zawartosci.
– O Jezu, od razu lepiej – westchnal.
– Duzo pracy? – spytal Rebus.
– Nie wiecej niz zwykle. To ty sie zajmujesz sprawa Balfourow?
– Podobnie jak wszyscy inni gliniarze w calym miescie.
– Jak ci sie podobaly Kaskady?
– Wielkie nie sa.
Billy usmiechnal sie i siegnal do kieszeni po bibulki i tyton.
– Pewnie od moich czasow troche sie tam zmienilo.
– Jestes chlopakiem z Bloni?
– Skad wiedziales? – zapytal Billy, zapalajac skreta.
– Udalo mi sie zgadnac.
– Gornicze pochodzenie, oto ja. Dziadek cale zycie przepracowal na dole. Ojciec poszedl w jego slady, ale go potem zwolnili.
– Ja tez sie wychowalem w miasteczku gorniczym – powiedzial Rebus.
– No to wiesz, jakie to uczucie, kiedy likwiduja kopalnie. Do tego momentu Blonia byly fajne. – Billy przeniosl sie mysla do obrazow z mlodosci.
– Osiedle wciaz tam stoi – rzekl Rebus.
– Tak, wiem, ale to juz nie to samo… to juz nie moze byc to samo. Tak jak wtedy, kiedy wszystkie mamy szorowaly schodki, zeby byly bielsze niz biale. A ojcowie strzygli trawniki. I wszyscy chodzili do wszystkich na ploteczki albo zeby cos pozyczyc. – Przerwal i zamowil jeszcze dwa piwa. – Slyszalem, ze ostatnio Kaskady zrobily sie modne wsrod yuppies. Dla miejscowych wszystko poza Bloniami bylo zbyt drogie, zeby mogli cos kupic. Wiec mlodzi dorastali i wynosili sie, tak jak ja. A opowiadali ci o kamieniolomie?
Rebus potrzasnal glowa i nastawil uszu.
– To bylo ze dwa, moze trzy lata temu. Powstal pomysl uruchomienia kamieniolomu tuz kolo wioski. Mialo byc mnostwo pracy dla miejscowych i w ogole. I wtedy nagle pojawila sie ta petycja. Tyle ze nikt na Bloniach jej nie podpisywal ani jej nawet nie widzial na oczy. Ale wystarczyla, zeby kamieniolom nie powstal.
– Robota yuppies?
– Wszystko jedno, jak ich tam nazwiesz. W kazdym razie mieli dosc sily przebicia. Moze i pan Balfour tez sie do tego dolaczyl. Kaskady… – Potrzasnal ze smutkiem glowa. – To juz nie to, co kiedys, John. – Skonczyl palic skreta i zdusil niedopalek w popielniczce. A potem nagle cos sobie przypomnial. – Zaraz, z ciebie jest przeciez milosnik muzyki, nie?
– Zalezy jakiej.
– Lou Reed. Daje wystep w Playhouse. Mam dwa wolne bilety.
– Zastanowie sie, Billy. Masz czas na jeszcze jedno? – Wskazal glowa zalosne resztki w kuflu Billy’ego.
Kucharz spojrzal na zegarek.
– Musze wracac. Moze nastepnym razem, co?
– Nastepnym razem – skinal Rebus.
– I daj mi znac, co z tymi biletami.
Rebus ponownie przytaknal i patrzyl, jak Billy rusza do drzwi i wychodzi na dwor. Lou Reed: oto nazwisko zwiazane ze wspomnieniami.
– Jeszcze jedno, John? – spytala barmanka.
Potrzasnal glowa.
– Slysze, jak mnie tez wzywaja na strone – powiedzial, zsuwajac sie ze stolka i ruszajac ku drzwiom.
5
W sobote poszedl z Siobhan na mecz. Stadion przy Easter Road byl zalany sloncem i biegajacy gracze rzucali dlugie cienie na murawe. Rebus zlapal sie na tym, ze przez dluzsza chwile obserwowal ten taniec cieni na trawie z wiekszym zainteresowaniem niz sama gre. Czarne marionetki o ksztaltach niezbyt przypominajacych ludzkie, grajace w cos zupelnie nie przypominajacego pilki noznej. Trybuny byly pelne, tak jak tylko podczas lokalnych derby lub gdy do miasta przyjezdzala druzyna z Glasgow. Tym razem chodzilo o mecz z Rangersami. Siobhan miala karte wstepu na caly sezon, a Rebus siedzial obok niej dzieki temu, ze inny posiadacz karty sezonowej nie mogl dzisiaj przyjsc.
– Jakis twoj znajomy? – spytal Rebus.
– Wpadlismy na siebie pare razy w pubie po meczu.
– Sympatyczny?
– Sympatyczny i zonaty – rozesmiala sie Siobhan. – Kiedy wreszcie przestaniesz mnie swatac?
– Tak tylko spytalem – odparl z usmiechem. Zauwazyl, ze na stadionie pracuja kamery telewizyjne. Oczywiscie koncentruja sie na graczach na boisku, a publicznosc stanowi dla nich tylko rozmazane tlo lub sposob na zapelnienie przerw. Jednak Rebusa glownie interesowali kibice. Ciekaw byl ich osobistych losow, tego, co robia poza chodzeniem na mecze. Nie byl w tym odosobniony. Wokol niego bylo mnostwo widzow, ktorzy zdawali sie interesowac zachowaniem tlumu w rownym stopniu, co gra na boisku. Inaczej niz Siobhan, ktora zaciskajac zbielale z wysilku palce na koncach szalika w klubowych barwach, obserwowala gre z takim samym skupieniem, z jakim podchodzila do swej pracy w policji. Wykrzykiwala rady i slowa zachety pod adresem zawodnikow i wyklocala sie o decyzje sedziego z kibicami siedzacymi obok. Mezczyzna siedzacy po drugiej stronie Rebusa zdawal sie rownie przejety gra. Byl otyly i mial czerwona twarz zroszona kropelkami potu. Rebus pomyslal, ze wyglada tak, jakby za chwile mial dostac zawalu. Mruczal cos pod nosem z rosnacym zacietrzewieniem. W pewnej chwili zaczal wsciekle warczec, potem nagle zdal sobie z tego sprawe, zamilkl i popatrzyl na boki z wyrazem zawstydzenia na twarzy. Po chwili caly cykl zaczal sie od nowa.
– Spokojnie… mowie ci, spokojnie synku – mruczal wlasnie pod adresem jednego z graczy.
– Masz jakies nowosci w sprawie? – spytal Rebus, zwracajac glowe ku Siobhan.
– Dzis mam wolne, John – odparla, nie odrywajac wzroku od boiska.
– Wiem, tak tylko spytalem…
– Teraz spokojnie… i do przodu, synku, ruszaj do przodu. – Grubas kurczowo uchwycil sie oparcia krzeselka przed nim.
– Mozemy po meczu wstapic na drinka – zaproponowala Siobhan.
– Sprobuj mnie od tego powstrzymac – odparl Rebus.
– Tak jest, synku, i o to chodzi! – Glos grubasa wzbieral niczym fala morska.
Rebus wyciagnal kolejnego papierosa. Slonecznie moze jest, pomyslal, ale na pewno nie za cieplo. Znad Morza Polnocnego wial zimny wiatr i w jego porywach nawet mewy nad ich glowami musialy walczyc, by sie nie dac porwac.
– I dawaj teraz! – Grubas juz wrzeszczal. – No, dawaj, wal w tego tlustego szkopskiego drania! – A potem popatrzyl na boki i usmiechnal sie przepraszajaco.
Rebusowi udalo sie w koncu zapalic papierosa i teraz wyciagnal paczke w strone grubasa, jednak ten przeczaco potrzasnal glowa.
– Wie pan, jak krzycze, to mi troche emocje opadaja – powiedzial.
– Niech panu opadaja na zdrowie, kolego – odparl Rebus, a potem wszystko utonelo w jednym poteznym wrzasku, jaki podniosla Siobhan wraz z tysiacem innych na znak jednomyslnego i w pelni obiektywnego protestu wobec jakiegos przewinienia na Hibsach, ktorego Rebus – podobnie jak sedzia na boisku – w ogole nie zauwazyl.
Jej staly pub pekal w szwach, a wciaz przybywali nastepni. Rebus zerknal do srodka i zaproponowal, zeby poszli gdzie indziej.
– To tylko piec minut stad, a bedzie duzo spokojniej.