laczacych ich wiezow krwi, kapitan wydawal mu sie zupelnie obcym czlowiekiem, a jego poglady – tak straszliwie odmienne od wszystkiego, co obejmowal swoim umyslem, ze nie widzial podstaw do rozmowy.
– Sa uczy nas – odezwal sie w koncu – ze zaden czlowiek nie ma prawa ustalac drogi zyciowej drugiego. Mozesz oczywiscie uwiezic kogos… to znaczy jego cialo, mozesz zakazac mu wyrazac mysli, na przyklad poprzez odciecie mu jezyka, nie zdolasz wszakze pozbawic go duszy.
Przez chwile ojciec patrzyl na syna bez slowa. On takze widzi we mnie kogos obcego, pomyslal chlopiec.
– Jestes tchorzem – odezwal sie wreszcie grubym glosem Kyle.
– Podlym tchorzem.
Potem po prostu obok niego przeszedl. Wintrow mimowolnie skulil sie w sobie i czekal na cios, Ojciec jednakze minawszy go, szarpnieciem otworzyl drzwi kajuty i ryknal na Torga. Mezczyzna zjawil sie bardzo szybko, musial zatem krecic sie w poblizu. Moze nawet podsluchiwal. Kyle Haven albo tego szczegolu nie zauwazyl, albo nie przywiazywal do niego wagi.
– Odprowadz chlopca pokladowego do jego kwatery – rozkazal obcesowo swemu oficerowi. – Dobrze go pilnuj i sprawdzaj, czy uczy sie wykonywac swoje obowiazki. I trzymaj go z dala ode mnie.
– To ostatnie zdanie wypowiedzial tak, jak gdyby mial zal do calego swiata.
Torg ostro machnal glowa w bok. Wintrow wstal i ruszyl za nim. Serce mu zamarlo, gdy dostrzegl afektowany usmiech na jego twarzy. Ojciec wlasnie oddal Wintrowa w rece tego lotra i drugi oficer “Vivacii” zdawal sobie z tego sprawe.
Na razie zadowalal sie faktem, ze prowadzi swego jenca do jego nieszczesnej ciemnicy. Chlopiec ledwie zdazyl wsunac glowe do pomieszczenia, gdy mezczyzna pchnal go do przodu. Wintrow potknal sie, na szczescie odzyskal rownowage i nie upadl. Byl tak bardzo pograzony w rozpaczy, ze nie zwrocil uwagi na kpiacy komentarz, ktory wyglosil Torg, zanim zatrzasnal drzwi. Uslyszal, jak mezczyzna przekreca zgrzytliwy zamek i wiedzial, ze posiedzi w zamknieciu przez co najmniej szesc godzin.
Nawet nie zostawil mu swiecy. Szedl po omacku w ciemnosciach, az rece napotkaly tasme hamaka. Niezgrabnie ulozyl na nim zesztywniale cialo i przez chwile sie krecil, szukajac wygodnej pozycji. Potem lezal nieruchomo. Statek kolysal sie lagodnie na portowych wodach. Do chlopca docieraly jedynie przytlumione dzwieki. Ziewnal poteznie. Efektem ogromnego posilku i dlugiego, pracowitego dnia byla sennosc, ktora przytepila zarowno jego gniew, jak i rozpacz. Z przyzwyczajenia zaczal przygotowywac cialo i umysl do odpoczynku. Na tyle, na ile pozwalal hamak, rozluznil miesnie, starajac sie osiagnac fizyczna rownowage.
Cwiczenia psychiczne byly trudniejsze. Gdy Wintrow wstapil do klasztoru, kaplani pokazali mu bardzo prosty rytual zwany Codziennym Odpuszczeniem. Nawet najmlodsze dziecko potrafilo sie oddac temu obrzadkowi. Trzeba bylo jedynie przemyslec zdarzenia konczacego sie dnia, rozprawic sie z jego problemami, rozwazyc wlasne wybory, powtorzyc lekcje i zastanowic sie nad soba. Nowicjusze, ktorzy dopiero sie uczyli poznawac drogi Sa, powinni stale sie doskonalic i coraz lepiej sobie radzic z tym cwiczeniem. Dzieki niemu z czasem udawalo im sie osiagnac rownowage rowniez w dzien, a takze brac na siebie odpowiedzialnosc za wlasne czyny i wyciagac z nich nauke, nie czujac ani winy, ani zalu. Wintrow wiedzial, ze nie osiagnie dzisiejszego wieczoru takiego stanu.
Tak, tak. Jakze latwo kochac Sa i oddawac sie medytacjom podczas spokojnych klasztornych dni i nocy. Wsrod solidnych kamiennych scian latwo jest oceniac porzadek w swiecie za murami, latwo z boku sie przygladac zyciu farmerow, pasterzy, handlarzy i stwierdzac, ze do swej niedoli w duzym stopniu przyczynili sie sami. Teraz, gdy Wintrow znajdowal sie na zewnatrz, w “normalnym” swiecie dostrzegal wprawdzie rozmaite problemy, ale czul zbyt wielkie znuzenie, by badac ich przyczyny i szukac rozwiazan. Rzeczywistosc go przytloczyla.
– Nie wiem, jak zakonczyc spor miedzy nami – wyszeptal w ciemnosc. Smutny niczym porzucone dziecko, zadal sobie pytanie, czy ktorys z nauczycieli teskni za nim.
Przypomnial sobie swoj ostatni poranek w klasztorze i witrazowe drzewo, ktore ukladal z kawalkow kolorowego szkla. Zawsze odczuwal tajemnie skrywana dume z powodu swoich zdolnosci tworzenia pieknych i trwalych przedmiotow. Ale czy ten talent nalezal do niego? A jesli powolali go do zycia nauczyciele Wintrowa, izolujac go od swiata, tworzac miejsce i czas, w ktorym mogl pracowac? Moze w odpowiedniej atmosferze kazdy moze zostac artysta. Moze liczyla sie jedynie wspaniala szansa, ktora otrzymal? Przez chwile przygniotla go mysl o wlasnej przecietnosci. Nie posiadal zadnych szczegolnych umiejetnosci. Byl tylko miernym chlopcem pokladowym, niezdarnym marynarzem. Nawet nie warto bylo o nim wspominac. Gdyby teraz zniknal, nie pozostalby po nim zaden slad. Jak gdyby nigdy sie nie urodzil. Niemalze czul, jak pochlania go mrok.
Nie, nie! Nie podda sie. Bedzie walczyl, az cos sie zdarzy. Cokolwiek. Czy jesli jego nieobecnosc w klasztorze bedzie sie przedluzala, kaplani upomna sie o niego?
Chyba mam nadzieje, ze ktos mnie stad wyratuje – powiedzial do siebie znuzony. Tak. Mial wielkie ambicje. Pozostac zywym i pozostac soba tak dlugo, az ktos go oswobodzi. Nie byl pewny, czy… czy… Zaczal sie nad czyms zastanawiac, lecz mysli przerwal mu sen.
“Vivacia” westchnela w ciemnosciach portu. Skrzyzowala smukle ramiona na piersiach i podniosla oczy na jaskrawe swiatla nocnego targowiska. Byla tak bardzo pochlonieta wlasnymi myslami, ze delikatny dotyk ludzkiej dloni wrecz ja przestraszyl. Spojrzala w dol.
– Roniko! – krzyknela przyjemnie zaskoczona.
– Tak, to ja. Mowmy cicho. Chcialabym z toba spokojnie porozmawiac.
– Jak sobie zyczysz – odparla szeptem zaintrygowana “Vivacia”.
– Musze wiedziec… Chodzi o to, ze… Althea przeslala mi wiadomosc. Niepokoila sie o ciebie. Czy wszystko w porzadku? – Glos kobiety zadrzal. – List nadszedl wlasciwie kilka dni temu. Jakas sluzaca uznala, ze jest nieistotny i polozyla w gabinecie Ephrona. Znalazlam go dopiero dzisiaj.
Jej reka nadal lezala na deskach kadlubu. Do galionu docieraly tylko niektore uczucia kobiety, nie wszystkie.
– Trudno ci wchodzic do tego pokoju, prawda? Tak samo trudno ci schodzic tutaj i spotykac sie ze mna.
– Ephron – szepnela zalamujacym sie glosem Ronica. – Czy jest… w tobie? Moze do mnie przez ciebie przemowic?
“Vivacia” ze smutkiem potrzasnela glowa. Byla przyzwyczajona do ogladania tej kobiety poprzez oczy Ephrona lub Althei. Oboje postrzegali ja jako osobe zdecydowana i apodyktyczna. Dzisiejszego wieczoru, w tym ciemnym plaszczu i z pochylona glowa, Ronica wydawala sie mala i slaba. “Vivacia” pragnela ja pocieszyc, nie potrafila jednak sklamac.
– Nie. Niestety to nie takie proste. Znam wiele jego stwierdzen, lecz mieszaja mi sie ze slowami innych osob. Kiedy jednak patrze na ciebie, odczuwam jego milosc do ciebie jako swoja wlasna. Czy to pomaga?
– Nie – odparla zgodnie z prawda Ronica. – Pocieszasz mnie, ale twoje slowa to nie to samo co otaczajace mnie silne ramiona mojego meza albo jego rada. Och, statku, co mam robic? Co robic?
– Nie wiem – odrzekla “Vivacia”. Rozpacz kobiety budzila w niej niepokoj, ktory wyrazila slowami: – Przeraza mnie, ze zadajesz mi to pytanie. Na pewno wiesz, co robic. Ephron zawsze szczerze w ciebie wierzyl. Wiesz – dodala refleksyjnie – myslal o sobie jako o prostym zeglarzu. Sadzil, ze potrafi jedynie dobrze dowodzic statkiem, ciebie natomiast uwazal za osobe madra i przenikliwa.
– Naprawde?
– Oczywiscie, ze tak. Czy w przeciwnym razie wyplywalby tak daleko i pozostawial ci kierowanie wszystkimi sprawami?
Ronica milczala. Potem ciezko westchnela.
– Sadze – szepnela “Vivacia” – ze poradzilby ci, abys postapila zgodnie z wlasnymi przekonaniami.
Zmeczona kobieta potrzasnela glowa.
– Boje sie, ze masz racje, “Vivacio”. Czy wiesz, gdzie jest Althea?
– W tej chwili? Nie. Ty nie wiesz?
– Ostatni raz ja widzialam – odparla niechetnie – rankiem nazajutrz po smierci Ephrona.
– Ja ja widywalam. Wiele razy. Ale gdy byla tu ostatnio, Torg zszedl do doku i probowal ja zlapac. Odepchnela go i odeszla, a ludzie smiali sie.
– Wszystko u niej w porzadku? “Vivacia” potrzasnela glowa.
– Mniej wiecej tak jak u ciebie czy u mnie. Althea byla zmartwiona, zraniona i zaklopotana. Powiedziala mi, zebym byla cierpliwa, poniewaz wszystko sie w koncu poprawi. Zakazala mi brac sprawy we wlasne rece.