szczur uciekl z waskiej, biegnacej wzdluz kanalu sciekowego krawedzi i wskoczyl do cuchnacej fekaliami wody. Zniknal w ciemnosciach.
Duff odwrocil sie do swoich towarzyszy i powiedzial:
– Uwazajcie tutaj. To czesc starej sieci, jest w zlym stanie.
Obrzydliwy smrod scieku byl tak silny, ze stojacy tuz za nim mezczyzna zmarszczyl nos, przeklinajac w duchu madrale z Rady Miejskiej Londynu, ktory wymyslil dla niego to nieprzyjemne zadanie. Roslo zaniepokojenie stanem zniszczonej sieci kanalizacyjnej w duzych miastach i pospiesznie przeprowadzano inspekcje, by stwierdzic czy to, co sie stalo w Manchesterze, moze powtorzyc sie gdzie indziej. Na uczeszczanych drogach w polnocnej czesci miasta pojawily sie ogromne dziury, tak wielkie, ze mogl w nie wpasc autobus; przyczyna ich powstawania bylo zapadanie sie scian podziemnych kanalow. Zagrozenie istnialo od lat, ale sprawa nie byla powszechnie znana, i dlatego mozna ja bylo odlozyc na pozniej. Teraz obawiano sie, ze pojawiajace sie w jezdniach szpary i dziury zaczna razic nie tylko oczy mieszkancow, lecz takze ich nosy, gdyz obrzydliwy smrod unosil sie do gory. Berkeley – szczesliwiec wybrany przez swoj departament do zbadania tej czesci londynskich kanalow, dygotal teraz z zimna w wilgotnym powietrzu i wyobrazal sobie, ze cale miasto zapada sie w szlamowatych katakumbach. Guzik go to obchodzilo, byleby tylko nie znalazl sie na dole w czasie katastrofy.
– Wszystko w porzadku, panie Berkeley? Oslonil oczy przed razacym swiatlem lampy Duffa.
– Tak, chodzmy dalej. Mowi pan, ze ta czesc przed nami jest szczegolnie zniszczona?
– Ostatnim razem obejrzalem ja dokladnie. To bylo jakies dwa lata temu.
Wspaniale, pomyslal Berkeley. – Niech pan prowadzi – zaproponowal.
Inspekcje przeprowadzal trzyosobowy zespol: Charlie Duff – starszy brygadzista prac remontowych z Miejskich Zakladow Wodociagow i Kanalizacji, Geoffrey Berkeley z ministerstwa, Terry Colt – pomocnik brygadzisty. Musieli sie schylac, gdy przechodzili przez stary tunel. Berkeley, jezeli to nie bylo konieczne, staral sie nie dotykac pokrytych grzybem scian. Jego stopa poslizgnela sie na pomoscie i wpadl az po kolano do ciemnej, plynacej obok nich wody.
Terry Colt wyszczerzyl zeby w usmiechu i wyciagnal reke, by chwycic mezczyzne za lokiec, mowiac jowialnie:
– Slisko, co?
– Za chwile bedzie lepiej – pocieszyl go Duff, usmiechajac sie takze. – Dalej przed nami tunel rozszerza sie. Niech pan popatrzy na ten mur.
Podniosl do gory reke i popukal w sufit ostrzem metalowego preta, ktory zawsze nosil podczas inspekcji kanalow. Cement i kawalki muru odpadly z sufitu i wlecialy do glownego kanalu.
– Rozumiem, co pan ma na mysli – powiedzial Berkeley, oswietlajac sklepienie latarka. – Nie wyglada to dobrze, prawda?
Duff mruknal cos w odpowiedzi i poszedl dalej, stukajac co chwile w sufit. Nagle oderwal sie niewielki kawalek muru, i Berkeley wrzasnal zatrwozony.
Duff spojrzal tylko na to, co sie stalo, kiwajac jednoczesnie dalej glowa i mruczac cos do siebie.
– Proponuje, zeby pan nie wkladal tyle sily w opukiwanie tych scian, Duff – warknal Berkeley, a serce lomotalo mu w piersiach. Ta robota byla wystarczajaco nieprzyjemna bez nadstawiania karku. – Nie chcemy, by caly strop zwalil sie nam na glowy, prawda?
Duff wciaz cos mruczal do siebie i gdy krecil glowa, snop swiatla z jego latarki przemykal sie z jednej strony na druga.
– Wie pan, wszystkie te stare kanaly sa takie same – powiedzial w koncu do Berkeleya. – Bedzie kosztowalo miliony, zeby doprowadzic je do porzadku. Byly wystarczajaco solidne, kiedy je zbudowano. Caly ten ruch na gorze, przepelnione przez tyle lat drogi, te cholerne ciezarowki, te wszystkie domy, ktore tutaj postawiono… Ludziom, ktorzy zbudowali te kanaly, nawet sie nie snilo, ze beda musialy na sobie dzwigac takie ciezary. Nigdy tez nie przypuszczali, ze beda musialy odprowadzac tyle gowna.
Berkeley wytarl o kombinezon pobrudzone szlamem rece.
– Na szczescie, to nie moje zmartwienie. Ja tylko musze przedlozyc raport.
– Ach, tak? – odezwal sie z tylu Terry. – A jak pan mysli, kto za to zaplaci? Wszystko ma isc tylko z naszych kieszeni, co?
– Czy nie mozemy isc dalej? Ta skulona pozycja jest dosc niewygodna.
Berkeley pragnal miec juz za soba te inspekcje.
Duff odwrocil sie i poszedl dalej w dol tunelu, taksujac sufit doswiadczonym okiem, szukajac dziur i sladow osuwania sie muru. Znalazl ich mnostwo.
Z tylu rozlegl sie glos jego pomocnika.
– Wie pan co? Gdyby pan sie tu sam zgubil na dole, panie Berkeley, moglby pan cale lata wedrowac tymi korytarzami i nigdy nie znalazlby pan wyjscia.
Glupi skurwysyn, pomyslal Duff, ale mimo wszystko usmiechnal sie do siebie.
– Tu sa mile i mile tunelow – mowil dalej Terry. – Mozna przejsc z jednego konca Londynu na drugi.
– Na pewno trzeba by zatrzymac sie przy Tamizie – kwasno skomentowal Berkeley – Jasne, jesli udaloby sie panu ja znalezc – odpowiedzial Terry, nie dajac sie zbic z tropu. – Ale i tak przedtem moglby sie pan utopic. Powinien pan zobaczyc niektore z tych tuneli po silnym deszczu. Sa calkiem zalane. Niech pan sobie tylko wyobrazi, wedruje pan na dole w kolko, bateria pana lampy powoli sie wyczerpuje, a potem wszystko ginie w ciemnosci. Mysle, ze w koncu dopadlyby pana szczury. Tu sa takie wielkie bestie.
– Dobra, Terry, daj juz temu spokoj – powiedzial Duff, ciagle sie usmiechajac. – Tu juz sie robi troche szerzej. Niedlugo bedziemy mogli sie wyprostowac.
Berkeley nic przejal sie opowiescia Terry’ego, wiedzial, ze ten idiota probowal go tylko nastraszyc, ale nic nie