podtekstu. Nie potrafila sie otrzasnac i jej rodzimy komisariat, ktory jeszcze tak niedawno stanowil dla niej azyl, teraz stal sie miejscem obcym i wrogim.
I dlatego wlasnie wybrala sie znow na St Leonard’s, gdzie okazalo sie, ze sala operacyjna wydzialu sledczego swieci pustkami. Torba z ubraniem wiszaca na wieszaku oznaczala, ze przynajmniej jeden z tutejszych funkcjonariuszy udal sie na pogrzeb i wroci, by sie przebrac w zwykle ubranie. Pomyslala, ze to pewnie Rebus, ale nie byla pewna. Na jego biurku lezala reklamowka, a w niej jedna z trumienek. Tyle wlozyli w to pracy i zadnych efektow. Obok lezaly teczki z protokolami sekcji i czekaly, az klos wykona polecenie wypisane na przypietej do nich kartce. Wziela pierwsza z brzegu teczke i usiadla na fotelu Rebusa. Niemal bezwiednie rozwiazala tasiemke, wziela do reki pierwszy z wierzchu protokol i zaczela czytac.
Oczywiscie robila to juz wczesniej. Scislej mowiac, robil to profesor Devlin, a ona siedziala obok i notowala jego wszelkie uwagi. Bylo to powolne i zmudne zajecie, jednak dopiero teraz zdala sobie sprawe, ze sprawialo jej satysfakcje – dawalo poczucie, ze w tej masie zapisanych na maszynie kartek moze sie kryc jakas tajemnica; ze uczestniczy w czyms waznym, choc scisle mowiac, nie bylo to sledztwo; ze wspolpracuje z Rebusem, ktory podchodzi do pracy z najwieksza z nich wszystkich pasja i ktory w skupieniu ogryzal koniec olowka albo marszczyl czolo, albo nagle gwaltownie sie przeciagal, ze az mu trzeszczaly kosci. Mial opinie samotnika, a mimo to wlaczyl ja do pracy, dawal jej samodzielne zadania i dzielil sie z nia odpowiedzialnoscia. Oskarzyla go, ze robi to z litosci, jednak tak naprawde w to nie wierzyla. Na pewno mial zwyczaj sie umartwiac, ale chyba bylo mu z tym dobrze… i innym wokol niego tez.
Przewracajac kolejne kartki, zdala sobie nagle sprawe, po co tu w ogole przyszla: chciala wyrazic wobec niego zal w sposob, jaki on zrozumie… A potem uniosla glowe i zobaczyla, ze stoi kilka krokow od niej i patrzy na nia w milczeniu.
– Od jak dawna tam stoisz? – spytala, upuszczajac kilka stronic.
– Co ty tu robisz?
– Nic. – Podniosla kartki. – Tak tylko… sama nie wiem, taki ostatni rzut oka, nim to wroci do archiwum. Jak bylo na pogrzebie?
– Pogrzeb jak pogrzeb, wszystko jedno, kogo grzebia.
– Slyszalam historie z Marrem.
Kiwnal glowa i podszedl blizej.
– Cos sie stalo? – spytala, widzac jego mine.
– Mialem nadzieje, ze zastane tu Siobhan. – Podszedl do jej biurka w nadziei, ze moze znajdzie na nim jakas wskazowke, cokolwiek.
– Przyszlam sie z toba zobaczyc – powiedziala Wylie.
– Tak? – Odwrocil sie do niej. – A to dlaczego?
– Moze zeby ci podziekowac.
Ich oczy spotkaly sie i porozumialy bez slow.
– Nie przejmuj sie, Ellen – odparl w koncu. – Serio.
– Ale przeze mnie masz klopoty.
– Nie, nie przez ciebie. Przez siebie samego, a niewykluczone, ze tobie tez skomplikowalem zycie. Gdybym siedzial cicho, sadze, ze bys sie odezwala.
– Moze – przyznala. – Ale i tak moglam sie odezwac.
– Ale ja ci tego nie ulatwilem i za to przepraszam.
Stlumila usmiech.
– No i prosze, znow wszystko wywracasz do gory nogami. To ja mialam przeprosic.
– Prawda, ale nic na to nie poradze.
Na biurku Siobhan niczego nie bylo.
– To co ja mam teraz zrobic? – spytala Wylie. – Powinnam porozmawiac z Templer?
Pokiwal glowa.
– Tak, jesli tego chcesz. Ale mozesz tez to przemilczec.
– I pozwolic, zeby wszystko bylo na ciebie?
– A kto ci powiedzial, ze ja tego nie lubie? – Zadzwonil telefon i Rebus szarpnal sluchawke. – Halo? – Wyraz napiecia na twarzy mu zelzal. – Nie, w tej chwili go tu nie ma. Chce pan zostawic…? – Odlozyl sluchawke. – Ktos do Silversa, ale nie zostawil wiadomosci.
– Czekasz na jakis telefon?
Potarl brode z jednodniowym zarostem
– Siobhan gdzies sie zawieruszyla.
– W jakim sensie?
Opowiedzial jej cala historie. W chwili, gdy konczyl opowiadac, zadzwonil telefon na innym biurku. Podszedl i podniosl sluchawke. Tym razem ktos chcial zostawic wiadomosc. Wzial dlugopis, kawalek papieru i zaczal pisac.
– Tak… tak – zapewnil – zostawie mu na biurku. Ale nie wiem, kiedy to przeczyta. – W czasie jego rozmowy Ellen wrocila do przegladania protokolow. Odkladajac sluchawke, zauwazyl, ze pochylila glowe nad jedna ze stroniczek i probuje cos odczytac. – Stary Hi-Ho cieszy sie dzis popularnoscia – powiedzial, kladac kartke na biurku Silversa. – Cos znalazlas?
Ellen wskazala na dol stronicy.
– Potrafisz odczytac ten podpis?
– Ktory?
Na dole protokolu sekcji widnialy dwa podpisy oraz data: poniedzialek, 26 kwietnia 1982 – Hazel Gibbs, „ofiara” z Glasgow. Zmarla w piatkowy wieczor… Obok jednego z podpisow widnial tytul napisany na maszynie: „Patolog pomocniczy”. Drugi podpis, obok ktorego bylo napisane „Glowny patolog miasta Glasgow”, tez byl nieczytelny.
– Nie bardzo – powiedzial Rebus, przygladajac sie zakretasom. – Ale oba nazwiska powinny sie znajdowac na karcie tytulowej do protokolu.
– I w tym rzecz – odparla Wylie. – Brak karty tytulowej. – Przewrocila kilka stronic do tylu, by sie jeszcze raz upewnic. Rebus przeszedl na jej strone biurka, stanal obok niej i pochylil sie.
– Moze pomylono kolejnosc stronic – zastanowil sie.
– Moze – zaczela je kolejno przerzucac. – Ale nie sadze.
– A kiedy to do nas przyszlo, wtedy tez juz brakowalo tej strony?
– Nie wiem. Jednak profesor Devlin nic mi na ten temat nie mowil.
– Wydaje mi sie, ze w tamtych latach glownym patologiem Glasgow byl Ewan Stewart.
Wylie wrocila do stronicy z podpisami.
– Tak – powiedziala – mozna sie z tym zgodzic. Ale bardziej mnie zastanowil ten drugi podpis.
– Dlaczego?
– Coz, moze mi sie zdaje, ale jak tak przymruzyc oczy i wpatrzyc sie w ten podpis, to czy nie wyglada to jak Donald Devlin?
– Co takiego? – Rebus jeszcze raz sie przyjrzal, zamrugal i ponownie wytezyl wzrok. – W tamtych latach Devlin pracowal w Edynburgu – powiedzial i zamilkl. W oczy rzucilo mu sie slowo „pomocniczy”. – Sprawdzalas ten protokol wczesniej?
– Robil to Devlin. Jezeli pamietasz, ja bylam bardziej jego sekretarka.
Rebus siegnal reka i rozmasowal sobie kark.
– Nic nie rozumiem – powiedzial. – Dlaczego Devlin mialby sie nie…? – Chwycil sluchawke, nacisnal 9 i wybral miejski numer. – Z profesorem Gatesem, prosze. To pilne. Mowi inspektor Rebus. – Odczekal, az go sekretarka polaczy. – Sandy? Tak, wiem, ze zawsze mowie, ze to pilne, ale tym razem byc moze nie przesadzam. Kwiecien tysiac dziewiecset osiemdziesiaty drugi. Wydaje nam sie, ze Donald Devlin uczestniczyl w sekcji w Glasgow. Czy to mozliwe? – Przez chwile sluchal. – Nie, Sandy, w osiemdziesiatym drugim. Tak, w kwietniu. – Kiwnal glowa, spojrzal na Wylie i zaczal glosno powtarzac slowa Gatesa. – Kryzys w Glasgow… braki personelu… twoja pierwsza szansa na objecie szefostwa tutaj. Mhm… Czy chcesz mi powiedziec, ze w kwietniu osiemdziesiatego drugiego Devlin byl oddelegowany do Glasgow? Dzieki, pogadamy pozniej. – Rzucil sluchawke na aparat. – Devlin tam byl!
– Nie rozumiem – rzekla Wylie. – Dlaczego nic nam nie powiedzial?
Rebus juz przerzucal kartki protokolu sekcji z Nairn. Nie, tym razem zaden z podpisanych pod protokolem