– Fakt, ale nie chce, zeby sie ich tu wiecej zwalilo. Szczegolnie tych Pakistanow – zaprotestowal Wesley. – I tak jest ich tu cala kupa.
Pozostali dwaj zawyli z zachwytu. Wyobrazili sobie, jak Wesley maszeruje razem z Frontem Narodowym, trzymajac transparent ANGLIA TYLKO DLA BIALYCH. Tego im bylo za wiele. Wesley byl tak zdziwiony ich rechotem, ze nawet nie poczul sie dotkniety. Po chwili smial sie razem z nimi.
– Zamknijcie mordy – powiedzial nagle Ed. – Chyba ktos idzie.
– Dobra, bierz sie do roboty, Ed – rzucil Vin, zrywajac sie na nogi. – Wes i ja bedziemy tam w krzakach.
– Dlaczego zawsze ja? – zaprotestowal Ed. – Teraz wasza kolej.
Vince poklepal go po policzku, ostatnie uderzenie bylo troche mocniejsze niz poprzednie.
– Dlatego, ze jestes taki sliczny. Bardziej im sie podobasz niz my. Mysla, ze jestes jednym z nich, no nie?
Ed nie po raz pierwszy w zyciu przeklal swoje piekne, jasne loki. Wolalby miec brzydka jak Vince, krostowata twarz i krotkie rude wlosy, a nie wygladac zupelnie jak dziewczyna.
– A dlaczego nie Wes?
– Cos ty? Nie wiesz, ze oni nie ufaja kolorowym? Biora ich wszystkich za bandziorow – szturchnal dla zabawy czarnego przyjaciela. – Co nie, Wes?
Wes usmiechnal sie w ciemnosci.
– Czlowieku, te skurwysyny maja racje – powiedzial, nasladujac akcent swego ojca.
Vince i Wesley wybiegli szybko z baraku, smiejac sie i poszturchujac nawzajem. Ed czekal w milczeniu, konczac peta i nasluchujac krokow. Blonia byly ulubionym miejscem schadzek kochankow, spotykaly sie tu rozmaite pary, zwlaszcza odkad w tej robotniczej dzielnicy zaczeli osiedlac sie drobni urzednicy. Codzienne dojazdy z odleglych przedmiesc do pracy w Londynie staly sie zbyt kosztowne dla nouveau-pauvre. Dzielnica, ktora z uplywem lat stala sie mieszanina ras, teraz szybko zaczynala byc mieszanina warstw spolecznych. Ed rzucil polcalowy niedopalek na ziemie, nastepnie z kieszeni drelichowej kurtki wyciagnal kolejnego papierosa. Mial juz wyjsc z ukrycia, gdy uslyszal kroki dwoch osob. Schowal sie w ciemnosciach.
Obok baraku przechodzila czule objeta para. Ed przestraszyl sie, ze beda chcieli wykorzystac jego kryjowke dla swoich celow, ale gdy poszli dalej, zdal sobie sprawe, ze zatechly smrod moczu zniechecilby nawet najbardziej zdesperowanych kochankow. Zaklal pod nosem i wepchnal rece gleboko do kieszeni. Nikt juz nie przyjdzie, za pozno, mruknal do siebie. Ale wiedzial z doswiadczenia, ze niektorych samotnych ludzi nie odstrasza ani pozna pora, ani pustkowie, w jakie sie zapuszczaja. Czasami Ed zastanawial sie, czy nie przychodzili specjalnie po to, zeby ktos ich zaatakowal. Moze sprawialo im to przyjemnosc. Albo moze byla to podswiadoma forma karania siebie za to, czym byli. Ta ostatnia, glebsza refleksja zostala natychmiast zastapiona przez inna, bardziej charakterystyczna dla sposobu myslenia Eda; moze pozniej sa po prostu bardziej namietni w lozku.
Spojrzal w ciemnosc, w kierunku miejsca, w ktorym znikneli Vince i Wes. Slabe swiatlo pobliskiej latarni tylko nieznacznie rozpraszalo ciemnosc. Juz mial ich zawolac, wyobrazajac sobie, jak obaj chichocza i zabawiaja sie w mroku, gdy znow uslyszal jakies kroki. Nasluchiwal, chcac sie upewnic, ze naleza do jednej osoby. Tak, nie mial co do tego watpliwosci. Po kilku sekundach ukazal sie mezczyzna.
Byl szczuply, mniej wiecej wzrostu Eda. Ciezki, zwiazany paskiem plaszcz wisial na nim, podkreslajac raczej niz tuszujac jego waskie ramiona. Na pewno pedal, powiedzial do siebie Ed, nie majac pewnosci, czy wlasciwie jest zadowolony z takiego fartu. Wiedzial, ze takich mezczyzn latwo bylo obrobic, nie byli niebezpieczni, ale z jakiegos powodu w srodku zawsze sie bal. Moze dlatego zawsze byl wobec nich bardziej brutalny niz jego koledzy. Mial jeszcze swiezo w pamieci, jak kiedys postanowil obrobic jednego z tych facetow na wlasna reke, lecz zamiast zaatakowac wybrana ofiare i uwolnic ja od portfela, sam dal sie posunac, a potem, lkajac, uciekl, zanim mu zaplacono. Wstyd wciaz palil mu twarz i nawet zarumienil sie w ciemnosciach. Gdyby Vince i Wes dowiedzieli sie o tym…
Ed porzucil dalsze rozwazania na ten temat i wyszedl na sciezke prowadzaca przez blonia.
– Masz ogien, John?
Mezczyzna zatrzymal sie gwaltownie i rozejrzal nerwowo dookola. Chlopak wygladal porzadnie, ale czy naprawde jest sam? Czy powinien odejsc, czy… sprobowac?
Wyjal swoje papierosy.
– Moze chcesz zapalic mojego? – spytal. – Sa z filtrem.
– Jasne. Dzieki.
Ed wlozyl zmietego papierosa z powrotem do kieszeni i siegnal do podsunietej paczki, majac nadzieje, ze mezczyzna nie zauwazy, iz troche drzy mu reka.
– Jesli chcesz, mozesz wziac cala paczke – zaproponowal nieznajomy z powaznym wyrazem twarzy. Moj Boze, o takiego nam chodzilo, pomyslal Ed.
– Och, to wspaniale. Stokrotne dzieki.
Wsunal paczke do innej kieszeni.
Mezczyzna przygladal sie twarzy chlopca w swietle plomyka zapalniczki. Stala sie niewyrazna, gdy cofnal reke, aby przypalic sobie papierosa. Po chwili zgasil maly ognik.
– Ale zimny wieczor, prawda? – zaczai ostroznie.
Chlopak byl atrakcyjny w dosc ordynarny sposob. Czy jest tak naturalny, czy jest meska prostytutka? W obu przypadkach bedzie chcial pieniedzy.
– Aha, zimno troche. Maly spacerek?
– Tak, przyjemniej jest, kiedy nie ma ludzi. Nienawidze tlumu. Mam uczucie, ze dopiero w nocy moge odetchnac.
– To bedzie pana kosztowalo piatke. Mezczyzna byl troche zdziwiony nagla bezposrednioscia chlopaka. A wiec byl prostytutka.
– Pojdziemy do mnie? – spytal, podniecenie wywolane pojawieniem sie chlopca zaczelo gwaltownie rosnac. Ed potrzasnal glowa.
– Nie, nie, musimy to zrobic tutaj.
– Zaplace ci wiecej.
– Nie, nie mam czasu. Musze zaraz wracac do domu. Chlopak wydawal sie troche zaniepokojony i mezczyzna postanowil nie przeciagac struny.
– Dobrze, poszukajmy milego zakatka.
– Tam bedzie dobrze.
Chlopiec wskazal na kepe drzew i krzakow, i tym razem z kolei mezczyzna poczul sie zaniepokojony. Tam bylo tak ciemno, chlopiec mogl miec przyjaciol, ktorzy tylko na to czekaja.
– Chodzmy za barak – zaproponowal szybko.
– Nie, nie, mysle, ze…
Ale mezczyzna juz obejmowal Eda niespodziewanie mocnym usciskiem. Chlopiec pozwolil sie prowadzic w kierunku drewnianego baraku, majac nadzieje, ze przyjaciele ich obserwuja. To byloby podobne do tych dwoch skurwysynow, zeby czekali az do ostatniej chwili.
Brneli przez bloto z boku baraku, mezczyzna odgarnial krzaki, ktore mogly podrapac im twarze. Skrecili za rog, Ed zostal przycisniety do tylnej sciany baraku. Twarz stojacego przed nim mezczyzny zblizala sie do niego, wydawala mu sie coraz wieksza, tylko cale dzielily go od niej i Ed poczul narastajace obrzydzenie. Niecierpliwe palce pociagnely za suwak jego dzinsow.
– Nie! – krzyknal, odwracajac w bok glowe.
– Chodz. Nie badz taki skromny. Bardzo tego chcesz, tak samo jak ja.
– Odpierdol sie! – wrzasnal Ed i odepchnal mezczyzne, uderzajac go w piersi. Twarz znow palily mu rumience, lzy wscieklosci zamglily oczy.
Mezczyzne ogarnal strach. Zatoczyl sie do tylu i patrzyl na mlodzienca. Zaczal cos mowic, ale chlopak rzucil sie na niego, okladajac go wsciekle piesciami.
– Przestan! Przestan! – krzyczal mezczyzna, przewracajac sie do tylu. Ed zaczal go kopac.
– Ty pieprzony pedale!
Mezczyzna probowal sie podniesc, jeczac teraz ze strachu. Musi uciekac, ten chlopak ma zamiar go skrzywdzic. I policja moze uslyszec odglosy bojki.
– Zostaw mnie w spokoju! Wez moje pieniadze! – Mezczyznie udalo sie siegnac do kieszeni. Rzucil w napastnika portfelem. – Wez go! Wez go, ty gowniarzu! Tylko zostaw mnie w spokoju!
Ed nie zwrocil uwagi na portfel i wciaz walil piesciami i kopal skulona u swych nog postac, dopoki nie oslably