5. MIASTO WOLNEGO HANDLU

Uplynelo siedemnascie dni. Althea wypatrywala przez malenki iluminator kabiny na przyblizajace sie budynki rodzinnego miasta. W dokach wzdluz zatoki staly nagie maszty karawel i galeonow. Miedzy zakotwiczonymi zaglowcami i brzegiem kursowaly male ruchliwe statki. Dom!

Spedzila w swojej kwaterze siedemnascie dni. Wychodzila tylko wtedy, gdy bylo to konieczne, a pozniej w trakcie wacht, kiedy Kyle spal. Przez pierwsze kilka dni wrzala wsciekloscia i od czasu do czasu plakala, skarzac sie na niesprawiedliwy los. Postanowila dziecinnie i uroczyscie, ze zniesie nalozone przez szwagra restrykcje, a po powrocie z rejsu poskarzy na niego ojcu.

– Zobacz, do czego mnie zmuszasz! – mruknela do siebie i nieznacznie sie usmiechnela. Byl to stary krzyk z okresu dzieciecych klotni Althei z Keffria. Na wpol rozmyslnie stluczony polmisek lub waza, przewrocony kubelek z woda, podarta sukienka. “Zobacz, do czego mnie zmuszasz!”, mowily: Keffria skrzeczacym glosem, poirytowana zachowaniem mlodszej siostry, Althea wrzeszczac na swa gnebicielke.

Postanowila zatem pozostac w kajucie. Na przemian sie dasala lub szalala ze zlosci. Rozmyslala, co powie Kyle'owi, jesli ten osmieli sie przyjsc pod jej drzwi, sprawdzajac, czy jest mu posluszna albo mowiac, ze zaluje swojego rozkazu. Podczas oczekiwania na jakis ruch ze strony kapitana przeczytala ponownie wszystkie swoje ksiazki i zwoje, a nawet wylozyla jedwab na podloge i zastanawiala sie, czy samodzielnie moglaby uszyc sobie sukienke. Niestety jej krawieckie umiejetnosci byly kiepskie. Latwiej poradzilaby sobie z plotnem zaglowym niz z jedwabiem. Material byl zbyt piekny, by ryzykowac zniszczenie go. Pocerowala wiec tylko wszystkie swoje marynarskie ubrania. Jednak, kiedy skonczyla te prace, uprzytomnila sobie, jak bardzo nienawidzi pustych, bezczynnych godzin. Ktoregos wieczoru, zdenerwowana ograniczeniami malenkiej koi, rzucila posciel na podloge, polozyla sie na niej i zaczela po raz wtory czytac “Dziennik Kupca” Deldoma. Tak zapadla w sen. I snila.

Jako mala dziewczynka czesto drzemala na deskach “Vivacii” albo spedzala wieczor lezac na podlodze kwatery swego ojca. Czytala wowczas jego ksiazki. Gdy zasnela na pokladzie, zawsze przezywala barwne sny i na wpol uswiadomione fantazje. Dorosla Althee ojciec wiecznie strofowal za takie zachowanie i stale obarczal praca, by nie miala czasu na drzemki. Przypominajac sobie tamte dawne sny, dziewczyna przypisywala je zywej dzieciecej wyobrazni. Wszakze owej nocy, kiedy ponownie zasnela na podlodze kabiny, wrocily do niej te intensywne, szczegolowe rojenia sprzed lat. Sen byl zbyt wymowny, by nazwac go wytworem wlasnego umyslu.

Althei snila sie jej prababka, kobieta, ktorej nigdy nie poznala. W swoim snie znala ja jednak rownie dobrze, jak siebie sama. Talley Vestrit duzymi krokami przemierzala deski “Vivacii” i wykrzykiwala rozkazy do marynarzy, ktorzy podczas wielkiej burzy miotali sie w plataninie zagla, lin i odlamkow drewna. Althea wiedziala, co sie zdarzylo, jak gdyby sama to przezyla. Wzburzone morze szarpalo masztami, totez zarowno pierwszy oficer, jak i pani kapitan przylaczyli sie do zalogi. Pewni siebie krzykami wydawali rozkazy i starali sie przywrocic spokoj na pokladzie. Talley nie przypominala osoby ze swego portretu: siedzacej potulnie na krzesle, ubranej surowo w czarna welne, przystrojona biala koronka; przy ramieniu prababki stal jej maz, mezczyzna o srogiej twarzy.

Althea od najmlodszych lat zdawala sobie sprawe, ze to Talley Vestrit zlecila budowe ich rodzinnego zaglowca. W tym snie wszakze prababka nie byla osoba pozyczajaca pieniadze i placaca budowniczym statku; nagle ukazala sie dziewczynie jako kobieta, ktora kochala morze, statki i dokladnie wiedziala, czego pragnie dla siebie oraz swoich potomkow. Podjela zatem decyzje zakupienia zywostatku. Och, zyc w takich czasach, gdy kobieta moze sprawowac tak wielka wladze!

Sen byl krotki i surowy, niczym wizerunek, ktory pojawia sie przed oczyma na ulamek sekundy, a mimo to, gdy Althea obudzila sie z policzkiem i dlonmi przycisnietymi do drewnianej podlogi, swietnie go pamietala. Wiele szczegolow ze snu zrobilo na niej ogromne wrazenie. Potrafila opowiedziec, jaki takielunek (czy tez raczej to, co z niego zostalo po gwaltownej burzy) “Vivacia” niosla na dziobie i na rufie. Widziala wszystko tak dokladnie jak nigdy. Natychmiast zrozumiala korzysci wynikajace z takiego osprzetu i uprzytomnila sobie, ze podziela wiare prababki w wytrzymalosc lin.

Dziewczyna czula sie oszolomiona, poniewaz po przebudzeniu byla soba, a rownoczesnie trwala zanurzona w osobowosci Talley Vestrit. Jeszcze w wiele godzin pozniej nadal po zamknieciu oczu potrafila sobie przypomniec te burzowa noc. Prawdziwe wspomnienia prababki wplynely w jej umysl i pozostaly w nim. Althea pomyslala, ze zapewne przekazala jej to “Vivacia”; tylko takie wytlumaczenie znalazla.

Nastepnej nocy specjalnie ulozyla sie do snu na podlodze kabiny. Natluszczone i wypolerowane deski nie byly wygodne, lecz mimo to nie oddzielila od nich swego ciala zadnym kocem ani poduszka. “Vivacia” nagrodzila jej ufnosc. Althea spedzila czas z dziadkiem, ktory spokojnie przeplywal przez jeden z wezszych kanalow na Wyspach Wonnych. Dziewczyna patrzyla ponad jego ramieniem, jak omijal sterczace skaly, byla swiadkiem, jak sterowal statkiem i dowodzil ludzmi. Dziadek Vestrit odkrywal w tym snie swoja tajemnice. To wlasnie on uzyskal umowe na kupno zastygajacego w cudownie pachnace krople soku z pewnego drzewa. Od smierci dziadka nikt z rodziny Vestritow nie plynal tym kanalem, a handel z tamtejszymi wioskami zalamal sie. Jak kazdy kapitan, dziadek Althei zabral ze soba do grobu mnostwo informacji, ktore powinien przekazac swoim potomkom. Nie wykonal ani jednej mapy morskiej. Jego wiedza nie zniknela jednak calkowicie, lecz trwala zmagazynowana w uspionym umysle “Vivacii”. Trzeba bylo tylko poczekac, az statek sie przebudzi. Althea czula, ze galion juz zaczyna jej przekazywac niektore rodzinne sekrety. Wydawalo sie jej, ze potrafilaby nawet dzis przeplynac tamten kanal.

Co noc kladla sie na drewnianej podlodze i snila wraz ze swoim zaglowcem. Nawet za dnia lezala na deskach z policzkiem mocno przycisnietym do drewna i dumala nad przyszloscia. Dostosowala swoje nastroje do ruchow “Vivacii” – od drzenia drewnianego korpusu podczas naglych skretow po spokojne dzwieki, ktore wydawalo drewno, kiedy wiatr pchal statek, plynacy zdecydowanym, rownym kursem. Krzyki marynarzy, lekki tupot ich stop na deskach staly sie dla dziewczyny niewiele wazniejsze od docierajacych znad “Vivacii” krzykow mew. Czasami Althei wydawalo sie, ze cala zmienila sie w statek i byla swiadoma istnienia malych ludzi, ktorzy wspinaja sie na jej maszty, tak jak ogromny wieloryb moze byc swiadom przywierajacych do jego ciala pakli.

Czula nie tylko ruchy ludzi, pracujacych na zaglowcu. Zadnymi slowami nie potrafilaby wyrazic subtelnych roznic, ktore wyczuwala teraz w wietrze i pradzie morza. Przyjemnosc sprawiala jej wspolpraca z dobrym sternikiem, a denerwowal ja taki, ktory zbyt czesto i bez potrzeby regulowal kurs; sprawa ta jednak malo znaczyla w porownaniu z ukladem statek-woda. W pewnym momencie Althea dokonala wielkiego odkrycia – dotarlo do niej, ze zycie statku jest o wiele wazniejsze niz na przyklad jej klotnia z kapitanem. W trakcie jednej nocy dziewczyna pojela reakcje statku na zmiany stanu morza.

Althea nie czula sie zatem przymusowo zamknieta w wiezieniu, lecz w samotnosci zdobywala niezbedne doswiadczenia. Dobrze pamietala dzien, gdy otwierajac drzwi spodziewala sie spokojnego wieczoru, a okazalo sie, ze jest sloneczny poranek. A podczas jednej z wizyt w kuchni kucharz musial chwycic ja za ramiona i potrzasnac, gdyz zaczela marzyc na jawie i przestaly do niej docierac wszelkie zewnetrzne bodzce. Kiedys w kajucie otrzezwilo ja natarczywe stukanie do drzwi. Otworzyla. Za drzwiami stal nie Kyle, lecz Brashen, ktory patrzyl na nia zaniepokojony i w kolko pytal, czy Althea dobrze sie czuje.

– Oczywiscie, ze tak – odburknela i probowala zamknac mu przed nosem drzwi. Mlody marynarz nie pozwolil jej.

– Nie wygladasz dobrze – ciagnal. – Kucharz twierdzi, ze duzo schudlas i przyznam, ze trudno sie z nim nie zgodzic. Altheo, nie obchodzi mnie, co zaszlo miedzy toba i kapitanem Kyle'em, ale nadal pelnie obowiazki pokladowego lekarza, wiec troszcze sie o zdrowie czlonkow zalogi.

Popatrzyla na jego zmarszczone czolo i mroczne, zasmucone oczy. Nie chciala, aby jej przerywal cenne rozmyslania.

– Nie jestem czlonkiem zalogi – warknela. – To mi wlasnie oswiadczyl twoj kapitan Kyle. Do twoich obowiazkow z pewnoscia nie nalezy sprawa samopoczucia zwyczajnej pasazerki. Zostaw mnie sama. – Naparta na drzwi.

– Interesuje mnie zdrowie corki Ephrona Vestrita! Osmielam sie nazywac twego ojca nie tylko swoim kapitanem, lecz takze przyjacielem. Altheo, popatrz na siebie. Dam glowe, ze nie czesalas sie od kilku dni. Wielu ludzi mowi, ze kiedy idziesz po pokladzie, suniesz niczym duch, a twoje oczy sa tak puste jak bezgwiezdne niebo.

Brashen wygladal na szczerze zaniepokojonego. No coz, niech sie wiec zamartwia. Althea wiedziala, ze nawet najdrobniejsze bzdury moga zdenerwowac zaloge, ktora za dlugo sluzyla pod rozkazami zbyt srogiego kapitana;

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату