mogl na to poradzic, ze bal sie tuneli. Czul, jak przygniata go ogromny ciezar, jak gdyby miasto nad nim powoli sie zapadalo, naciskajac na strop kanalu, sciskajac go, splaszczajac cal po calu. Zostalby sila wepchniety w plynacy pod nim szlam, sufit przyciskalby go do dolu, trzymal tam, az w koncu musialby polknac brudna wode, zalewajaca mu gardlo, wypelniajaca go…
– No, jestesmy. – Terry pokazal otwor przed nimi, ktory laczyl ich tunel z nastepnym.
Berkeley byl wdzieczny, ze moze do niego wejsc i wyprostowac sie. Ta odnoga scieku miala przynajmniej dwanascie stop szerokosci i sklepiony lukowato sufit byl wysoko. Przejscia po obu stronach kanalu byly wystarczajaco szerokie, by wygodnie po nich isc.
– Ten wyglada calkiem solidnie – oznajmil Berkeley, jego glos odbil sie glucho od wilgotnych, lukowatych scian.
– Na tym odcinku wszystko powinno byc w porzadku – odparl Duff. – Najwiecej klopotu sprawiaja nam rury i male przewody, nigdy by pan nie uwierzyl, czym moga byc zapchane.
– Nie, mialem na mysli mury. Zdaje sie, ze sa zupelnie zdrowe.
Duff zdjal lampe ze swego kasku i oswietlil dol tunelu, szukajac wyrw w scianach i na suficie.
– Wyglada niezle. Troche nizej jest tama przeciwpowodziowa. Rzucimy tylko na nia okiem.
Berkeley stracil juz zupelnie poczucie kierunku, nie wiedzial, czy ida na polnoc, na wschod czy na zachod. Pomocnik brygadzisty mial racje – latwo mozna sie zgubic w tym labiryncie tuneli. Slyszal, jak Duff opukuje sciany swym metalowym pretem i przez chwile zastanawial sie, co sklonilo tego czlowieka do robienia kariery w takim zawodzie. Kariera. Zle slowo. Ludzie jego pokroju nie robia karier, po prostu wykonuja swoja prace. A ten mlody czlowiek z tylu – na pewno robota w warsztacie czy fabryce bylaby lepsza niz czolganie sie w ciemnosciach wsrod miejskich brudow. Ale, zastanowil sie Berkeley, dzieki Bogu, ze jest jeszcze ktos wystarczajaco glupi, by to robic. Przechodzac, spogladal w mniejsze otwory, prowadzace do glownego kanalu. Ciemnosc, jaka w nich panowala, przyprawiala go o dreszcze; latarka ledwo ja rozswietlala. Wyobrazil sobie jednego z tych olbrzymich szczurow, o ktorych opowiadal pomocnik brygadzisty, czajacego sie tam, czekajacego, by skoczyc na nieszczesnika, ktory nieswiadomie wejdzie do jego kryjowki. Albo olbrzymi pajak, wielki i znieksztalcony, snujacy dookola nic czarnego zycia, nigdy przedtem nie widziany przez ludzkie oczy, czyhajacy na swa niczego nie podejrzewajaca ofiare w okrywajacej caly tunel pajeczynie. Albo gigantyczny slimak, slepy i pokryty sluzem, przysysajacy sie do obrosnietych porostami scian, zyjacy w nieustannych ciemnosciach, zadny kolejnej uczty z ludzkiego miesa…
– O Boze!
Duff odwrocil sie na dzwiek wrzasku Berkeleya.
– Co sie stalo? – spytal glosem o ton wyzszym, niz zamierzal.
Czlowiek z ministerstwa wskazal w glab tunelu.
– Cos sie tam ruszylo! Jego reka drzala niepohamowanie. Duff podszedl do niego, myslac: glupi skurwysyn, i spojrzal w otwor.
– Pewnie zobaczyl pan szczura – powiedzial uspokajajaco. – Jest ich mnostwo.
– Nie, to bylo duzo wieksze.
– Na pewno swiatlo rzucilo cien, nic wiecej tam nie bylo. To wyobraznia tak dziala, za kazdym razem trzeba troche czasu, zeby sie przyzwyczaic do kanalow.
Terry patrzyl w otwor ponad ramieniem Berkeleya, usmiechajac sie od ucha do ucha.
– Mowia, ze w kanalach strasza ofiary morderstw, ktorych ciala tu wrzucono, aby pozbyc sie dowodow zbrodni – pogodnie poinformowal przedstawiciela ministerstwa.
– Zamknij sie, Terry – rzucil Duff. – Ciarki mnie przechodza. Niech pan spojrzy, panie Berkeley, tam nic nie ma. – I polaczone swiatla ich lamp przeniknely ciemnosc tunelu, ukazujac jedynie zielonozolte sciany. – To na pewno panska latarka rzucila cien, gdy pan przechodzil. Nie ma sie czym przejmowac.
– Przepraszam. Jestem pewny…
Duff odwrocil sie juz i maszerowal przed siebie, pogwizdujac niemelodyjnie pod nosem. Berkeley ostatni raz spojrzal w tunel i ruszyl za nim, czujac sie glupio, niemniej jednak wciaz byl niespokojny. Cholera, ze tez mu dali takie smierdzace zajecie!
Gdy Terry oddalil sie od tunelu, wydawalo mu sie, ze uslyszal jakis dzwiek dochodzacy z glebi.
– Cholera, teraz ja sie zaczne bac – mruknal pod nosem.
Berkeley spieszyl sie, zeby dogonic Duffa, czujac sie pewniej w poblizu tego trzezwo myslacego, stojacego mocno na ziemi mezczyzny, kiedy brygadzista raptownie sie zatrzymal, i urzednik ministerstwa wpadl na niego. Duff skierowal lampe w dol, oswietlajac kanal u ich stop.
– Cos jest w wodzie – stwierdzil.
Berkeley spojrzal w kierunku miejsca, ktore rozjasnial szeroki snop swiatla latarki. Cos plynelo leniwie, unoszone przez powolny nurt, hamowane nieco uderzeniami o podwyzszone brzegi kanalu. W slabym swietle wygladalo to jak wielki worek.
– Coz to jest, do diabla? – spytal zdziwiony Berkeley.
– To jest cialo – wyjasnil Terry, ktory wlasnie do nich dolaczyl.
Tym razem Duff wiedzial, ze jego pomocnik nie zartuje. Przykleknal na brzegu kanalu i gdy dryfujace zwloki podplynely blizej, pochwycil je metalowym pretem. Pociagnal i cialo ociezale przekrecilo sie w wodzie. Wszystkim trzem zaparlo dech w piersi, gdy zobaczyli rozdeta, biala twarz i szeroko rozwarte, wytrzeszczone oczy.
Berkeley, zgiety wpol, oparl sie o wilgotna sciane, zoladek podchodzil mu do gardla i opadal jak oszalala winda. Choc byl oszolomiony, uslyszal jak Terry mowi:
– Jezu Wszechmogacy, jest jeszcze jedno!
Zmusil sie, zeby spojrzec, kiedy uslyszal plusk. Terry wszedl do wody w wysokich butach, chroniacych go przed cuchnacym strumieniem, ktory siegal mu tuz powyzej kolan. Z trudem przedzieral sie na druga strone tunelu do plynacej tam kolejnej postaci.
– Mysle, ze to jest kobieta! – krzyknal przez ramie.
– W porzadku, Terry. Sprobuj dociagnac ja do brzegu – polecil Duff.
– Wrocimy i sciagniemy tu ekipe, zeby ich zabrali. Panie Berkeley, niech pan nam pomoze wyciagnac to cialo, dobrze?
Berkeley przywarl do sciany.
– Ja… ja, chyba nie…
– Nie do wiary – odezwal sie znow Terry. – Plynie jeszcze jedno.
Duff i Berkeley spojrzeli w tym samym kierunku co Terry i ujrzeli, ze woda niesie ku nim jakas postac. Kiedy sie zblizyla, zobaczyli, ze bylo to cialo nastepnej kobiety; wokol niej falowalo cos bialego, co moglo byc nocna koszula. Lezala na wznak, wpatrujac sie szklistym wzrokiem w ociekajacy woda sufit. Na szczescie dla zoladka Berkelcya jej twarz nie byla tak nabrzmiala jak twarz pierwszej osoby, ktora znalezli.
– Zlap ja, Terry: – rozkazal Duff.
Pomocnik wciagnal na groble cialo, ktore trzymal, i brnac przez wode, poszedl po nastepne Obaj patrzyli na niego, gdy zlapal je za noge, Duff – z rekami zacisnietymi na klapach marynarki martwego mezczyzny, Berkeley – dziwiac sie opanowaniu pomocnika. Pewnie chlopak byl zbyt gruboskorny, zeby sie tym przejmowac.
Terry pochylil sie nad plynaca kobieta, jego rece zblizyly sie do jej talii i wyciagnely, by chwycic ja pod pachy. To, co sie stalo pozniej, wywolalo u obu przygladajacych sie mezczyzn taka sama reakcje, ale z odmiennym skutkiem.
Gdy glowa Terry’ego zblizyla sie do twarzy kobiety, z wody wynurzyly sie dwie biale, nagie rece i otoczyly jego szyje. Wrzasnal, gdy zostal pociagniety w dol, krzyk przeszedl w zdlawione bulgotanie, kiedy przykryla go woda.
Biala piana wzburzyla mulisty sciek, gdy walczyl, starajac sie uwolnic ze smiertelnego chwytu, ale kobieta trzymala go mocno w swoim uscisku, ciagnac coraz glebiej.
Usta Berkeleya otworzyly sie w bezglosnym krzyku i ledwo zauwazyl, ze po jego trzesacych sie nogach splywaja gorace odchody. Zataczajac sie, znow oparl sie o sciane, wpychajac do ust kostki obu rak.
Poczatkowy szok, jaki przezyl Duff, gwaltownie przeszedl w paralizujacy bol, ktory rozpoczal sie w piersiach i szybko rozszerzyl na kark i ramiona. Oczy zaszly mu czerwona, oslepiajaca mgla i runal do wody, serce przestalo mu bic, zanim zdazyl sie utopic.
Berkeley widzial, jak Terry raz jeszcze wynurzyl sie z wody, i zobaczyl, ze oczy pomocnika, jakby z niedowierzaniem, wpatruja sie w blada twarz przed nim. Kobieta trzymala go mocno, jak w milosnym uscisku, usmiechajac sie spekanymi i pogryzionymi wargami. Chlopak pograzyl sie znowu i postac znikla razem z nim. Pod