– Wszystko w porzadku? – spytala, zwracajac sie do Ellen Wylie.
– Wszystko w porzadku, prosze pani – odparla Wylie.
Zanim Rebus zdolal cos powiedziec, drzwi sie zatrzasnely. Mogl sie tylko zastanawiac, czy Theresa Costello naprawde jest tak zgnebiona, czy tylko tak wyglada…
W windzie zaproponowal Wylie, ze ja odwiezie do biura.
– Nie trzeba – odparla. – Przejde sie.
– Na pewno? – Kiwnela glowa, a on rzucil okiem na zegarek. – Masz to spotkanie o wpol do jedenastej? – domyslil sie.
– Zgadza sie – odpowiedziala, a glos jej sie zalamal.
– No coz, dziekuje za pomoc.
Zamrugala, jakby nie rozumiejac sensu tych slow. Stojac w holu hotelowym, obserwowal, jak idzie w strone drzwi obrotowych. Chwile pozniej wyszedl za nia na ulice. Trzymajac torebke przy piersiach, niemal biegiem przedzierala sie na druga strone Princess Street. Potem ruszyla wzdluz domu towarowego Frasera w kierunku Charlotte Square, gdzie miescila sie siedziba banku Balfour. Byl ciekaw, dokad zmierza: George Street, a moze Queen Street? W strone Nowego Miasta? Mogl pojsc za nia i sie dowiedziec, nie sadzil jednak, by ja to jego wscibstwo ucieszylo.
– A co mi tam – mruknal pod nosem i ruszyl w kierunku przejscia. Musial odczekac na zmiane swiatel i ujrzal ja ponownie dopiero po dojsciu do Charlotte Square. Byla juz po drugiej stronie placu i szla raznym krokiem. Nim dotarl do George Street, stracil ja z oczu. Usmiechnal sie do siebie: co z ciebie za detektyw? Przeszedl do Castle Street, potem zawrocil. Mogla wejsc do jednego ze sklepow albo do ktorejs kawiarni. No i bardzo dobrze, pomyslal. Wrocil na parking i wsiadl do saaba.
Wiedzial, ze ludzie czasami zmagaja sie ze swymi osobistymi demonami i podejrzewal, ze Ellen Wylie do takich nalezy. Mial w tej sprawie duzo do powiedzenia. W koncu, nie ma to jak osobiste doswiadczenia.
Po powrocie na St Leonard’s zadzwonil do znajomego dziennikarza zatrudnionego w dziale ekonomicznym niedzielnej gazety.
– Jaka opinia cieszy sie Balfour? – zapytal, nie bawiac sie w zadne wstepy.
– Rozumiem, ze chodzi ci o bank?
– Tak.
– A cos slyszales?
– Po Dublinie kraza plotki.
Dziennikarz zachichotal.
– Moj Boze, plotki. Gdzie by swiat bez nich byl?
– Wiec nic sie nie dzieje?
– Tego nie powiedzialem. Na papierze Balfour jest zdrow jak zawsze. Ale kazdy papier ma margines, na ktory rozne liczby da sie wyrzucic.
– No i?
– No i ich polroczna prognoza zostala skorygowana w dol. Nie na tyle, zeby wystraszyc wielkich inwestorow, ale bank Balfour to cala rodzina mniejszych inwestorow. A tacy maja sklonnosci do hipochondrii.
– I co z tego wynika, Terry?
– Balfour powinien przetrwac, nawet jesli dojdzie do wrogiego przejecia. Ale jesli bilans na koniec roku bedzie wygladal nieciekawie, to mozna oczekiwac, ze poleca czyjes glowy.
Rebus zamyslil sie.
– I wtedy, czyja glowa bylaby zagrozona?
– Mysle, ze pewnie Ranalda Marra. Chocby tylko po to, zeby pokazac, ze Balfour ma dosc determinacji i bezwzglednosci niezbednych w dzisiejszych czasach.
– I ze nie kieruje sie sentymentem do starych przyjazni?
– Bo tak naprawde dla sentymentow nigdy nie bylo miejsca.
– Dzieki Terry. Wielki gin z tonikiem juz na ciebie czeka w Ox.
– Moze tam dosc dlugo poczekac.
– A co, zostales abstynentem?
– Z polecenia lekarza. Jestesmy juz do odstrzalu, jeden po drugim.
Przez chwile jeszcze Rebus pouzalal sie nad losem kolegi, caly czas myslac o wlasnej wizycie u lekarza, ktorej terminu znow nie dotrzymal, i to z powodu tej wlasnie rozmowy telefonicznej. Odlozyl sluchawke i wpisal do notesu nazwisko Marr, a potem zakreslil je kolkiem. Ranald Marr z jego maserati i zabawa zolnierzykami. I zachowujacy sie tak, jakby to on dopiero co stracil corke… Rebus pomyslal jednak, ze moze trzeba bedzie te opinie zrewidowac. Byl ciekaw, czy Marr zdaje sobie sprawe z niebezpieczenstwa, jakie nad nim zawislo; z tego, ze wystarczy, by zdeponowane w ich banku oszczednosci dostaly kataru, a wystraszeni inwestorzy moga zazadac zlozenia kogos w ofierze…
Potem wrocil mysla do Thomasa Costello, czlowieka, ktory przez cale swe zycie nie musial pracowac. Jak to jest byc kims takim? Rebus nie umial nawet wyobrazic sobie odpowiedzi na to pytanie. Jego rodzice byli zawsze biedni i nigdy nie dorobili sie nawet wlasnego domu. Kiedy zmarl jego ojciec okazalo sie, ze zostawil im do podzialu z bratem czterysta funtow. Koszty pogrzebu pokryto z polisy ubezpieczeniowej. Pamietal, ze juz wtedy, siedzac w gabinecie dyrektora banku i chowajac do kieszeni swoja czesc odziedziczonej kwoty, nie mogl sie uwolnic od mysli, ze polowa oszczednosci calego zycia jego rodzicow rownala sie jego tygodniowemu zarobkowi.
Teraz sam mial juz jakies oszczednosci w banku: wlasciwie nie bardzo mial na co wydawac swa miesieczna pensje. Mieszkanie bylo w calosci splacone, Rhona i Samantha zdawaly sie nie oczekiwac od niego zadnych pieniedzy. Wydawal wiec tylko na jedzenie, picie i serwis swojego saaba. Nigdy nie wyjezdzal na wakacje, od czasu do czasu kupowal po kilka plyt dlugograjacych lub kompaktow. Pare miesiecy temu zdecydowal sie na kupno nowego systemu hi-fi marki Linn, ale w sklepie go zawiedli, oswiadczajac, ze aktualnie nie maja niczego na skladzie i ze dadza mu znac, kiedy bedzie nowa dostawa. Po czym nie dotrzymali slowa i nie zadzwonili. Koszt biletow na Lou Reeda nie byl znow takim wielkim wydatkiem… zwlaszcza ze Jean sie uparla, ze zaplaci za siebie… i do tego jeszcze przygotowala mu sniadanie nastepnego dnia rano.
– Oto wizerunek „usmiechnietego policjanta”! – wykrzyknela Siobhan od swego biurka, przy ktorym siedziala z Bania z Fettes, i dopiero wtedy Rebus zdal sobie sprawe, ze usmiecha sie od ucha do ucha do swoich mysli. Wstal od biurka i przeszedl w ich strone.
– Poddaje sie! Wycofuje te glupia uwage! – zawolala Siobhan, unoszac rece do gory.
– Czesc, Bania – powiedzial Rebus.
– Nazywa sie Bain – poprawila go Siobhan – i woli, jak sie do niego mowi Eric.
Rebus zignorowal te uwage.
– Wyglada tu jak w statku kosmicznym Enterprise. – Spogladal na platanine przewodow laczacych komputery: dwa laptopy i dwa pecety. Wiedzial, ze jeden z pecetow nalezy do Siobhan, drugi zabrali z mieszkania Flipy Balfour. – Powiedz mi – zwrocil sie do Siobhan – co wiemy na temat wczesnego dziecinstwa Philippy w Londynie?
Zmarszczyla nos.
– Niewiele. A bo co?
– Bo chlopak twierdzi, ze miewala koszmary senne, w ktorych biegala po schodach w londynskim domu i przed czyms uciekala.
– Jestes pewien, ze to w domu w Londynie?
– Jak to?
Wzruszyla ramionami.
– Tak sobie tylko pomyslalam, ze ja w Jalowcach caly czas czulam ciarki na plecach: stare zbroje i stare zakurzone sale bilardowe… Wyobrazasz sobie dorastanie w takim domu?
– Costello powiedzial wyraznie, ze chodzilo o dom w Londynie.
– Podswiadoma transpozycja? – odezwal sie Bain, a oni spojrzeli na niego. – Tak mi tylko przyszlo do glowy – dodal.
– Bo naprawde bala sie czegos w Jalowcach, tak? – zapylal Rebus w zamysleniu.
– Najlepiej wezmy tablice
– Slyszalem juz gorsze – orzekl Rebus. Istotnie tak bylo. Slyszal, jak na miejscu zbrodni jeden z mundurowych,