mu rece i nogi, a gniew nie ustapil. Cofnal sie, trafiajac na sciane baraku i stal tam, opierajac sie o nia; piers mu falowala, nogi mial jak z waty. Slyszal, jak krzyczy pobity mezczyzna, ale z jakiegos powodu nie mogl go juz dojrzec tam na ziemi. Ciemnosc nocy stala sie jakby jeszcze bardziej nieprzenikniona.
– Vin! Wes! – zawolal, kiedy zlapal juz oddech. – Gdzie, kurwa, jestescie?
– Tutaj, Ed.
Mlodzieniec podskoczyl slyszac ich glosy tuz nad uchem. Zdawalo mu sie, ze dochodza z jego mozgu. Ledwo widzial ich ciemne sylwetki, gdy wynurzyli sie zza rogu baraku.
– Gdziescie byli, do cholery? Sam musialem go zalatwic. Bierzemy jego forse i splywamy.
– Cos ty, Ed. – To byl glos Vince’a. – Najpierw zabawimy sie troche.
Uslyszal, jak Wesley chichocze.
To glupota, pomyslal Ed. Lepiej sie wyniesc stad… jednak byloby przyjemnie zrobic cos temu pedalowi… cos wstretnego… byl bezradny… nikogo nie ma w poblizu… cos, co by mu sprawilo bol… cos…
Teraz slyszal w glowie inne glosy, nie tylko swoj wlasny. Cos skradalo sie dlugimi korytarzami jego mozgu, zimne palce dotykaly i badaly go, palce, ktore mowily do niego i smialy sie z nim. A on prowadzil je, wskazywal im droge.
Chlod stal sie wszechogarniajacy, gdy nagle zamknal go w swoim lodowatym uscisku, sprawiajac mu tym radosc; szok zmienil sie w przyjemnosc podobna do dzialania zastrzyku znieczulajacego. Juz nie byl sam. Razem z nim byly glosy, ktore mowily mu, co ma robic.
Vince i Wes juz zaczeli, i wilgotna ziemia, ktora wpychali w usta walczacego mezczyzny, tlumila wszystkie krzyki.
Stacja benzynowa – oaza swiatla w panujacych dookola ciemnosciach – znajdowala sie na skraju bloni. Zolty ford escort wtoczyl sie na podjazd i miekko zahamowal przed dystrybutorem. Kierowca zgasil silnik, usiadl wygodnie, by poczekac, az obslugujacy stacje wyjdzie ze swojego biura. Pasazerowie samochodu nie wiedzieli, ze czlowiek pracujacy na tej zmianie, w istocie kierownik stacji, przed dwudziestoma minutami skoczyl na tyl budynku zamknac toalety, gdyz nie chcial, by o tak poznej porze walesali sie tam jacys klienci. Z zalem musial wczesniej zwolnic pracownika, ktory zwykle obsluguje stacje; widac bylo, ze rozbiera go grypa i kierownik nie chcial ryzykowac, ze sam sie zarazi. Osiagal tak niewielkie zyski, ze nie mogl sobie pozwolic na chorobe i pozostawienie stacji w rekach personelu. Przy ich machlojkach zbankrutowalby w ciagu tygodnia. Zazwyczaj nikt w nocy nie zostawal sam na stacji, gdyz stawala sie wtedy latwym obiektem napasci, ale dzis nie mial wyboru. Pilnowal, zeby drzwi biura, wychodzace na podjazd, byly stale zamkniete i dokladnie przygladal sie kazdemu klientowi, ktory przyjechal po benzyne, zanim je otworzyl. Jesli jego wyglad mu sie nie podobal, przekrecal tabliczke z OTWARTE na ZAMKNIETE, nie zwracajac uwagi na rzucane pod jego adresem przeklenstwa. Bylo juz dobrze po dwunastej, gdy przypomnial sobie, ze toalety sa ciagle otwarte.
– Na pewno jest czynna, George? – spytala gniewnie kobieta, siedzaca obok kierowcy. – Wydaje mi sie, ze nikogo tu nie ma.
– Przeciez jest napisane OTWARTE – odpowiedzial maz. – A poza tym, spojrz na drzwi do kasy. Tam tez jest tabliczka OTWARTE.
– Moze powinienes zatrabic, George – z tylnego siedzenia odezwal sie tesc kierowcy.
– Dam mu jeszcze chwile. Moze jest gdzies z tylu. – George nie nalezal do ludzi energicznych.
Jego zona, Olwen, podciagnela brzeg falbaniastej sukni, obszytej cekinami, zbierajac ja ciasno w faldy nad kolanami, w obawie by szyfon i warstwy siatki nie pobrudzily sie w samochodzie. Ogromna polietylenowa torba, zawieszona obok jej siedzenia, chronila starannie uszyta balowa suknie i futrzana narzutke przed niewidzialnym brudem. Jej wysoko ulozona fryzura musnela dach samochodu, gdy przesuwala sie, aby wyjrzec przez okno, a usta zacisnely sie w cienka, prosta linie.
– Powinnismy wygrac – oznajmila srogo.
– Posluchaj, Olwen – powiedzial cierpliwie George. – Nigel i Barbara byli swietni.
– Oczywiscie, bron ich. A to, ze dwa razy wpadli na nas na parkiecie, to sie nie liczy? Nawet nas potem nie przeprosili. Tak sie miotali, jakby nikogo innego nie bylo na sali. Powinnismy wniesc sprzeciw. Cholerni sedziowie nic nie zauwazyli.
– Przeciez zajelismy drugie miejsce, kochanie.
– Drugie miejsce! Jak to z toba. Zawsze bedziesz drugi.
– Nie ma powodu do takiej klotni – upomnial ich ojciec Olwen.
– Zamknij sie, Huw – oburzyla sie scisnieta obok meza na tylnym siedzeniu matka Olwen. – Olwen ma racje. Ta dziewczyna moglaby juz byc mistrzynia tanca.
Nie dodala „z innym partnerem”. Nie bylo takiej potrzeby.
– Nie zwracaj na nie uwagi, George – wtracil Huw. – One sa zawsze niezadowolone.
– Niezadowolona? A z czego mam byc zadowolona? Co ty mi dales w zyciu?
– Jeszcze chwila i dam ci po buzi.
– Tato, nie odzywaj sie tak do mamy.
– Bede sie do niej odzywal, jak…
– Och, na pewno nie bedziesz. Widzisz, Olwen, jaki on jest? Rozumiesz teraz, co ja musialam znosic przez te wszystkie lata?
– Ty? To ja znosilem twoje zrzedzenie.
– Zrzedzenie?
– Mama nie zrzedzi.
– Zrzedzi przez caly czas. Tak samo jak ty. Biedny George.
– Ja zrzedze, George? Ja nigdy nie zrzedze, George. Czy ja kiedykolwiek zrzedzilam, George?
– Dlugo nas nie obsluguje – skwitowal George.
– Wiec zatrab na niego. – Olwen wyciagnela reke i nacisnela klakson. – Leniwy facet, pewnie spi pod kontuarem.
George przejechal serdecznym palcem i kciukiem po swoich cienkich jak olowek, posmarowanych brylantyna wasach i zastanawial sie przez chwile, co by sie stalo, gdyby uderzyl Olwen piescia w nos. Oddalaby mu, ot, co by sie stalo. I uderzylaby mocniej.
– O, idzie – zauwazyl, wskazujac osobe, ktora wynurzyla sie z panujacej za stacja ciemnosci.
– Najwyzszy czas, do cholery – warknela Olwen.
– Nie przeklinaj, kochanie. To niezbyt ladnie.
– Bede przeklinala, jesli bede miala na to ochote.
– George ma racje, Olwen – powiedzial jej ojciec. – To nie przystoi prawdziwej damie.
– Zostaw ja w spokoju, Huw – odezwala sie jej matka. – Miala dzisiaj wystarczajaco duzo stresow. George nie pomogl jej, pozwalajac, zeby sie przewrocila w pas redouble.
– Najlepsza czesc tego cholernego wieczoru – zauwazyl ojciec, usmiechajac sie na samo wspomnienie.
– Tato!
– Nie zwracaj uwagi, Olwen. To wlasnie caly on, cieszy sie widzac, ze jego corka robi z siebie idiotke.
– Mamo!
– Och, nie mialam na mysli…
– Piec „extra”, prosze – opusciwszy szybe, zawolal George do zblizajacej sie postaci.
Mezczyzna zatrzymal sie, usmiechnal sie do pasazerow w samochodzie i spojrzal na dystrybutory. Ruszyl w ich kierunku.
– ” Ale sie grzebie, prawda? – zauwazyla matka Olwen. – I dlaczego ma taki glupi usmiech na twarzy?
– Spojrz, jak on wyglada – dodala Olwen. – Mozna by pomyslec, ze przed chwila wyszedl z kopalni. Ciekawa jestem, czy kierownik wie, w jakim stanie jego personel pokazuje sie klientom.
– Moze on jest szefem – powiedzial ojciec, smiejac sie na tylnym siedzeniu, nie wiedzac, ze kierownik lezy martwy na podlodze w toalecie, z mozgiem rozbitym jak jajko uderzeniami cegly.
Patrzyli, jak mezczyzna zdejmuje dozownik z dystrybutora. Podchodzi do samochodu, trzymajac waz wyciagniety jak pistolet podczas pojedynku. Jego na wpol zamkniete oczy nie przystosowaly sie jeszcze do roznicy miedzy ostrym oswietleniem stacji a ciemnoscia, z ktorej przed chwila sie wynurzyl. Usmiechnal sie do czterech osob patrzacych na niego z samochodu.
– Glupi facet – zauwazyla Olwen. George wychylil glowe przez okno.
– Nie, kolego, powiedzialem „extra” a wciaz leci „super”.