nawiedzona kobieta wedrujaca po pokladzie mogla naklonic ich do nienaturalnego zachowania. Niestety, nie byla w stanie nic na to poradzic.
– Marynarze i ich przesady – zadrwila, ale slabiutkim glosem. – Daj spokoj, Brashenie. Nic mi nie jest. – Znowu pchnela drzwi i tym razem zdolala je zamknac. Szla o zaklad, ze Kyle nic nie wiedzial o tej wizycie.
Po raz kolejny polozyla sie na podlodze, zamknela oczy i odzyskala poczucie wspolnoty ze statkiem. Czula, ze Brashen stoi pod drzwiami jeszcze kilka minut, a potem dotarto do niej, ze pospiesznie sie oddalil, powracajac do swoich zadan. Zapomniala o nim i skupila sie na wodzie pluskajacej obok dziobu “Vivacii”. Wiatr pchal zaglowiec naprzod.
Kilka dni pozniej zywostatek wplynal na znajome wody, rozpoznal prady, ktore delikatnie posuwaly go ku Zatoce Kupieckiej, a nastepnie z zadowoleniem powital osloniety akwen – sama zatoke. Kiedy Kyle polecil spuscic dwie lodzie, ktore mialy wprowadzic statek w kotwicowisko, Althea ozywila sie. Podniosla sie i wyjrzala przez iluminator.
– Dom – powiedziala do siebie, po czym dodala: – Ojciec. Poczula, ze “Vivacia” rowniez sie cieszy z powrotu do rodzinnego portu.
Dziewczyna odwrocila sie od okienka i otworzyla morski kufer. Na dnie lezaly jej portowe ubrania; przebierali sie, gdy wracali do domu. Bylo to ustepstwo wobec matki, na ktore Althea i jej ojciec zgodzili sie kilka lat temu. Odtad, ilekroc kapitan Vestrit chodzil po miescie, zawsze prezentowal sie elegancko: niebieskie spodnie i plaszcz, a pod nim gruba, biala, ciezka od koronki koszula. Tak wypadalo. Ephron Vestrit nalezal do Pierwszych Kupcow, byl tez slawnym kapitanem. Althea chetnie ubralaby sie tak jak ojciec, jednak Ronica nalegala, zeby – niezaleznie od tego, w czym corka chodzi po pokladzie statku – w porcie i w miescie nosila spodniczke. Tlumaczyla, ze powinni sie odrozniac od miejskich sluzacych. Matka, patrzac na wlosy, skore i rece Althei, stale narzekala, ze dziewczyna nie wyglada na dame ani na corke jednego z Pierwszych Kupcow. W koncu Althee przekonalo nie gderanie matki, lecz ciche slowa ojca. “Nie zawstydzaj swojego statku”, oswiadczyl spokojnie. Wiecej nie musial mowic.
Zaloga krzatala sie. Przygotowano kotwice, wysprzatano statek i szykowano go na odpoczynek w porcie. W tym czasie Althea przyniosla z okretowej kuchni czajnik z ciepla woda i umyla sie w kajucie. Potem wdziala portowe ubranie: sztywna halke, spodnice, bluzke i kamizelke. Okryla sie koronkowym szalem, na wlosy zalozyla zabawna koronkowa siatke, a na nia slomkowy kapelusz ozdobiony irytujacymi piorami. Gdy przewiazywala spodnice szarfa i sznurowala kamizelke, uswiadomila sobie, ze Brashen mial racje. Ubranie wisialo na niej jak lachmany stracha na wroble. Lustro pokazalo ciemne kregi pod oczyma i niemal zapadniete policzki. Golebia szarosc stroju i bladoblekitna lamowka podkreslily niezdrowy wyglad Althei. Nawet rece jej schudly, pod skora odznaczaly sie kosci nadgarstkow i palcow. Co dziwne, dziewczyny wcale ten fakt nie martwil. Czula sie jak ludzie, ktorzy dlugo i w odosobnieniu poszcza, szukajac porady u Sa. Tyle ze zamiast Sa, Althee opanowal duch zywostatku.
Uwazala, ze dla takich przezyc warto sie bylo poswiecic. Czula prawie wdziecznosc wobec Kyle'a, wszak dzieki niemu doswiadczyla takich wzruszen. Prawie wdziecznosc…
Gdy pojawila sie na pokladzie, przez jakis czas mruzyla oczy w jaskrawym popoludniowym swietle, ktore odbijalo sie od spokojnych portowych wod. Potem podniosla oczy i przyjrzala sie scianom basenu portowego. Miasto Wolnego Handlu rozciagalo sie wzdluz brzegu, przypominajac polyskliwe i barwne towary wylozone na placu targowym. Althee owional zapach ziemi. W Dokach Podatkowych jak zwykle wrzala praca. Zglaszaly sie tam wszystkie statki wplywajace do Miasta Wolnego Handlu. Agenci skarbowi kontrolowali ladunek i nakladali na niego podatek. “Vivacia” musiala poczekac na swoja kolejke. Konczyla sie wlasnie inspekcja zaglowca o nazwie “Zloty Puch”.
Althea instynktownie poszukala oczyma domu. Udalo jej sie wypatrzyc jeden naroznik bialych scian; reszte zaslanialy drzewa. Dziewczyna zmarszczyla brwi na widok zmian, ktore dostrzegala na okolicznych wzgorzach, ale wzruszyla ramionami. Lad i to miasto niewiele mialy z nia wspolnego. Byla zniecierpliwiona i martwila sie o zdrowie ojca, a rownoczesnie z osobliwa niechecia myslala o opuszczeniu pokladu statku. Gigu kapitana nie spuszczono jeszcze na wode; zgodnie z tradycja Althea powinna poplynac nim na brzeg razem z Kyle'em. Nie byla zachwycona perspektywa zobaczenia szwagra, nie mowiac o wspolnym rejsie lodzia. Na te mysl nie czula jednakze tak wielkiej irytacji, jak tydzien czy dwa temu. Wiedziala teraz, ze Kyle nigdy nie zdola oddzielic jej od “Vivacii”. Czula sie zwiazana ze swoim zaglowcem i wierzyla, ze statek po prostu bez niej nie poplynie. Kyle byl jej utrapieniem, lecz jego grozby przestaly juz miec jakiekolwiek znaczenie. Natychmiast po powrocie zamierzala porozmawiac z ojcem; niech Ephron Vestrit dowie sie, co sie stalo. Pewnie bedzie na nia zly za to, co powiedziala na temat slubu Kyle'a z Keffria. Przypomniala sobie owe stwierdzenia i skrzywila sie z niesmakiem. Tak, ojciec na pewno zareaguje gniewem. Musiala przyznac, ze zasluzyla sobie na to. Ale zbyt dobrze go znala, by sie bac, ze z tego powodu rozdzieli ja i “Vivacie”.
Althea stanela na pokladzie dziobowym i pochylila sie daleko na bukszprycie, pragnela bowiem spojrzec na galion. Rzezbione oczy “Vivacii” ciagle pozostawaly zamkniete, ale nie bylo to wazne. Dziewczyna uczestniczyla przeciez w jej snach.
– Nie zeslizgnij sie.
– Nie boj sie o to – odparla Brashenowi, nie odwracajac sie.
– Nigdy sie nie balem. Ale teraz jestes strasznie blada i obawiam sie, ze mozesz zaslabnac i wypasc za burte.
– Nie spadne. – Nawet na niego nie spojrzala. Chciala, zeby odszedl. Kiedy nastepnym razem Brashen sie odezwal, jego glos byl bardziej oficjalny.
– Panno Altheo, czy zyczysz sobie, aby zabrano na brzeg twoj bagaz?
– Tylko maly kuferek. Jest w mojej kabinie. – Byl w nim jedwab i prezenty dla czlonkow rodziny. Dopilnowala kilka dni temu, by je zapakowano.
Mlody marynarz odchrzaknal z zaklopotaniem. Nie odchodzil. Odwrocila sie do niego nieco poirytowana.
– No, co jeszcze?
– Kapitan wydal mi rozkaz. Mam ci pomoc na wszelkie mozliwe sposoby… w usunieciu wszystkich twoich rzeczy z, hm, kabiny oficerskiej. – Brashen stal nieruchomo i patrzyl gdzies ponad jej ramieniem. Po raz pierwszy od miesiecy naprawde na niego spojrzala. Ile go musiala kosztowac ta degradacja ze stanowiska pierwszego oficera na zwyklego marynarza? Wszystko po to, by pozostac na pokladzie “Vivacii'? Althea tylko raz miala do czynienia z ostrym jezykiem Kyle'a; nie miala pojecia, jak czesto podczas tego rejsu on lub jego pierwszy oficer udzielali Brashenowi slownej nagany. A mimo to mlody Treli stal przed nia spokojnie i choc wypelnial przykry rozkaz, w ktorego zasadnosc watpil, ze wszystkich sil staral sie go wykonac jak nalezy.
– Z pewnoscia moj szwagier odczuwa wielka przyjemnosc, wyznaczajac ci takie obowiazki – odezwala sie bardziej do siebie niz do niego.
Brashen nie odpowiedzial. Miesnie w jego szczekach mocniej sie wprawdzie napiely, ale zdolal sie powstrzymac od komentarza. Nawet teraz trzymal sie kapitanskich polecen. Nazwala go “przypadkiem beznadziejnym”.
– Tylko maly kufer, Brashenie.
Wstrzymal oddech, jak gdyby wyciagal kotwice.
– Altheo, otrzymalem rozkaz. Mam dopilnowac, aby usunieto twoje rzeczy z tej kajuty.
Odwrocila od niego oczy. Nagle poczula, ze straszliwie nuza ja te pozerskie gesty Kyle'a. Niech sobie mysli, ze wygral. Na razie. Jej ojciec przywroci dawny lad.
– Wypelniaj zatem swoj rozkaz, Brashenie. Nie zamierzam cie powstrzymywac.
Mezczyzna stal jak sparalizowany.
– Nie chcesz ich sama spakowac? – Byl zbyt zaszokowany, by dodac ironicznie “panno Altheo”.
Poslala mu cien usmiechu.
– Widzialam jak pakujesz ladunki. Jestem pewna, ze wykonasz wspaniala robote.
Stal jeszcze chwile przy niej, jak gdyby mial nadzieje, ze dziewczyna zmieni decyzje. Zignorowala go. Po jakims czasie uslyszala, ze odwrocil sie i odszedl przez poklad. Popatrzyla na oblicze “Vivacii”, potem chwycila sie mocno relingu i przyrzekla zawziecie statkowi, ze nigdy go nie porzuci.
– Gig czeka, panno Altheo.
Po tonie marynarza domyslila sie, ze mowi do niej juz od jakiegos czasu. Wyprostowala sie i niechetnie otrzasnela z marzen.
– Ide – mruknela obojetnie i ruszyla za mezczyzna. Doplynela do miasta na gigu. Usiadla jak najdalej od Kyle'a.