krzyzowki. Tak sobie wtedy pomyslalem.
– Wiec zwrocila sie do pana o pomoc?
Marr kiwnal glowa.
– Tak, w sprawie snu masona. Myslala, ze bede mogl jej pomoc.
– A dlaczego tak myslala?
Na jego twarzy pojawil sie cien usmiechu.
– Zawsze mnie przeceniala. Ona byla… Mysle, ze daleko wam do zrozumienia w pelni, kim naprawde byla. Wiem, jakie macie o niej zdanie: bogata rozpieszczona smarkula, ktorej studia polegaja na ogladaniu starych malowidel, a ktora pozniej wyjdzie za kogos jeszcze bogatszego. – Potrzasnal glowa. – Ale Flipa wcale taka nie byla. Moze sprawiala takie wrazenie, ale miala zlozona nature, potrafila w kazdej chwili czyms zaskoczyc. I tak wlasnie bylo z ta gra. Z jednej strony mnie to zdumialo, ale z drugiej… Pod wieloma wzgledami byla w tym cala Flipa. Miala sklonnosc do naglych zachwytow nad czyms nowym, do nowych pasji. Calymi latami chodzila raz w tygodniu do zoo, niemal tydzien w tydzien, rok w rok, a ja sie o tym do wiedzialem zupelnie przypadkowo dopiero kilka miesiecy temu. Tylko dlatego, ze akurat wychodzilem ze spotkania w hotelu Posthouse, a ona wychodzila z bramy zoo tuz obok. – Spojrzal na nich. – Rozumiecie, o co mi chodzi?
Gill nie byla taka pewna, ale potakujaco kiwnela glowa.
– Prosze mowic dalej – powiedziala, ale jej glos jakby wytracil go z transu i sprowadzil na ziemie.
Zaczerpnal powietrza i wygladalo, ze sie otrzasnal.
– Ona byla… – Otworzyl usta i zamknal je, nie wydajac zadnego dzwieku. Potem pokrecil glowa i dodal: – Jestem zmeczony i chce wrocic do domu. Musze porozmawiac z Dorothy o pewnych sprawach.
– Moze pan prowadzic? – spytala Gill.
– Absolutnie – odetchnal gleboko. Jednak, gdy znow na nia spojrzal, oczy mial pelne lez. – Chryste Panie – powiedzial – alez ja to wszystko pogmatwalem. A mimo to, za cene chwil, ktore z nia spedzilem, zrobilbym to jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz…
– Cwiczy pan sobie tekst dla malzonki? – zapytal Pryde zimno i dopiero wtedy Gill zdala sobie sprawe, ze opowiesc Marra tylko ja tak poruszyla. By to jeszcze mocniej podkreslic, Pryde wydmuchnal cos na ksztalt balonika, ktory pekl mu na ustach z glosnym klapnieciem.
– Moj Boze – odezwal sie Marr, niemal z podziwem. – Moge sie jedynie modlic do Boga, by mnie nigdy nie obdarzyl skora rownie gruba jak panska.
– To pan, panie Marr, przez te wszystkie lata pieprzyl corke swojego kumpla. W porownaniu ze mna, pan jestes jak jebany pancernik.
Tym razem Gill zlapala go za ramie i wyciagnela z sali przesluchan.
Rebus snul sie smetnie posrod ogolnego ozywienia panujacego na St Leonard’s. Wszyscy byli przekonani, ze przesluchania Marra i Claire Benzie o czyms swiadcza. No pewno, ze o czyms.
– Zeby jeszcze wiedziec o czym – mruknal, jednak nikt go nic sluchal. W szufladzie biurka znalazl trumienki, jakies papiery i brudny papierowy kubek po kawie, ktory zostawil tu ktos, komu nie chcialo sie poszukac kosza. Rebus zasiadl w starym fotelu Farmera, wyciagnal trumienki i rozlozyl je na biurku, odsuwajac na bok sterte papierow. Czul, jak mu sie morderca wymyka z rak. Problem polegal na tym, ze nowe dane mozna bylo uzyskac tylko za cene nowej ofiary, a wcale nie byl pewien, czy by tego chcial. Musial sam przed soba przyznac, ze dowody, ktore wzial do domu i rozwiesil na scianie, w rzeczywistosci nie stanowily dowodow. Byly tylko mieszanina poszlak i spekulacji, wiotka pajeczyna podejrzen wzietych niemal z powietrza, na ktora wystarczylo mocniej dmuchnac, by zaczynala sie rwac. Na podstawie zebranych dowodow mozna bylo rownie dobrze przyjac, ze Betty-Anne Jesperson uciekla po kryjomu z tajemniczym kochankiem, a Hazel Gibbs w alkoholowym zamroczeniu wedrowala brzegiem White Cart Water, posliznela sie, upadla i stracila przytomnosc. Moze Paula Gearing umiala dobrze ukryc swa rozpacz i weszla do morza z wlasnej woli, a ta uczennica, Caroline Farmer, chciala tylko wyrwac sie z malego szkockiego miasteczka i rozpoczac nowe zycie w jakims miescie w Anglii.
No to co, ze ktos w poblizu zostawial drewniane trumienki? Przeciez nie bylo nawet pewne, ze za kazdym razem byla to ta sama osoba. Jedynym na to dowodem byla opinia stolarza. A protokoly autopsji nie wskazywaly na to, by w ogole popelniono jakies przestepstwo… az do czasu znalezienia trumienki w Kaskadach. To kolejne odstepstwo od dotychczasowej prawidlowosci Flipa Balfour byla pierwsza ofiara, o ktorej mozna z cala pewnoscia powiedziec, ze zginela z rak napastnika.
Objal glowe dlonmi, czujac, ze jesli jej nie przytrzyma, to moze mu za chwile eksplodowac. Zbyt wiele upiorow, zbyt wiele roznych „jezeli” i „ale”. Zbyt duzo nagromadzilo sie smutku i bolu, poczucia straty i poczucia winy. To wlasnie w takich chwilach mial zwyczaj skladac nocne wizyty Conorowi Leary. Teraz nie bylo juz nikogo, do kogo moglby sie zwrocic…
Pod numerem wewnetrznym Jean odezwal sie jakis meski glos.
– Przykro mi – powiedzial – ostatnio trudno ja zastac.
– Macie duzo pracy?
– Niespecjalnie. Jean udala sie znow na jakas tajemnicza wycieczke.
– Naprawde?
Mezczyzna rozesmial sie.
– Nie chodzi mi o wycieczke autobusem, czy cos w tym rodzaju – wyjasnil. – Od czasu do czasu podejmuje jakies specjalne akcje. Wtedy mogliby w budynku zdetonowac bombe, a ona i tak by nie zauwazyla.
Rebus usmiechnal sie. Facet z muzeum moglby rownie dobrze mowic o nim. Tyle ze Jean nic mu nie wspominala, ze zajmuje sie czyms poza normalna praca. To oczywiscie nie jego sprawa, ale…
– To co ja tym razem pochlonelo? – zapytal.
– Mmm, zaraz, niech sobie przypomne… Burke i Harc, doktor Knox i cale to towarzystwo.
– Rezurekcjonisci?
– To dziwna nazwa, nie uwaza pan? Bo w koncu trudno powiedziec, zeby ich dzialalnosc prowadzila do zmartwychwstania. W kazdym razie nie w chrzescijanskim sensie tego slowa.
– To prawda. – Mezczyzna przy telefonie irytowal Rebusa swoim tonem i sposobem mowienia. Irytowalo go rowniez to, ze tak latwo udziela informacji o Jean. Nawet nie spytal go o nazwisko. Gdyby Steve Holly natknal sie na tego faceta, moglby sie od niego wszystkiego dowiedziec, pewnie lacznie z jej numerem telefonu i adresem domowym.
– Ale chyba najbardziej interesowal ja ten lekarz, ktory robil sekcje zwlok Burke’a. Jak on sie nazywal…?
Rebus przypomnial sobie portret w Domu Lekarza.
– Kennet Lovell? – zapytal.
– Wlasnie. – Mezczyzna wydawal sie nieco poirytowany tym, ze Rebus wiedzial. – Pan moze pomaga Jean? Mam jej zostawic jakas wiadomosc?
– A nie wie pan przypadkiem, gdzie teraz jest?
– Nie zwierza mi sie.
No i chwala Bogu, pomyslal Rebus i niemal powiedzial to na glos. Ograniczyl sie jednak tylko do stwierdzenia, ze nie zostawi zadnej wiadomosci i rozlaczyl sie. Jean dowiedziala sie o Lovellu od Devlina, wtedy gdy snul swoja teorie o tym, ze to Lovell zostawil trumienki na Arthur’s Seat. Najwyrazniej poszla tym tropem. Mimo wszystko to dziwne, ze nic mu o tym nie powiedziala…
Wlepil wzrok w biurko naprzeciwko, to, przy ktorym przedtem siedziala Wylie. Cale bylo zarzucone papierzyskami. Przymruzyl oczy, wstal z miejsca i podszedlszy do biurka, zaczal przekladac kartki.
Na samym dnie lezaly protokoly autopsji Hazel Gibbs i Pauli Gearing. Mial zamiar je odeslac. Wtedy w barze Ox profesor Devlin wyraznie nalegal, by je zwrocic. I oczywiscie mial racje. Nie byly tu juz do niczego potrzebne, a mogly sie latwo zawieruszyc lub trafic do niewlasciwych teczek wraz z masa dokumentow powstalych w trakcie sledztwa.
Rebus przeniosl je na swoje biurko, potem wszystkie inne papiery zlozyl na sasiednie biurko. Trumienki wrocily do dolnej szuflady, z wyjatkiem tej pochodzacej z Kaskad, ktora wsadzil do reklamowki z jakiegos sklepu. Z pojemnika fotokopiarki wyciagnal arkusz papieru A4 – bylo to jedyne miejsce w calym biurze, gdzie zawsze mozna bylo znalezc kawalek czystego papieru – i napisal na nim: CZY KTOS BYLBY LASKAW WYSLAC TE DOKUMENTY NA PODANE ADRESY, JEZELI TO MOZLIWE NAJPOZNIEJ DO PIATKU. DZIEKI, J.R.
Rozejrzal sie i dopiero teraz dotarlo do niego, ze wprawdzie na parking komisariatu wjechal za samochodem Siobhan, lecz teraz nigdzie jej tu nie ma.