ziarna od plew – poinformowal ja.
Podniosla jakas walizeczke i otworzyla ja. W srodku byly stare narzedzia chirurgiczne.
– Mam nadzieje, ze pan tego nie wyrzuca. Moze muzeum byloby zainteresowane…
Devlin skinal glowa.
– Jestem w stalym kontakcie z kuratorem Domu Lekarza. On tez jest zdania, ze w ich ekspozycji moze sie znalezc miejsce na kilka moich rzeczy.
– Major Cawdor?
Devlin uniosl brwi.
– Zna go pani?
– Rozmawialam z nim o portrecie Kenneta Lovella.
– A wiec traktuje pani serio moja teorie?
– Pomyslalam, ze warto sie temu blizej przyjrzec.
– Doskonale. – Devlin klasnal w dlonie. – No i do czego pani doszla?
– Do niczego. Wlasnie dlatego tu jestem. Nie udalo mi sie znalezc zadnej wzmianki na temat stolarskich zainteresowan Lovella.
– Och, zapewniam pania, ze jest to udokumentowane, choc zetknalem sie z tym wiele lat temu.
– Pamieta pan gdzie?
– W jakiejs monografii czy rozprawie naukowej… doprawdy nie pamietam. A moze to byla jakas praca dyplomowa?
Jean pokiwala glowa. Jesli to praca dyplomowa, to mozna jej szukac tylko w archiwum uniwersyteckim. W zadnej innej bibliotece nie bedzie po niej sladu.
– Powinnam sama na to wpasc – przyznala.
– Ale czy nie uwaza pani, ze to niezwykla postac? – zapytal Devlin.
– Z cala pewnoscia zyl pelnia zycia… w odroznieniu od jego zon.
– Byla pani na jego grobie? – Az sie usmiechnal z naiwnosci tego pytania. – Oczywiscie, ze pani byla. I wynotowala sobie pani jego malzonki. No i, co pani sobie pomyslala?
– W pierwszej chwili nic szczegolnego… ale potem, kiedy sie nad tym zastanowilam…
– Zaczela sie pani zastanawiac, czy przypadkiem ktos im nie pomogl w ostatniej podrozy? – Znow sie usmiechnal. – To sie samo narzuca, prawda?
Do Jean dotarl nagle zaduch panujacy w mieszkaniu: won starego potu. Czolo Devlina bylo zroszone, a jego okulary wygladaly jak zaparowane. Zdumialo ja, ze cos przez nie widzi.
– Bo ktoz latwiej niz anatomopatolog moze zatuszowac morderstwo?
– Mysli pan, ze on je zamordowal?
Pokrecil glowa.
– Nie da sie tego po tylu latach stwierdzic ani wykluczyc, To jedynie moje spekulacje.
– Ale dlaczego mialby to zrobic?
Devlin wzruszyl ramionami, a jego szelki naprezyly sie.
– Moze dlatego, ze mogl. A jak pani mysli?
– Tak sie zastanawialam… W sekcji Burke’a uczestniczyl jako bardzo mlody czlowiek. Mlody i pewnie wrazliwy. To by moglo tlumaczyc, dlaczego potem uciekl do Afryki…
– I Bog jeden wie, jakie potwornosci musial tam ogladac – dodal Devlin.
– Bardzo by nam pomoglo, gdybysmy odnalezli jego korespondencje.
– Chodzi pani o listy miedzy nim a pastorem Kirkpatrickiem?
– Nie wie pan przypadkiem, gdzie moga byc?
– Pewnie odeszly w niepamiec. Rzucone na stos przez jakiegos potomka dzielnego pastora…
– A pan robi to samo ze swoja przeszloscia.
Devlin rozejrzal sie po panujacym wokol balaganie.
– Istotnie – powiedzial. – Selekcjonuje to, po czym historia bedzie sadzic moje skromne dokonania.
Jean wziela do reki fotografie kobiety w srednim wieku, w wieczorowym stroju.
– To panska zona – domyslila sie.
– Tak, moja Anne. Odeszla latem tysiac dziewiecset siedemdziesiatego drugiego. I zapewniam pania, ze z przyczyn naturalnych.
Jean spojrzala na niego zdziwiona.
– Dlaczego musi mnie pan zapewniac?
Usmiech zniknal z jego twarzy.
– Byla dla mnie calym swiatem… wiecej niz swiatem… – Klasnal w dlonie. – Alez ze mnie gospodarz, nawet nie zaproponowalem pani nic do picia. Moze herbaty?
– Z przyjemnoscia.
– Niestety bez zadnych rarytasow, zwykle torebki herbaty PG – powiedzial z wymuszonym usmiechem.
– A potem moze zechce mi pan pokazac ten stol zrobiony przez Lovella.
– Alez oczywiscie. Stoi w jadalni. Kupilem go w markowym sklepie z antykami, choc musze przyznac, ze nie mieli stu procentowej pewnosci co do jego pochodzenia – byl to, jak mawiaja, tak zwany
– Dlugo pan tu mieszka? – spytala.
– Od kiedy Anne odeszla. W naszym dawnym domu zbyt wiele mi ja przypominalo.
– Wiec juz trzydziesci lat?
– Prawie – dotarl do kuchni. – Zajmie mi to moment.
– Oczywiscie. – Zawrocila do salonu. Latem 1972 roku umarla mu zona… Minela otwarte na osciez drzwi do jadalni. Niemal cala powierzchnie pokoju zajmowal ogromny stol. Na blacie lezala skonczona ukladanka… chociaz nie, nie do konca: brakowalo w niej jednego kawalka. Ukladanka przedstawiala widok Edynburga z lotu ptaka. Sam stol mial dosc prosta konstrukcje. Podeszla blizej i przyjrzala sie wypolerowanemu drewnu stolu. Nogi byly masywne i pozbawione wszelakich ozdob. Czysta funkcjonalnosc, pomyslala. Ulozenie puzzli musialo mu zajac wiele godzin… moze nawet dni. Rozejrzala sie wokol za brakujacym kawalkiem i dostrzegla go – lezal niemal calkowicie schowany za jedna z nog. Kucnela, by go podniesc, i zauwazyla, ze stol ma zmyslna skrytke. W miejscu, gdzie schodzily sie dwie polowy blatu znajdowala sie wstawka, a w nia wbudowano niewielka szafke. Spotkala sie juz z podobnymi konstrukcjami, nigdy jednak nie pochodzily z dziewietnastego wieku. Zastanowila sie, czy czasem profesor nie dal sie nabrac na kupno mebla znacznie mlodszego niz z czasow Lovella… Wcisnela sie pod stol i sprobowala otworzyc skrytke. Drzwiczki nie ustepowaly i juz chciala zrezygnowac, gdy nagle odskoczyly, a jej oczom ukazala sie zawartosc skrytki.
Hebel, ekierka i dluta.
Mala reczna pilka i troche gwozdzi.
Narzedzia stolarskie!
Kiedy obejrzala sie, w drzwiach stal profesor Devlin.
– O, znalazla pani ten brakujacy kawalek – powiedzial.
Ellen Wylie slyszala o pogrzebie, o pojawieniu sie na nim Ranalda Marra i o serdecznym powitaniu go przez Balfoura. W komisariacie West End komentowano tez to, jak go potem przywieziono na przesluchanie i zaraz wypuszczono.
– To jakis przekret – stwierdzil Shug Davidson. – Ktos gdzies pociaga za sznurki.
Mowiac to, nie patrzyl na nia, bo nie musial. Wiedzieli oboje bez slow. Czyz nie to samo chciala zrobic, wchodzac w uklady ze Steve’em Hollym? Tyle ze tak sie jakos porobilo, ze to on stal sie lalkarzem, a ona jego marionetka. Mowa Carswella, wygloszona wtedy na odprawie, byla jak noz, ktory przecina nie tylko naskorek, ale wbija sie gleboko w cialo i sprawia nieznosny bol. Kiedy potem wezwali ich do gabinetu, miala niemal nadzieje, ze zdradzi sie swym zachowaniem. Tylko ze wtracil sie Rebus i wszystko wzial na siebie, a ona poczula sie jeszcze gorzej.
Shug Davidson najwyrazniej znal prawde… i wprawdzie byl jej kolega z pracy i kumplem, to byl tez zaprzyjazniony z Rebusem. Znali sie obaj od bardzo dawna. I teraz w kazdej jego uwadze doszukiwala sie