Nikt sie do niej nie odzywal. Poza koniecznymi rozkazami, ludzie w lodce w ogole nie rozmawiali. Wiele razy dostrzegala zaniepokojone spojrzenia wioslujacych marynarzy. Grig, zwykle zuchowate chlopaczysko, odwazyl sie do niej mrugnac i szeroko wyszczerzyc zeby. Probowala odwzajemnic usmiech, ale nie udalo jej sie. Miala wrazenie, ze nie pamieta juz, jak to sie robi. Odkad opuscila statek, zawladnal nia wielki spokoj. Czekala jedynie na to, co sie zdarzy.

Kilkakrotnie spojrzala na szwagra. Wyraz jego twarzy zaintrygowal ja. Za pierwszym razem mezczyzna wydawal sie przerazony, potem – gleboko zatopiony w myslach. Ostatni jego odruch byl najdziwniejszy, gdyz Kyle skinal jej glowa i usmiechnal sie do niej przyjaznie i zachecajaco. Podobnie patrzyl na swa corke Malte, ilekroc wyjatkowo dobrze nauczyla sie lekcji. Althea obojetnie odwrocila sie od niego i obserwowala spokojne wody Zatoki Kupieckiej.

Mala lodz doplynela do doku. Marynarze pomogli Althei wysiasc, jak gdyby byla kaleka, poniewaz przeszkadzala jej halka, spodnica, szal i kapelusz, ktory w dodatku zaslanial widok. Wreszcie znalazla sie w doku. Byla rozdrazniona zachowaniem Griga, bowiem przytrzymal ja w pasie dluzej niz bylo trzeba. Uwaznie mu sie przyjrzala. Spodziewala sie zobaczyc w oczach chlopaka figlarne blyski, ale dostrzegla w nich troske; jeszcze wieksza, gdy poczula zawrot glowy i chwycila marynarza za ramie.

– Musze sie tylko przyzwyczaic do chodzenia po ladzie – usprawiedliwila sie rezygnujac z pomocy mlodzienca.

Kyle najwyrazniej zawiadomil rodzine o swoim przybyciu, poniewaz czekal na nich otwarty dwukolowy powoz. Chudy chlopak, ktory powozil, wstal z zacienionego miejsca.

– Nie ma bagazy? – wykrakal.

– Zadnych, woznico. Zawiez nas do domu Vestritow na Kregu Kupcow.

Polnagi chlopak pokiwal glowa i podal jej reke, gdy wsiadala. Po chwili obok niej usadowil sie Kyle, a chlopak zwinnie skoczyl na grzbiet klaczki i cmoknal na nia. Podkute kopyta zastukaly na deskach doku.

Althea patrzyla prosto przed siebie, kiedy powoz opuscil doki i wjechal na brukowana ulice Miasta Wolnego Handlu. Nie zagaila rozmowy. Paskudnie sie czula, siedzac obok szwagra; nie zamierzala sie dodatkowo denerwowac konwersacja z nim. Wokol powozu biegali i krzatali sie ludzie, jezdzily wozy, do dziewczyny docieraly krzyki targujacych sie handlarzy i zapachy z ulicznych restauracji i herbaciarni. Wszystko wydawalo jej sie niesamowicie odlegle. Kiedy dokowala tu wraz z ojcem, zazwyczaj w porcie czekala na nich matka. Opuszczali doki na piechote, a Ronica opowiadala o sprawach, ktore zdarzyly sie w miescie podczas ich nieobecnosci. Czasami zatrzymywali sie w jakiejs herbaciarni na cieple, slodkie buleczki i chlodna herbate. Ciezko westchnela.

– Altheo, dobrze sie czujesz? – zaklocil jej wspomnienia Kyle.

– Najlepiej jak to mozliwe, dziekuje ci – odparla sztywno. Mezczyzna wiercil sie przez chwile, potem odchrzaknal, jak gdyby zamierzal jeszcze cos powiedziec. Dziewczyne ocalil woznica, ktory zatrzymal konia przed ich domem. Zeskoczyl, stanal przy boku dwukolki i podal Althei dlon, zanim jej szwagier zdazyl sie chocby poruszyc. Kiedy wysiadla, usmiechnela sie do chlopca, a ten wyszczerzyl do niej zeby. W chwile pozniej otworzyly sie drzwi domu i wypadla z nich Keffria, krzyczac:

– Och, Kyle'u, Kyle'u, jakze sie ciesze, ze wrociles do domu. To wszystko jest po prostu okropne!

Selden i Malta biegli tuz za matka, ktora pedzila do meza, pragnac go objac. Za cala trojka szedl starszy, zaklopotany chlopiec. Wygladal dziwnie znajomo, zapewne jakis kuzyn albo inny krewniak.

– Mnie rowniez cie milo widziec, Keffrio – wymamrotala Althea z sarkazmem i skierowala sie do drzwi.

Wnetrze domu bylo chlodne i zacienione. Dziewczyna stala przez moment, z przyjemnoscia przyzwyczajajac oczy do otoczenia. Jakas kobieta, ktorej nie rozpoznala, pojawila sie z miska pachnacej wody i sciereczka. Zaczela witac Althee i wypytywac ja. Dziewczyna odprawila ja gestem.

– Wszystko w porzadku. Mam na imie Althea i mieszkam tu. Gdzie jest moj ojciec? W salonie?

Wydalo jej sie, ze dostrzega krotki blysk wspolczucia w oczach sluzacej.

– Wiele dni uplynelo, odkad czul sie wystarczajaco dobrze, by przebywac w salonie, panno Altheo. Jest w swojej sypialni. Pani matka siedzi przy nim.

Buty biegnacej pedem Althei zastukaly na kaflowej podlodze korytarza. Zanim dziewczyna dotarla do drzwi, z sypialni ojca wylonila sie Ronica. Jej czolo marszczylo sie ze zmartwienia.

– Co sie tu dzieje? – zapytala, a pozniej, kiedy rozpoznala mlodsza corke, krzyknela z ulga: – Och, wrocilas? Kyle tez?

– Jest na zewnatrz. Czy ojciec nadal choruje? Minelo tyle miesiecy, sadzilam, ze z pewnoscia juz…

– Twoj ojciec jest umierajacy, Altheo – odparla bez ogrodek matka.

Dziewczyna az sie wzdrygnela. W oczach Roniki dostrzegla wielkie zmeczenie, na twarzy przybylo zmarszczek. Matka mocno zaciskala usta i garbila ramiona. Althea zrozumiala, ze jej szokujace slowa nie wynikaly z okrucienstwa, lecz z rozpaczy. Zawsze przekazywala corce szczerze wszystkie nowiny, teraz postapila nie inaczej.

– Och, matko – powiedziala i podeszla do Roniki, lecz ta zamachala tylko rekoma. Dziewczyna natychmiast sie powstrzymala. Ronica Vestrit nie nalezala do kobiet wyplakujacych sie w czyichs ramionach. Uginala sie pod ciezarem smutku, lecz nie zamierzala mu sie calkowicie poddac.

– Idz sie zobaczyc z ojcem – rzucila corce. – Pyta o ciebie niemal co godzine. Musze porozmawiac z Kyle'em. Trzeba zalatwic mnostwo spraw. Obawiam sie, ze zostalo niewiele czasu… Wejdz do niego teraz. Idz juz. – Poklepala Althee dwukrotnie po ramieniu, potem pospiesznie odeszla. Dziewczyna slyszala tupot butow i szelest spodnicy odchodzacej korytarzem matki. Spojrzala za nia jeszcze raz, po czym pchnela drzwi do sypialni ojca.

Nie znala dobrze tego pokoju. Gdy byla malym dzieckiem, nie miala do niego wstepu. Podczas swoich pobytow w domu ojciec spedzal tam czas z matka Althei, a dziewczynka oburzala sie na poranki, kiedy nie wolno jej bylo zaklocac odpoczynku rodzicow. Jako dorosla osoba zrozumiala, ze podczas krotkich wizyt ojca rodzice bardzo sobie cenia czas spedzany tylko we dwoje i z rozmyslem unikala ich sypialni. Pamietala jednak, ze jest to wielka, jasna izba z duzymi oknami, ktorej wystroj stanowily egzotyczne meble i inne przedmioty przywozone z licznych wypraw. Na bialych scianach wisialy wachlarze z pior, ozdobione muszelkami maski, paciorkowe gobeliny i wykute w miedzi krajobrazy. Tyl lozka wykonczono rzezbionym tekiem. W zimie na grubym materacu zawsze lezaly koldry z pierza i futrzane narzuty. Latem obok podglowkow staly wazony z kwiatami, a na lozku lezaly cienkie bawelniane przescieradla pachnace rozanym olejkiem. Althea otworzyla drzwi, wchodzac w polmrok. Silniejsza niz rozana okazala sie gesta, cierpka won choroby i ostry zapach lekow. Okna byly zamkniete, zaciagniete kotary nie przepuszczaly swiatla. Dziewczyna poruszala sie niepewnie po pomieszczeniu, poki jej oczy nie przyzwyczaily sie do ciemnosci.

– Papo? – spytala z wahaniem, patrzac w strone lozka. Odpowiedzi nie bylo.

Althea podeszla do okna i odsunela ciezkie brokatowe zaslony, wpuszczajac do srodka troche popoludniowego swiatla. Ukosne promienie slonca padly na lozko, oswietlajac narzute, a na niej przezroczysta, zolta reke, ktora przypominala gole, zgiete szpony martwego ptaka. Dziewczyna podeszla do loza chorego i zajela krzeslo nalezace do matki. Mimo milosci do ojca, gdy chwycila jego slaba dlon w swoja, przez chwile czula naplyw mdlosci. Miala wrazenie, ze miesnie i cialo gdzies zniknely, a reka skladala sie teraz tylko z kosci i skory. Pochylila sie do przodu i spojrzala w twarz ojca.

– Papo?

Chory ledwie zyl. Tak przynajmniej pomyslala w pierwszej chwili. Pozniej uslyszala chrapliwy oddech.

– Altheo – wydyszal Ephron Vestrit zachrypnietym glosem. Ciezkie powieki podniosly sie, oczy otworzyly. Spojrzenie ojca zatracilo juz ostrosc i surowosc. Jego oczy byly zapadniete i nabiegle krwia, bialka pozolkle. Dopiero po dlugiej chwili zdolal skupic wzrok na corce. W koncu wpatrzyl sie w nia, a ona desperacko probowala ukryc przerazenie.

– Papo, wrocilam do domu – powiedziala ze sztucznym ozywieniem, jak gdyby jej ton mogl cokolwiek zmienic.

Reka mezczyzny szarpnela sie slabo w jej dloni, potem jego oczy ponownie sie zamknely.

– Umieram – oswiadczyl zrozpaczonym, gniewnym glosem.

– Och, papo, nie, na pewno poczujesz sie lepiej, przeciez…

– Badz cicho. – Byl to kapitansko-ojcowski rozkaz, choc Ephron wypowiedzial go zaledwie szeptem. – Tylko jedna rzecz teraz sie liczy. Zabierz mnie na “Vivacie”. Musze umrzec na jej pokladzie. Musze.

– Wiem – odparla po prostu. Porzucila smutek i prozne rozwazania. Nie bylo juz na nie czasu. – Przygotuje wszystko.

– Zacznij natychmiast – ponaglil ja. Glos byl chrapliwy i slaby. Dziewczyne zalala fala rozpaczy, odzyskala

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату