Rebus rozesmial sie.

– Czyli na pierwszy rzut oka widac brak zgodnosci.

– Niekoniecznie. Gdzie pan mieszka?

– Marchmont.

– No to zjedzmy lunch w Fenwick’s – oswiadczyla. – Idealnie pasuje.

– Wspaniale – odpowiedzial. – Wpol do pierwszej?

– Juz sie ciesze. Dobranoc, panie inspektorze.

– Mam nadzieje, ze nie bedzie mnie pani przez caly lunch meczyla tym inspektorem.

Zdalo mu sie, ze w ciszy, jaka nastala, slyszy, jak sie usmiecha.

– Do zobaczenia jutro, John.

– Zycze milej reszty wie… – Nie dokonczyl zdania, bo odlozyla juz sluchawke.

Wrocil do pubu i znow wzial do reki ksiazke telefoniczna. Fenwick’s na Salisbury Place. Niecale dwadziescia minut spacerkiem od jego mieszkania. Musial tamtedy przejezdzac dziesiatki razy. Piecdziesiat metrow od tego miejsca Sammy miala wypadek, piecdziesiat metrow dalej morderca probowal go ugodzic nozem. Jutro postara sie, by sie od tych wspomnien uwolnic.

– Jeszcze raz to samo, Harry – powiedzial, wspinajac sie na palce.

– Poczekaj na swoja kolej, jak wszyscy – burknal Harry, ale Rebus wcale sie tym nie przejal. Nic a nic go to nie obeszlo.

Przyszedl dziesiec minut za wczesnie.

Ona wkroczyla do srodka piec minut po nim, czyli tez byla przed czasem.

– Ladnie tu – powiedzial na przywitanie.

– Prawda?

Miala na sobie dwuczesciowy czarny kostium i popielata jedwabna bluzke. Tuz nad lewa piersia polyskiwala krwistoczerwona broszka.

– Mieszkasz gdzies w poblizu? – zapytal.

– Niezupelnie. W Portobello.

– Alez to szmat drogi stad! Trzeba bylo powiedziec.

– Dlaczego? Lubie tu przychodzic.

– Czesto jadasz na miescie? – Wciaz probowal sie oswoic z mysla, ze chcialo jej sie przyjechac na lunch az do Edynburga.

– Kiedy tylko mam okazje. Jedna z dodatkowych zalet mojego doktoratu jest to, ze kiedy dzwonie w sprawie rezerwacji, to prosze o stolik dla „doktor Burchill”.

Rebus rozejrzal sie wokol. Poza nimi, zajety byl tylko jeszcze jeden stol w przedniej czesci sali. Wygladalo to na jakas rodzinna fete: dwoje dzieci i szescioro doroslych.

– Dzis nie zrobilam rezerwacji. Tu w porze lunchu nigdy nie ma tlumow. No to co zamawiamy?

Myslal poczatkowo o przystawce i drugim daniu, jednak ona zdawala sie byc przekonana, ze naprawde ma ochote na smazenine, wiec ja zamowil. Ona zdecydowala sie na zupe i kaczke. Uzgodnili, ze jednoczesnie zamowia wino i kawe.

– Prawdziwy brunch [(ang.) – polaczenie poznego sniadania z lunchem] – rzekla. – Typowo niedzielny.

Pomyslal, ze istotnie. Powiedziala mu takze, ze jesli chce, moze palic, jednak on nie skorzystal. Przy rodzinnym stole troje palilo, ale na razie nie czul jeszcze przymusu.

Zaczeli rozmowe od Gill Templer, znajdujac w niej wspolny lemat. Pytania Jean byly dociekliwe.

– Czasami troche ja ponosi, nie uwazasz?

– Robi to, co do niej nalezy.

– Miedzy wami cos kiedys bylo, prawda?

Otworzyl szeroko oczy.

– Ona ci to powiedziala?

– Nie. – Jean zawiesila glos i wygladzila sobie serwetke na kolanach. – Ale domyslilam sie z tego, jak kiedys o tobie opowiadala.

– Kiedys?

Usmiechnela sie.

– W koncu to bylo dawno temu, prawda?

– W czasach prehistorycznych – potwierdzil niechetnie. – A ty?

– Mam nadzieje, ze ja nie naleze do prehistorii.

Usmiechnal sie.

– Chodzilo mi o to, zebys mi cos opowiedziala o sobie.

– Urodzilam sie w Elgin. Oboje rodzice byli nauczycielami. Skonczylam uniwersytet w Glasgow. Grzebalam sie w archeologii. Potem zrobilam doktorat na uniwersytecie w Durham, a nastepnie studia podyplomowe za granica – Stany i Kanada – ze specjalizacja w dziewietnastowiecznych migracjach. Zaczelam prace jako kustosz w muzeum w Vancouver, potem, kiedy nadarzyla sie okazja, wrocilam tutaj. Przez prawie dwanascie lat pracowalam w starym muzeum, teraz przeszlam do nowego. – Wzruszyla ramionami – Mniej wiecej tyle.

– Skad znasz Gill?

– Przez kilka lat w szkole bylysmy najlepszymi przyjaciolkami. Potem na jakis czas stracilysmy kontakt…

– Nigdy nie bylas mezatka?

Wbila wzrok w talerz.

– Bylam. Krotko, w Kanadzie. Zmarl mlodo.

– Przykro mi.

– Bill zapil sie na smierc, choc jego rodzina nigdy w to nie uwierzyla. Mysle, ze glownie dlatego wrocilam do Szkocji.

– Dlatego ze zmarl?

Potrzasnela glowa.

– Gdybym tam zostala, musialabym uczestniczyc w tworzeniu mitu, ktory oni postanowili zbudowac.

Rebus pomyslal, ze chyba wie, o co jej chodzi.

– A ty masz corke, prawda? – odezwala sie nagle, wyraznie chcac zmienic temat.

– Samanthe, tak… Ma juz dwadziescia pare lat.

Jean rozesmiala sie.

– Ale nie wiesz dokladnie ile?

Staral sie usmiechnac.

– To nie to. Mialem zamiar powiedziec, ze jest inwalidka. Ale to cie pewnie specjalnie nie interesuje.

– Och… – Zamilkla na chwile, a potem spojrzala na niego i dodala: – Ale musi to byc wazne dla ciebie, bo inaczej nie bylaby to pierwsza mysl, jaka ci w zwiazku z nia przychodzi do glowy.

– To prawda. Ale jej stan sie polepsza i juz zaczyna chodzic. Z pomoca takiego balkonika, jak uzywaja starzy ludzie.

– No to chwala Bogu – powiedziala.

Kiwnal glowa. Nie mial ochoty opowiadac jej calej historii, a i ona nie palila sie, by go wypytywac.

– Jak zupa?

– Bardzo dobra.

Przez chwile siedzieli w milczeniu, potem zaczela go rozpytywac o prace w policji. W jej pytaniach znow byla nie obowiazujaca ciekawosc, jaka okazuje sie komus nowo poznanemu. Zazwyczaj Rebus czul sie skrepowany, kiedy musial opowiadac o swojej pracy. Nigdy nie byl pewien, czy ludzi to naprawde interesuje. A nawet jesli tak, to byl przekonany, ze nie chca sluchac o tych wszystkich brutalnych i odrazajacych szczegolach zwiazanych z samobojstwami i krojeniem zwlok, o banalnych niesnaskach i chwilach zalaman, ktore prowadza ludzi za kratki. O domowych klotniach i zabojstwach kuchennymi nozami, o sobotnich wieczorach, ktore wymknely sie spod kontroli, o zawodowych bandziorach i narkomanach. Zawsze bal sie, ze kiedy zacznie o tym wszystkim mowic, brzmieniem glosu zdradzi swa pasje do zawodu. Mogl miec bowiem wiele watpliwosci co do metod i ewentualnych rezultatow, natomiast sama praca w policji wciaz dostarczala mu dreszczyku emocji. Czul, ze ktos taki jak Jean Burchill zdola przebic sie przez zewnetrzna skorupe, zajrzec glebiej do srodka i znalezc tam duzo wiecej. I zdac sobie sprawe, ze jego umilowanie do tej pracy jest w rzeczywistosci przejawem checi grzebania sie w cudzych sprawach i wyrazem

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату