– Powiedziala, ze jedzie na Gayfield Square – wyjasnil ktorys z kolegow.
– Kiedy?
– Piec minut temu.
A wiec podczas jego rozmowy telefonicznej z facetem z muzeum.
– Dzieki – rzucil i biegiem ruszyl do samochodu.
Z St Leonard’s na Gayfield Square nie da sie szybko przejechac, wiec Rebus musial popelnic szereg wykroczen na kolejnych swiatlach i skrzyzowaniach. Przed komisariatem nie bylo jej samochodu, ale kiedy wparowal do srodka, od razu sie na nia natknal. Stala na korytarzu, spokojnie gawedzac z Grantem Hoodem ubranym w kolejny podejrzanie nowy garnitur i swiecacym swieza opalenizna.
– Siedzisz twarza do slonca, Grant? – zapytal Rebus. – Zdawalo mi sie, ze ten twoj pokoj w Palacu nie ma nawet okna.
Hood machinalnie dotknal reka policzka.
– Moze mnie troszke chwycilo. – Po czym udajac, ze dostrzega kogos w drugim koncu korytarza, dodal pospiesznie: – Przepraszam, ale musze… – I juz go nie bylo.
– Zaczynam sie martwic o naszego Granta – mruknal Rebus.
– Jak myslisz: samoopalacz czy solarium?
Rebus wolno pokrecil glowa na znak, ze sam nie wie. Grant rzucil przez ramie spojrzenie w ich kierunku i wdal sie z kims w ozywiona rozmowe, jakby od dawna na to czekal. Rebus przysiadl na biurku.
– Cos nowego? – zapytal.
– Marra juz wypuscili. Wszystko, co udalo sie z niego wyciagnac to tyle, ze Flipa go rzeczywiscie pytala o masonow.
– A jak wyjasnil to, ze nas oklamal?
Wzruszyla ramionami.
– Mnie tam nie bylo, to nie wiem. – Sprawiala wrazenie troche rozdraznionej.
– Moze usiadziesz? – zaproponowal, ale potrzasnela glowa. – Masz cos pilnego do zalatwienia? – domyslil sie.
– Zgadza sie.
– Co na przyklad?
– Co?
Powtorzyl pytanie, a ona wbila w niego wzrok.
– Nie gniewaj sie – powiedziala – ale czy jak na zawieszonego gliniarza nie spedzasz przypadkiem za duzo czasu w biurze?
– Zapomnialem cos, wiec wpadlem. – Mowiac to, zdal sobie sprawe, ze istotnie o czyms zapomnial: o trumience z Kaskad, ktora zostawil na biurku w plastikowej reklamowce. – A ty o czyms nie zapomnialas?
– O czym mianowicie?
– O podzieleniu sie swoim odkryciem z reszta ekipy.
– Nie sadze.
– Wiec jednak cos znalazlas? Na grobie Francisa Finlaya, tak?
– John… – Starala sie teraz unikac jego wzroku. – Zostales odsuniety od tej sprawy.
– Byc moze. Ty sie nia zajmujesz, ale cie ponioslo.
– Nie masz prawa tak mowic. – Nadal na niego nie patrzyla.
– Mysle, ze mam.
– To mi to udowodnij!
– Inspektorze Rebus! – dal sie slyszec wladczy glos. W drzwiach kawalek od nich stal Colin Carswell. – Pozwolcie na chwile…
Rebus spojrzal na Siobhan.
– Dalszy ciag nastapi – powiedzial, po czym wstal i wyszedl z sali.
Carswell czekal na niego w ciasnym pokoiku Gill Templer. Obok stala Gill z ramionami splecionymi na piersiach. Carswell juz sie moscil na krzesle za jej biurkiem, z niesmakiem spogladajac na stosy nowych papierzysk, jakie przybyly tu od czasu jego ostatniej wizyty.
– A wiec, inspektorze Rebus, czym wam mozemy sluzyc? – zapytal.
– Wpadlem tylko po cos.
– Obyscie nie wpadli tym razem na dobre.
– Dobre, panie komendancie – powiedzial Rebus zimno
– John – wtracila sie Gill – powinienes siedziec w domu.
Rebus kiwnal glowa.
– To nie takie proste, kiedy sie dzieje tyle ciekawych rzeczy. – Nie spuszczal wzroku z Carswella. – Na przyklad, kiedy uprzedzaja Marra, ze po niego jada, a teraz jeszcze slysze, ze przed przesluchaniem pozwolono mu na dziesiec minut rozmowy w cztery oczy z Balfourem. Tylko pogratulowac, panie komendancie.
– Strachy na lachy, Rebus – powiedzial Carswell.
– Jestem do dyspozycji, prosze mi tylko wyznaczyc miejsce i czas.
– John… – znow wtracila sie Gill. – W ten sposob do niczego nie dojdziemy, nie uwazasz?
– Chce, zeby mnie przywrocono.
Carswell tylko parsknal, a Rebus zwrocil sie do Gill.
– Siobhan wdala sie w ryzykowna gre. Wydaje mi sie, ze sie znow kontaktuje z Quizmasterem. Byc moze umawiaja spotkanie.
– Skad wiesz?
– Nazwijmy to umiejetnoscia dedukcji. – Spojrzal na Carswella. – I zanim pan zrobi jakas dowcipna uwage na temat mojego niskiego poziomu inteligencji, z gory mowie, ze sie z panem zgadzam. Ale mysle, ze w tej sprawie sie nie myle.
– Przekazal jej nastepna wskazowke? – Gill wyraznie sie ozywila.
– Dzis rano na cmentarzu.
Oczy jej sie zwezily.
– Ktos z konduktu zalobnego?
– Mogl to zostawic wczesniej. Chodzi o to, ze Siobhan od dawna go namawia na spotkanie.
– No i co dalej?
– No i sterczy teraz w sali operacyjnej i wyczekuje na wlasciwy moment.
Gill wolno pokiwala glowa.
– Ale przeciez, gdyby chodzilo o nowa zagadke, to by teraz siedziala i probowala ja rozwiklac.
– Zaraz, zaraz – wtracil sie Carswell. – A skad my mamy wiedziec, ze to wszystko prawda? Widzieliscie, jak odbierala te wiadomosc?
– Poprzednia wskazowka prowadzila do konkretnego grobu na cmentarzu. Widzialem, jak przy nim ukucnela…
– No i co z tego?
– No i mysle, ze wlasnie wtedy przejela te wiadomosc.
– Ale nie widzieliscie tego?
– Kucnela przy grobie…
– Ale nie widzieliscie tego?
Czujac, ze zbliza sie nastepna konfrontacja, Gill wkroczyla do rozmowy.
– Moze najprosciej bedzie ja wezwac i zapytac.
Rebus kiwnal glowa.
– Pojde po nia. – Zawahal sie. – Za pozwoleniem, panie Komendancie.
Carswell westchnal.
– Dobrze, idzcie.
Ale w sali Siobhan juz nie bylo. Rebus ruszyl korytarzem, wypytujac o nia wszystkich napotkanych. Ktos stojacy przy automacie z napojami oswiadczyl, ze widzial, jak przed chwila tedy przechodzila. Rebus przyspieszyl kroku i dotarl do drzwi prowadzacych na zewnatrz. Nie bylo ani sladu jej samochodu, ani jej samej. Pomyslal, ze moze zaparkowala gdzies dalej i rozejrzal sie na boki. W lewo ciagnela sie ruchliwa Leith Walk, w prawo waskie uliczki wschodnich krancow Nowego Miasta. Stamtad bylo zaledwie piec minut do jej mieszkania, jednak zawrocil i wszedl