do srodka.

– Juz jej nie ma – poinformowal Gill. Zauwazyl, ze zniknal tez Carswell. – A komendant gdzie?

– Wezwali go do Palacu. Zdaje sie, ze stary cos od niego chcial.

– Gill, musimy ja znalezc. Wydeleguj paru ludzi. – Kiwnal glowa w strone sali operacyjnej. – Nie maja teraz zbyt wiele do roboty.

– Dobrze, John, znajdziemy ja, nie martw sie. Moze Bania wie, gdzie sie wybierala. – Podniosla sluchawke. – Zacznijmy od niego…

Ale odnalezienie Erica Baina okazalo sie rownie trudne. Wiadomo bylo, ze jest gdzies w Palacu, ale nikt nie potrafil powiedziec gdzie. Jednoczesnie Rebus sprobowal sie dodzwonic do Siobhan do domu i na komorke. W domu zglosila sie automatyczna sekretarka, na komorce automat poinformowal go, ze telefon jest zajety. Sprobowal ponownie piec minut pozniej, ale telefon wciaz byl zajety. Tym razem dzwonil juz ze swojej komorki, bedac w drodze do jej mieszkania. Nacisnal przycisk domofonu, jednak bez rezultatu. Przeszedl na druga strone ulicy, wpatrzyl sie w jej okna i stal tam tak dlugo, az przechodnie zaczeli zadzierac glowy do gory, ciekawi, co tez takiego zobaczyl, czego oni nie widza. Jej samochodu nie bylo ani pod domem, ani na zadnej z sasiednich uliczek.

Gill zostawila jej wiadomosc na pagerze, proszac o pilny kontakt, ale Rebus upieral sie, ze to za malo. W koncu sie zgodzila i zarzadzila nadanie komunikatu do radiowozow policyjnych, z poleceniem poszukiwania jej samochodu.

Teraz, stojac pod jej domem, Rebus pomyslal nagle, ze przeciez moze byc gdziekolwiek, niekoniecznie w obrebie miasta. Quizmaster juz ja wyslal na Hart Fell i do kaplicy Rosslyn. Wiec skad mozna wiedziec, jakie miejsce wybral na ich spotkanie. A im bardziej odosobnione, w tym wiekszym byla niebezpieczenstwie. Mial ochote stluc sie po gebie. Nalezalo zaciagnac ja ze soba na to spotkanie i nie pozwolic jej sie wymknac… Jeszcze raz zadzwonil na jej komorke i ponownie uslyszal, ze zajete. To niemozliwe, nikt tak dlugo nie rozmawia przez telefon komorkowy – to zbyt kosztowne. A potem nagle zrozumial, co to oznacza. Zapewne jej telefon komorkowy jest podlaczony do laptopa Hooda, a to znaczylo, ze moze wlasnie w tej chwili informuje Quizmastera, ze jest juz w drodze…

Siobhan zaparkowala samochod. Zostaly jej jeszcze dwie godziny do spotkania wyznaczonego przez Quizmastera. Pomyslala, ze najlepiej bedzie, jesli do tej pory gdzies sie schowa. Wiadomosc od Gill Templer na pagerze oznaczala dwie rzeczy: po pierwsze, ze Rebus wszystko Gill powiedzial; po drugie, ze jesli zignoruje jej polecenie, to potem bedzie sie musiala tlumaczyc.

Tlumaczyc? Z trudem potrafila to sobie samej wytlumaczyc. Wiedziala tyle, ze ta gra – choc miala swiadomosc, ze to juz nie jest tylko gra, ze potencjalnie jest to cos znacznie grozniejszego naprawde ja wciagnela. Quizmasterowi, kimkolwiek byl, udalo sie ja w to wciagnac do tego stopnia, ze z trudem mogla myslec o czyms innym. Brakowalo jej codziennej porcji lamiglowek i z przyjemnoscia zajelaby sie rozwiazywaniem nastepnych. Ale nie tylko. Teraz gnala ja juz zwykla ciekawosc, chciala sie dowiedziec wszystkiego o Quizmasterze i o samej grze. Etap nazwany przez niego Rygory jej zaimponowal, bo Quizmaster musial przewidziec, ze bedzie na tym pogrzebie i ze cala zagadka nabierze dla niej sensu dopiero nad grobem Flipy. No rzeczywiscie, niezle rygory… Czula jednak, ze slowo to odnosi sie takze do niej samej, bo czula na wlasnej skorze rygory narzucone jej przez gre, rygory zmuszajace ja do tego, by kontynuowac gre i starac sie zidentyfikowac jej autora. A jednoczesnie czula sie przez nia niemal stlamszona. Czy Quizmaster byl tam na cmentarzu? A jesli tak, to czy widzial (lub widziala, bo wciaz pamietala uwage Baina, by podchodzic do Quizmastera bez uprzedzen), jak Siobhan podnosi z grobu karteczke. A moze… Na sama mysl poczula dreszcze. Tyle ze informacje o pogrzebie byly w prasie, wiec Quizmaster mogl sie dowiedziec ta droga. Byl to cmentarz polozony najblizej domu Flipy, mozna wiec bylo przypuszczac, ze tam wlasnie zostanie pochowana…

Jednak zadna z tych watpliwosci nie usprawiedliwiala tego, co teraz robi, tego, ze sie tak samotnie naraza. Bylo to zachowanie rownie idiotyczne jak to, o co wiecznie miala pretensje do Rebusa. Moze pchnal ja do tego Grant pozujacy na „gracza druzynowego”, z tymi swoimi garniturami i ta opalenizna tak swietnie wypadajaca w telewizji i zapewniajaca wlasciwy wizerunek funkcjonariusza policji.

Wiedziala juz, ze ta gra jest nie dla niej.

Wielokrotnie zdarzalo jej sie w przeszlosci wyjsc poza szereg, jednak zawsze szybko do niego wracala. Czasami lamala jakis przepis – nic powaznego, nic co mogloby zagrozic jej przyszlej karierze – i szybko wskakiwala na powrot w utarte koleiny. Nie byla urodzona buntowniczka tak jak Rebus, jednak wielokrotnie juz stwierdzila, ze bardziej jej sie podoba po jego stronie barykady niz po stronie takiego Granta czy Dereka Linforda… czyli tych, ktorzy rozgrywali wlasne gry, majac na uwadze jeden tylko cel: zawsze trzymac z tymi, od ktorych cos zalezy, czyli takimi jak Colin Carswell.

Byl czas, ze zdawalo jej sie, ze bedzie mogla sie czegos nauczyc od Gill Templer, jednak Gill bardzo szybko dobila do innych. Musiala dbac o wlasne interesy, niezaleznie od ceny, jaka przyszlo jej placic. By awansowac, Gill musiala przymykac oko na najpaskudniejsze cechy takich ludzi jak Carswell i wlasne odczucia chowac do jakiejs wewnetrznej pancernej kasetki.

Jesli awansowac rownalo sie rezygnowac z czesci samej siebie, Siobhan nie byla tym zainteresowana. Wyczula to juz podczas tamtej kolacji u Hadriana, kiedy Gill dala jej wyraznie do zrozumienia, czego od niej oczekuje.

Wiec moze teraz, tkwiac na tym samotnym posterunku, wlasnie to robila: starala sie udowodnic cos samej sobie. Moze naprawde nie chodzi o Quizmastera i jego gry, a tylko o nia sama.

Poprawila sie na fotelu, by lepiej widziec ekran laptopa. Zalogowala sie do sieci od razu, gdy tylko wsiadla do samochodu i od tej chwili byla caly czas podlaczona. Brak bylo nowych wiadomosci, napisala wiec sama: Spotkanie aktualne. Do zobaczenia. Siobhan.

I kliknela przycisk „wyslij”.

Potem wylaczyla komputer, odlaczyla od niego telefon i podlaczyla zasilacz. Bateria i tak wymagala doladowania. Wsadzila jedno i drugie pod fotel pasazera, upewniajac sie, ze nie sa dla przechodniow widoczne: nie chciala, by ktos wlamal sie do samochodu. Wysiadla z samochodu i sprawdzila, czy wszystkie drzwi sa pozamykane i czy miga czerwona kontrolka alarmu.

Zostaly jeszcze niecale dwie godziny, wiec trzeba jakos ten czas zabic…

Jean Burchill wielokrotnie probowala sie dodzwonic do profesora Devlina, ale wciaz nikt nie odpowiadal. W koncu napisala krotki liscik, w ktorym prosila go o kontakt, i postanowila doreczyc go osobiscie. Siedzac w taksowce, zastanawiala sie, skad sie u niej wzial ten pospiech i doszla do wniosku, ze chyba chce sie jak najszybciej uwolnic od Kenneta Lovella. Zajmowal jej ostatnio zbyt duzo czasu w ciagu dnia, a ostatniej nocy nawiedzil ja nawet we snie, w ktorym tak dlugo okrawal szkielet z miesni, ze pod spodem ukazala sie nagle drewniana konstrukcja stolu. Wokol stali jej koledzy z pracy i bili brawo, a cos, co zaczelo sie jako autopsja, przerodzilo sie nagle w wystep estradowy.

Jesli zglebianie zycia Lovella mialo sie posunac do przodu, potrzebowala jakiegos dowodu na jego stolarskie zainteresowania. Bez tego tkwila w slepym zaulku. Zaplacila za taksowke i z liscikiem w reku stanela przed drzwiami kamienicy profesora. Okazalo sie, ze przy drzwiach nie ma skrzynki na listy. Widocznie kazde mieszkanie mialo wlasna skrzynke, a listonosz tak dlugo naciskal kolejne przyciski domofonu, az go ktos wpuscil do srodka. Pomyslala, ze moglaby wsunac list przez szpare pod drzwiami, obawiala sie jednak, ze zawieruszy sie wsrod zalewu reklamowek i pozostanie niezauwazony. Przyjrzala sie tabliczce z przyciskami. Obok przycisku profesora bylo tylko napisane D. DEVLIN. Pomyslala, ze moze jednak juz wrocil i nacisnela przycisk. Kiedy nikt sie nie odezwal, zaczela czytac pozostale nazwiska, zastanawiajac sie, do kogo zadzwonic. I wtedy nagle domofon zachrypial.

– Halo?

– Doktor Devlin? Tu Jean Burchill z muzeum. Czy moglibysmy zamienic slowo…?

– Panna Burchill? Jakaz mila niespodzianka.

– Probowalam telefonowac, ale…

Przerwal jej brzeczyk sygnalizujacy, ze drzwi zostaly odblokowane.

Devlin czekal na nia na klatce schodowej przed swoimi drzwiami. Mial na sobie biala koszule z podwinietymi rekawami i spodnie na szerokich szelkach.

– Prosze, prosze – powiedzial, podajac jej reke.

– Przepraszam za najscie.

– Nic podobnego, mloda damo. Prosze do srodka. Obawiam sie, ze uzna pani moje gospodarstwo za nieco balaganiarskie… – Wprowadzil ja do salonu zawalonego kartonami i ksiazkami. – Zajmuje sie wlasnie oddzielaniem

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату