– A pani gdzie mieszka…?
– Wrocmy moze jednak do naszej sprawy – przerwal Rebus. Odsunal sie od okna, podszedl do stolu i opierajac na nim rece, wpatrzyl sie w nie ulozone kawalki puzzli.
– Oczywiscie – odparl Devlin.
– Byl pan w domu przez caly wieczor i nie slyszal niczego, co zdaloby sie panu nie na miejscu?
Devlin spojrzal na Rebusa z usmiechem oznaczajacym uznanie dla jego doboru slow.
– Niczego – powiedzial po krotkim namysle.
– Ani niczego pan nie widzial?
– Jak wyzej.
Hawes sprawiala wrazenie, ze nie tylko jest jej niewygodnie na krzesle, ale ze irytuje ja sposob mowienia Devlina. Rebus usiadl naprzeciwko niej i sprobowal ja sciagnac wzrokiem, jednak ona miala juz gotowe pytanie.
– Czy mial pan kiedys jakas scysje z panna Balfour?
– A na jakiz to temat mialbym miec z nia scysje?
– Juz nic, niewazne – odparla Hawes zimno.
Devlin spojrzal na nia, potem wrocil wzrokiem do Rebusa.
– Widze, ze zainteresowal pana moj stol, panie inspektorze.
Rebus zdal sobie sprawe, ze bezwiednie wodzi palcami po jego blacie.
– Pochodzi z dziewietnastego wieku i zostal wykonany przez mojego kolege po fachu, pewnego anatoma. – Znow spojrzal na Hawes, potem na Rebusa. – Cos sobie przypomnialem… to pewnie nic waznego…
– Tak, panie profesorze?
– Tego czlowieka na ulicy.
Rebus czul, ze Hawes szykuje sie, by cos powiedziec, wiec postanowil ja uprzedzic.
– I kiedy to bylo?
– Kilka dni przed jej zniknieciem, i dzien przed tez. – Devlin doskonale zdawal sobie sprawe z wrazenia, jakie wywoluja jego slowa. Twarz Hawes poczerwieniala i policjantka wyraznie miala ochote wrzasnac cos w rodzaju: „No i kiedy mial pan zamiar nam o tym powiedziec?!” Jednak Rebus nie zmienil tonu ani na troche.
– Na chodniku przed domem?
– Zgadza sie.
– Czy zdolal mu sie pan dobrze przyjrzec?
Kolejne wzruszenie ramion.
– Kolo dwudziestu lat, krotkie ciemne wlosy… nie obciete na krotko, tylko uczesane.
– Czy mogl to byc ktos z sasiadow?
– Zawsze jest taka mozliwosc. Ja wam tylko po prostu mowie, co widzialem. Wygladalo tak, jakby na kogos albo na cos czekal. Pamietam, ze spogladal na zegarek.
– Moze to jej chlopak?
– O nie, Davida znam.
– Zna pan? – powtorzyl Rebus. Wzrok mial wciaz wbity w ukladanke.
– Tak, rozmawialem z nim. Spotkalismy sie pare razy na schodach. Sympatyczny mlody czlowiek…
– Jak byl ubrany? – spytala Hawes.
– Kto? David?
– Ten, ktorego pan widzial.
Devlin zdawal sie wrecz napawac wscieklymi spojrzeniami, jakie rzucala w jego strone.
– W marynarke i spodnie – powiedzial, spuszczajac wzrok na swoj blezer. – Nie potrafie nic blizej powiedziec. Moda mnie nigdy specjalnie nie interesowala.
Tak bylo istotnie. Czternascie lat wczesniej nosil takie same blezery pod zielonym fartuchem chirurgicznym, a do nich zawsze lekko przekrzywione muszki. Kazdy zapamietuje swoja pierwsza sekcje zwlok: wszystkie te okropne widoki, zapachy i dzwieki, do ktorych pozniej sie przyzwyczaja. Zgrzyt metalu o kosc albo szelest skalpela tnacego cialo. Niektorzy patolodzy odznaczali sie szczegolnie brutalnym poczuciem humoru i „dziewicom” uczestniczacym w sekcji po raz pierwszy urzadzali szczegolnie drastyczny pokaz. Devlinowi nigdy sie to nie zdarzylo. Zawsze poswiecal cala uwage zwlokom, tak jakby poza nim i denatem na sali nie bylo nikogo, a wydobywanie na swiatlo dzienne wszystkich intymnosci ludzkiego ciala odbywalo sie w naboznym i niemal rytualnym skupieniu.
– Czy gdyby sie pan nad tym zastanowil – zapytal Rebus – gdyby to pan jeszcze raz przemyslal, pozwolil mysli swobodnie poszybowac, sadzi pan, ze udaloby sie jeszcze cos dodac do tego opisu?
– Raczej nie, ale oczywiscie, jesli pan uwaza, ze to takie wazne…
– Jestesmy dopiero na poczatku drogi, panie profesorze. Sam pan wie najlepiej, ze nie wolno niczego z gory wykluczac.
– Oczywiscie, oczywiscie.
Rebus przyjal taktyke traktowania Devlina jako kolegi-zawodowca i dawalo to rezultaty.
– Moze moglibysmy nawet podjac probe sporzadzenia portretu pamieciowego – ciagnal Rebus. – Dzieki temu, gdyby sie okazalo, ze to ktos z sasiadow, mozna by go od razu wyeliminowac.
– Brzmi to calkiem rozsadnie – potwierdzil Devlin.
Rebus wyciagnal telefon komorkowy, zadzwonil na Gayfield Square i umowil spotkanie na nastepny dzien rano. Potem spytal Devlina, czy ma przyslac po niego samochod.
– Mysle, ze sobie poradze. Nie jest jeszcze ze mnie taki zupelny sklerotyk. – Jednak kiedy powoli podnosil sie z miejsca, by ich odprowadzic do drzwi, widac bylo jak walczy z zesztywnialymi stawami.
– Raz jeszcze dziekuje, panie profesorze – powiedzial Rebus, sciskajac mu dlon na pozegnanie.
Devlin kiwnal tylko glowa, unikajac kontaktu wzrokowego z Hawes, ktora wyraznie nie miala zamiaru skladac podziekowan. Idac schodami na nastepne pietro, mruknela cos pod nosem, czego Rebus nie doslyszal.
– Slucham?
– Powiedzialam: cholerne chlopy. – I po przerwie dodala: – O obecnych sie nie mowi. – Rebus nie zareagowal, bo chcial, by to z siebie wyrzucila. – Jak sadzisz, czy gdyby przyszly do niego dwie kobiety, to wydusilby z siebie choc jedno slowo?
– Mysle, ze zalezaloby to od tego, jak by sie z nim obeszly.
Hawes spojrzala na niego rozognionymi oczami, podejrzewajac, ze moze z niej pokpiwa, jednak niczego w jego twarzy nie zauwazyla.
– W naszym zawodzie musimy stwarzac pozory – dodal Rebus – ze wszystkich ogromnie lubimy i udawac, ze wszystko, co nam maja do powiedzenia, szalenie nas interesuje.
– Tylko ze on…
– Irytowal cie? Mnie tez. Jest troche pretensjonalny, ale juz taka jego uroda i nie mozna dac mu tego odczuc. Ale masz racje: nie jestem pewien, czy mial zamiar nam cos powiedziec. On to uznal za nieistotne. Jednak potem nagle sie otworzyl tylko po to, zeby tobie zrobic na zlosc. – Rebus usmiechnal sie. – Udalo sie. I nieczesto sie zdarza, zeby to mnie przypadala rola „tego dobrego”.
– Nie chodzi mi tylko o to, ze mnie irytowal – oznajmila Hawes.
– A co jeszcze?
– Poczulam, jak mi ciarki chodza po plecach.
Rebus przyjrzal sie jej.
– A to nie to samo?
Potrzasnela glowa.
– Zirytowala mnie troche ta komedia pod haslem: „My starzy kumple”, ktora odegraliscie, bo nie moglam sie wlaczyc. Ale ten wycinek z gazety…
– Ten na scianie?
Kiwnela glowa.
– Od tego poczulam dreszcze.
– Jest z zawodu patologiem – powiedzial Rebus – a oni maja duzo grubsze skory, niz wiekszosc z nas.
Przez chwile nad tym myslala, potem lekko sie usmiechnela.
– Z czego sie smiejesz? – spytal Rebus.
– Och, nic takiego – stwierdzila. – Tylko, ze jak wstawalam od stolu, to zauwazylam na podlodze pod stolem jeden kawalek tej ukladanki…