– Myslisz, ze moze ich byc wiecej? – zapytal.
– Mozliwe. Tyle, ze lokalne kola milosnikow historii sa wyczulone na takie osobliwosci, a w dodatku zwykle odznaczaja sie dobra i dluga pamiecia. Cale to towarzystwo zna sie wzajemnie i wszyscy wokol wiedza, ze sie tym interesuje. – Oparla glowe o szybe w oknie. – Wiec mysle, ze cos bym uslyszala.
Kiedy mineli tablice z napisem witajacym przyjezdnych w Kaskadach, Jean usmiechnela sie.
– Miejscowosc blizniacza z Angoisse – powiedziala.
– Slucham?
– Mowie o tej tablicy. Wynikalo z niej, ze Kaskady sa wioska blizniacza z miejscowoscia o nazwie Angoisse. To musi byc gdzies we Francji.
– Skad wiesz?
– Obok nazwy byla malenka flaga francuska.
– No to rzeczywiscie.
– Ale rowniez samo slowo jest francuskie.
Po obu stronach drogi staly zaparkowane samochody, co powodowalo, ze byla niemal zakorkowana. Rebus pomyslal, ze pewnie nie znajdzie tu miejsca, wjechal wiec w boczna drozke i zaparkowal. Idac w kierunku chaty Bev Dodds, natkneli sie na dwoch mieszkancow zajetych myciem samochodow. Obaj mezczyzni byli w srednim wieku, ubrani w sztruksowe spodnie i sweterki wyciete pod szyja w serek. Poruszali sie w tym ubraniu jak w obowiazkowym mundurze. Rebus byl gotow sie zalozyc, ze w ciagu tygodnia na chwile nawet nie zdejmuja z siebie garnituru i krawata. Przyszly mu na mysl wspominki Malego Billy’ego o matkach szorujacych do bialosci schody przed domami. Mial przed soba ich wspolczesny odpowiednik. Na ich widok jeden z mezczyzn zawolal: „Czesc”, drugi powiedzial: „Dzien dobry”. Rebus kiwnal glowa i zapukal do drzwi Bev Dodds.
– Podejrzewam, ze poszla na swoj obowiazkowy spacer – powiedzial jeden z mezczyzn.
– Ale dlugo to nie potrwa – dodal drugi.
Zaden z nich ani na chwile nie przerwal przy tym pucowania swego samochodu. Przez moment Rebus pomyslal, ze moze ze soba rywalizuja. Wprawdzie nie okazywali specjalnego pospiechu, ale wyraznie czulo sie u nich atmosfere wspolzawodnictwa i wielkie skupienie.
– Chca panstwo kupic ceramike? – zapytal pierwszy, zabierajac sie do czyszczenia kratki z przodu swego BMW.
– Nie, chcialem tylko rzucic okiem na te jej lalke – odparl Rebus i wlozyl rece do kieszeni.
– Chyba sie panu nie uda. Z tego, co wiem, podpisala kontrakt na wylacznosc z panska konkurencja.
– Jestem z policji – rzucil Rebus.
Wlasciciel rovera skwitowal pomylke sasiada parsknieciem.
– No, to co innego – powiedzial, smiejac sie.
– Dziwna historia, prawda? – zapytal Rebus tonem zachecajacym do podjecia rozmowy.
– Takich tu nie brakuje.
– Jak to?
Wlasciciel BMW wycisnal wode z gabki.
– Najpierw, pare miesiecy temu, mielismy tu serie kradziezy, a potem ktos wysmarowal drzwi do kosciola.
– To dzieciaki z osiedla – wtracil lekcewazaco wlasciciel rovera.
– Moze i tak – zgodzil sie jego sasiad. – Ale dziwne, ze przedtem nigdy nic takiego sie tu nie dzialo. A potem jeszcze znikniecie tej dziewczyny od Balfourow…
– Czy ktorys z panow zna te rodzine?
– Czasami ich widuje – przyznal wlasciciel rovera.
– Dwa miesiace temu urzadzili proszona herbatke. Otworzyli dom w ramach jakiejs akcji charytatywnej, juz nie pamietam jakiej. Oboje wydawali sie bardzo sympatyczni: John i Jacqueline. – Wymawiajac te imiona, wlasciciel BMW wymownie spojrzal na swego sasiada, a Rebus pomyslal, ze to kolejny ruch w grze, jaka stalo sie ich zycie.
– A ich corka? – spytal.
– Zawsze trzymala sie na dystans – dorzucil pospiesznie wlasciciel rovera, ktory nie mial zamiaru pozwolic wyrzucic sie poza nawias. – Trudno bylo nawiazac z nia kontakt i porozmawiac.
– A ja z nia rozmawialem – oswiadczyl rywal od BMW. – Kiedys dlugo gawedzilismy na temat jej studiow.
Wlasciciel rovera obrzucil go wscieklym spojrzeniem. Rebus oczyma duszy widzial juz szykujacy sie pojedynek: rzut mokra ircha na dwadziescia krokow.
– A pani Dodds? – zapytal. – Sympatyczna sasiadka?
– Cholerne skorupy – warknal jeden z nich.
– Ale pewnie ta lalka pomoze jej w biznesie.
– Bez watpienia – oswiadczyl wlasciciel BMW. – Jesli ma odrobine oleju w glowie, to na pewno to wykorzysta.
– Promocja to jak zyciodajne soki dla kazdego nowego biznesu – dodal sasiad od rovera. Rebus pomyslal, ze zapewne obaj wiedza, o czym mowia.
– Drobne gesty moga tu zdzialac cuda – zadumal sie ten od BMW. – Filizanka herbaty, domowe ciasteczka… – Obaj przerwali mycie samochodow i zamyslili sie.
– Tak mi sie wlasnie zdawalo, ze to panski samochod stoi tam na drozce – powiedziala Bev Dodds, podchodzac do nich.
Bev zajela sie przygotowaniem herbaty, a Jean spytala, czy w tym czasie moze obejrzec jej ceramike. Dobudowka z tylu chaty miescila zarowno kuchnie, jak i druga sypialnie przerobiona na pracownie. Jean pochwalila misy i talerze, ale Rebus czul, ze tak naprawde jej sie nie podobaja. Potem, kiedy Bev Dodds z pobrzekiwaniem podciagnela sobie na rekach liczne kolka i bransoletki, Jean je tez pochwalila.
– Sama je robie – oswiadczyla Bev z duma.
– Naprawde? – zdziwila sie Jean.
Bev wyciagnela ramie, by Jean mogla je lepiej obejrzec.
– To z miejscowych kamykow. Myje je i lakieruje. Wydaje mi sie, ze oddzialywuja troche tak jak krysztaly.
– Dostarczaja pozytywnej energii? – domyslila sie Jean. Rebus juz sie troche pogubil i nie wiedzial, czy wciaz udaje, czy jest rzeczywiscie zainteresowana. – Czy moglabym cos takiego kupic?
– Alez naturalnie – powiedziala Dodds z usmiechem. Wlosy miala nieco rozwiane przez wiatr, a policzki zarumienione od swiezego powietrza. Zsunela z reki jedna z bransoletek. – Jak sie pani ta podoba? To jedna z moich ulubionych i tylko za dziesiec funtow.
Uslyszawszy cene, Jean zamilkla na moment, potem jednak usmiechnela sie i podala jej banknot dziesieciofuntowy, ktory Dodds schowala do kieszeni.
– Pani Burchill pracuje w muzeum w Edynburgu – powiedzial Rebus.
– Doprawdy?
– Jestem kustoszem – dodala Jean, przesuwajac bransoletke przez dlon.
– Jakiez to wspaniale zajecie. Ile razy jestem w miescie, zawsze staram sie wygospodarowac choc troche czasu na odwiedzenie muzeum.
– Slyszala pani o trumienkach z Arthur’s Seat? – spytal Rebus.
– Steve mi o nich wspominal – powiedziala Dodds, a Rebus pomyslal, ze pewnie chodzi o tego reportera, Steve’a Holly’ego.
– Pani Burchill sie nimi zajmuje – ciagnal – i chcialaby obejrzec te, ktora pani znalazla.
– Alez oczywiscie. – Dodds wysunela jedna z szuflad i wyciagnela z niej trumienke.
Jean podeszla do niej z pietyzmem i najpierw ulozyla ja ostroznie na kuchennym stole, nim zabrala sie do ogledzin.
– Jest dobrze wykonana – powiedziala. – Bardziej przypomina trumienki z Arthur’s Seat niz te inne.
– Jakie inne? – spytala Bev Dodds.
– Czy to kopia ktorejs z nich? – spytal Rebus, ignorujac pytanie Dodds.
– Nie, nie dokladna kopia – odparla Jean. – Inne gwozdzie i troche odmienna konstrukcja.
– Ale mogl to zrobic ktos, kto widzial eksponaty w muzeum?
– To calkiem mozliwe. W sklepiku w muzeum mozna kupic pocztowki z wizerunkiem tych trumienek.