zapomnial i cos zostawil nie dokonczone.

W kolejnych dwoch mieszkaniach nie bylo nikogo, nastepne drzwi otworzyl im ktos, kogo twarz wydala sie Rebusowi znajoma, ale kogo nie zdolal jednak rozpoznac.

– Chodzi nam o zaginiecie Philippy Balfour – wyjasnila Hawes. – O ile mi wiadomo, dwoch naszych kolegow juz z panem rozmawialo. My chcielibysmy tylko uscislic kilka spraw.

– Alez tak, oczywiscie. – Lakierowane czarne drzwi uchylily sie nieco szerzej. Mezczyzna spojrzal na Rebusa i usmiechnal sie. – Nie moze mnie pan skojarzyc, prawda? Ale ja pana pamietam. – Usmiech rozjasnil mu twarz. – Za to na pewno pamieta pan swoja „dziewicza” autopsje, prawda?

Mezczyzna wpuscil ich do przedpokoju, poinformowal ze nazywa sie Donald Devlin, i wtedy Rebus go sobie przypomnial. Pierwsza sekcje zwlok, w ktorej uczestniczyl jako funkcjonariusz wydzialu sledczego, wykonywal wlasnie Devlin. Byl profesorem katedry medycyny sadowej na Uniwersytecie Edynburskim i w owym czasie jednoczesnie glownym miejskim patologiem. Asystowal mu wowczas Sandy Gates. Teraz Gates sam byl juz profesorem medycyny sadowej, a jego „pomocnikiem” byl doktor Curt. Sciany przedpokoju pokrywaly fotografie przedstawiajace Devlina podczas uroczystosci wreczania jakichs nagrod i odznaczen.

– Twarz pamietam, ale nazwiska nie moge sobie przypomniec – rzekl Devlin, wprowadzajac ich do zagraconego salonu.

– Detektyw inspektor Rebus.

– Wtedy byl pan pewnie zwyklym posterunkowym, prawda?

Rebus skinal.

– Szykuje sie pan do przeprowadzki? – spytala Hawes, rozgladajac sie po salonie zawalonym kartonami i czarnymi foliowymi workami. Rebus tez sie rozejrzal. Wszedzie pietrzyly sie sterty papierow, a z szafek sterczaly wysuniete szuflady, grozac wysypaniem zawartosci na podloge. Devlin zachichotal. Byl niskim, korpulentnym mezczyzna, na oko dobrze po siedemdziesiatce. Szary welniany blezer dawno juz stracil fason i polowe guzikow, a ciemnoszare wymiete spodnie podtrzymywaly szelki. W obrzmialej i pokrytej czerwonymi zylkami twarzy tkwily dwa male niebieskie punkciki oczu ukryte za okularami w stalowej oprawce.

– Pewnie mozna tak powiedziec – odparl, odgarniajac sobie z oczu kosmyk wlosow i probujac go ulozyc na lysinie czaszki. – Powiedzmy, ze jesli kostuche mozna uznac za ne plus ultra wsrod specjalistow od przeprowadzek, to jestem jej nieodplatnym asystentem.

Rebus przypomnial sobie, ze Devlin zawsze tak mowil. Nigdy nie zadowalalo go szesc slow tam, gdzie mozna wypowiedziec dwanascie, i zawsze kochal kwieciste slownictwo. Pamietal, ze robienie notatek podczas sekcji wykonywanej przez Devlina bylo koszmarem.

– Przenosi sie pan do domu opieki? – domyslila sie Hawes.

Staruszek znow zachichotal.

– Nie, jeszcze sie niestety na gore nie wybieram. Pozbywam sie tylko kilku niepotrzebnych rzeczy, zeby ulatwic zycie czlonkom mojej rodziny, ktorzy beda chcieli rozdziobac pozostalosci po mnie, kiedy sie stad wyniose.

– I oszczedzic im trudu wyrzucania wszystkiego?

Devlin popatrzyl na Rebusa.

– Bardzo precyzyjna i zwarta reasumpcja stanu rzeczy – rzekl i pokiwal glowa z uznaniem.

Hawes siegnela do jednego z kartonow i wyciagnela ksiege w skorzanej oprawie.

– I chce pan to wszystko wyrzucic?

– Alez skad. – Devlin cmoknal. – Na przyklad te ksiazke, ktora pani trzyma w reku, wczesne wydanie podrecznika anatomii Donaldsona, mam zamiar przekazac w prezencie Kolegium Lekarskiemu.

– Ma pan wciaz kontakt z profesorem Gatesem? – zapytal Rebus.

– Och tak, Sandy i ja wciaz jeszcze lykamy czasami nasza miksture. Pewnie on tez juz niedlugo przejdzie na emeryture i zrobi miejsce mlodszym. Oszukujemy sie, ze to oznacza cyklicznosc zycia, a to oczywiscie wierutna bzdura, no, chyba ze jest sie praktykujacym buddysta. – Usmiechnal sie do tej mysli, uznajac ja za zabawna.

– Ale nawet jak sie jest buddysta, to nie znaczy wcale, ze czlowiek musi sie odrodzic, nieprawdaz? – powiedzial Rebus, sprawiajac ta uwaga wyrazna radosc staremu. Na scianie obok kominka zauwazyl artykul wyciety z gazety i oprawiony w ramki. Reportaz z procesu o morderstwo z 1957 roku zakonczonego wyrokiem skazujacym. – To panska pierwsza sprawa, prawda? – domyslil sie.

– Rzeczywiscie, to prawda. Mloda mezatka zatluczona na smierc przez meza. Przyjechali tu w podroz poslubna.

– Swietne na wprawianie sie w dobry nastroj – zauwazyla Hawes.

– Moja zona tez uwazala, ze to makabryczne – przyznal Devlin. – Ale jak umarla, to artykul wrocil na sciane.

– No coz – zaczela Hawes, odkladajac ksiazke i bezradnie rozgladajac sie za czyms, na czym mozna by usiasc – im wczesniej skonczymy, tym predzej bedzie pan mogl wrocic do swoich porzadkow.

– Zawsze doceniam pragmatyczne podejscie do zycia – stwierdzil Devlin, ktoremu wyraznie nie przeszkadzalo, ze rozmawiaja, stojac posrodku wielkiego i mocno wytartego perskiego dywanu, i niemal bojac sie ruszyc, by nie spowodowac efektu domina.

– Czy to wszystko lezy w jakims okreslonym porzadku, panie profesorze? – spytal Rebus. – Czy moglibysmy pare z tych pudel przelozyc na podloge?

– Mysle, ze lepiej bedzie jak urzadzimy sobie nasze tete-a-tete w jadalni.

Rebus skinal glowa i ruszyl pierwszy. W oko wpadlo mu wydrukowane ozdobna czcionka zaproszenie, stojace na marmurowej polce nad kominkiem. Zaproszenie pochodzilo od Krolewskiego Kolegium Lekarskiego i dotyczylo uroczystego bankietu w Domu Lekarza. Uwaga dopisana na dole przypominala, ze obowiazuja „stroje wieczorowe dekorowane odznaczeniami”. Rebus jedyne swoje dekoracje trzymal w pudle kartonowym w szafce w przedpokoju i wyciagal je raz do roku na Boze Narodzenie, a i to pod warunkiem, ze mu sie chcialo.

W jadalni dominowal dlugi drewniany stol obstawiony szescioma twardymi krzeslami o prostych oparciach. W jednej ze scian znajdowal sie otwor – cos, co w rodzinie Rebusa nosiloby nazwe „pasnika” – sluzacy do serwowania dan z kuchni, a pod druga stal przeszklony kredens pelen zakurzonych szkiel i sreber. Nieliczne oprawione w ramy obrazki wygladaly jak eksperymenty z poczatkow fotografii: upozowane sceny z weneckich kanalow i sceny chyba z Szekspira. Duze dzielone okno wychodzilo na ogrod na tylach budynku. Z tej wysokosci widac bylo, ze znajdujacy sie w dole ogrod pani Jardine zostal przez ogrodnika zaplanowany – swiadomie lub nie – w ksztalcie znaku zapytania.

Na stole lezala nie dokonczona ukladanka: fotografia centrum Edynburga zrobiona z lotu ptaka.

– Jesli komus przyjdzie cos do glowy – powiedzial Devlin, wskazujac na ukladanke – bedzie to mile widziane.

– Strasznie duzo tych kawalkow – stwierdzil Rebus.

– Tylko dwa tysiace.

Hawes, ktorej wreszcie udalo sie Devlinowi przedstawic, nie mogla sobie znalezc miejsca na krzesle. Spytala Devlina, od jak dawna jest na emeryturze.

– Od dwunastu… nie, od czternastu lat. Czternascie lat… – Pokiwal w zadumie glowa, ze czas wciaz tak przyspiesza, nawet wowczas, kiedy serce chce juz zwalniac.

Hawes zajrzala do notatek.

– Podczas pierwszej rozmowy oswiadczyl pan, ze tamtego wieczoru byl w domu.

– Zgadza sie.

– I ze nie widzial pan Philippy Balfour.

– Jak dotad pani informacje sa zgodne z prawda.

Rebus zrezygnowal z siedzenia na krzesle, podszedl do okna i zalozywszy rece na piersiach, przysiadl na parapecie.

– Ale znal pan panne Balfour? – zapytal.

– Tak, wymienialismy miedzy soba grzecznosci.

– Byla panska sasiadka prawie od roku, czy tak? – upewnil sie Rebus.

– Prosze pamietac, ze to Edynburg, inspektorze Rebus. Mieszkam w tym mieszkaniu od blisko trzydziestu lat – wprowadzilem sie tu po smierci zony. Ale poznawanie sasiadow wymaga czasu. I niestety, zanim ma sie okazje ich poznac, oni czesto juz sie wynosza. – Wzruszyl ramionami. – Wiec po jakims czasie czlowiek przestaje nawet probowac.

– To dosc smutne – powiedziala Hawes.

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату