pierwszej transakcji. Jakis wedrowiec zmarl w tym samym domu, nie splaciwszy dlugu. Burke wiedzial, ze w Edynburgu zaistnial kryzys na wydziale medycyny, ktory cieszyl sie wielka popularnoscia, a ktory nie dysponowal wystarczajaca liczba zwlok do prowadzenia zajec z anatomii.
– Czy to znaczy, ze ludzie zyli wtedy dluzej?
– Wrecz przeciwnie. Ale jak juz powiedzialam, pokrojone na kawalki cialo nie moglo trafic do nieba. Studenci mieli do dyspozycji jedynie zwloki straconych przestepcow. I dopiero Ustawa o Anatomii z roku tysiac osiemset trzydziestego drugiego polozyla kres procederowi okradania grobow…
Zamilkla. Zdawalo sie, ze przez chwile krazyla myslami wokol splywajacej krwia przeszlosci Edynburga. Ale i Rebus podazyl tam za nia myslami. Rezurekcjonisci i portfele z ludzkiej skory… czary i publiczne egzekucje skazancow. Na czwartym pietrze widzial procz trumienek takze liczne przyklady przedmiotow uzywanych do czarow: specjalnie ulozone kosci ludzkie i zasuszone serca zwierzat z wbitymi szpilami.
– Trafilo nam sie niezle miejsce, co?
Mial na mysli Edynburg, ale ona odniosla to do swego miejsca pracy.
– Od dzieciecych lat – powiedziala – czulam sie tu lepiej i spokojniej niz gdziekolwiek w miescie. Pozornie moze sie wydawac, ze grzebie sie w ponurych sprawach, ale zapewniam pana, inspektorze, ze niewielu zamieniloby sie na to, co pan robi.
– Celny strzal – potwierdzil.
– A te trumny mnie interesuja, bo tkwi w nich tyle tajemnic. Zasada pracy w muzeum jest identyfikowanie i klasyfikowanie wszystkiego. Czasami mozemy miec watpliwosci co do daty lub miejsca pochodzenia jakiegos eksponatu, ale niemal zawsze wiemy na pewno, z czym mamy do czynienia: szkatula, klucz, pozostalosci rzymskiego cmentarzyska i tak dalej.
– Natomiast w przypadku tych trumien nie jestescie pewni, co one oznaczaja, czy tak?
– Wlasnie. – Usmiechnela sie. – A dla kustosza to sytuacja szalenie deprymujaca.
– Znam to uczucie – potwierdzil. – Czuje sie tak samo, kiedy nie udaje mi sie rozwiazac jakiejs sprawy. Strasznie mnie to wtedy przesladuje.
– Wiec czlowiek caly czas o tym mysli… szuka coraz to nowych teorii…
– Albo nowych podejrzanych.
Spojrzeli na siebie z nowym zainteresowaniem.
– Moze mamy wiecej ze soba wspolnego, niz myslalam – stwierdzila.
– Bardzo mozliwe – przyznal Rebus.
Zegar zaczal bic, choc jego wskazowka nie dotarla jeszcze do dwunastej.
Pod zegarem zebrala sie grupka zwiedzajacych, a dzieci z otwartymi ustami wpatrywaly sie w ozywajace nagle zlowrogie postacie. Rozbrzmialy dzwony i odezwala sie zlowieszczo brzmiaca muzyka organowa. Wahadlo mialo lustrzany polysk i patrzac na nie, Rebus zdolal dojrzec, jak przez ulamek sekundy odbija sie w nim on sam, jak i caly tlumek gapiow.
– Warto sie temu przyjrzec z bliska – powiedziala Jean.
Podniesli sie z lawki i wmieszali w tlum pod zegarem. Rebusowi zdalo sie, ze rozpoznaje wyrzezbione w drzewie figurki Hitlera i Stalina. Obaj stali pochyleni i przerzynali cos zebata pila.
– A to jeszcze nie wszystko – uslyszal glos Jean Burchill. – Byly jeszcze inne lalki, znalezione gdzie indziej.
– Co takiego? – Oderwal wzrok od zegara, by spojrzec na nia.
– Najlepiej bedzie, jak panu wysle wszystko, co mam na ten temat…
Reszte piatku Rebus spedzil na czekaniu na koniec zmiany. Zdjecia z garazu Davida Costello powieszono na jednej ze scian sali operacyjnej, dokladajac je do wiszacej juz mozaiki innych fotografii. Jego MG bylo w kolorze granatowym i mialo otwierany dach. Ekipie nie pozwolono zdjac odciskow palcow z karoserii i opon, co nie powstrzymalo ich od dokladnych ogledzin. Samochod nie byl ostatnio myty. Gdyby bylo inaczej, na pewno nie omieszkaliby zapytac Costello dlaczego. Udalo sie zdobyc kolejne fotografie przyjaciol i znajomych Philippy i okazac je profesorowi Devlinowi. Przemycono wsrod nich kilka zdjec Davida, co skonczylo sie tym, ze profesor z oburzeniem zarzucil im stosowanie „podstepnych i godnych pogardy chwytow”.
Minelo juz piec dni od tamtej niedzieli i jej znikniecia. Im sie Rebus wnikliwiej przygladal mozaice na scianie, tym mniej z niej wynikalo. Pomyslal przy tej okazji o Zegarze Milenijnym, z ktorym bylo dokladnie odwrotnie: im dluzej mu sie przygladal, tym wiecej dostrzegal szczegolow, wypatrujac kolejne drobne figurki w tlumie innych. Calosc wydala mu sie pomnikiem ku czci tych, ktorzy odeszli w zapomnienie. Na swoj sposob sciana w sali operacyjnej – te wszystkie zdjecia, faksy, wykresy i rysunki – tez byla jak pomnik. Tyle ze w pewnym momencie – i to bez wzgledu na to, jak sie sprawa potoczy – pomnik ten zostanie zdjety i przeniesiony do jakiegos pudla w archiwum, czas jego zycia bowiem okreslony jest przez czas trwania akcji poszukiwawczej.
Takie pomniki bywaly tu juz wczesniej – z innymi twarzami i z innymi sprawami, nie zawsze doprowadzajac do rozwiazania w pelni zadowalajacego. Staral sie tym zbytnio nie przejmowac, chcac zachowac obiektywizm, tak jak mu to wiecznie kladziono do glowy podczas szkolen i seminariow, ale nie bylo to latwe. Farmer wciaz jeszcze wspominal chlopca ze swego pierwszego tygodnia sluzby, a i Rebus mial wlasne wspomnienia tego typu. I dlatego punktualnie z koncem zmiany udal sie do domu, wzial prysznic i przebral sie, po czym zasiadl na godzinke w swym ulubionym fotelu ze szklaneczka Laphroaig w reku i plyta Rolling Stonesow na gramofonie:
Wzniosl za nich niemy toast i dojrzal swoje odbicie w szybie okiennej. Wzniosl wiec drugi toast za siebie, a potem chwycil sluchawke i zadzwonil po taksowke.
Dokad kurs? Do pubu.
W barze Oxford wdal sie w rozmowe z jednym ze stalych bywalcow i wspomnial o swej wycieczce do Kaskad.
– Nigdy przedtem nie slyszalem o takiej miejscowosci – przyznal.
– Zaraz, moment – zastanowil sie jego rozmowca. – Slyszalem juz o Kaskadach. Czy nie stamtad przypadkiem pochodzi Maly Billy?
Maly Billy tez byl stalym bywalcem baru Oxford. Po sprawdzeniu okazalo sie, ze Malego Billy’ego jeszcze tu dzis nie bylo, ale dwadziescia minut pozniej zjawil sie, wciaz jeszcze odziany w stroj szefa kuchni, ktora to funkcje pelnil w pobliskiej restauracji. Ocierajac pot z czola, przecisnal sie do baru.
– Juz po robocie? – zapytal ktos ze stojacych przy barze.
– Przerwa na szluga – odparl, rzucajac okiem na zegarek. – Nalej mi jedno duze, Margaret.
W czasie, gdy barmanka zajela sie nalewaniem, Rebus dopil reszte swojego piwa, wyciagnal ku niej kufel po nastepne, oswiadczajac, ze placi za oba.
– Dzieki, John – powiedzial Billy, nieprzywykly do takich gestow. – Jak tam twoje bandziory?
– Bylem wczoraj w Kaskadach. To prawda, ze stamtad pochodzisz?
– Jasne, prawda! Tylko, ze juz wieki tam nie bylem.
– To znaczy, ze nie poznales Balfourow?
Billy potrzasnal glowa.
– To juz nie moje czasy. Zanim sie tam wprowadzili, ja juz bylem w college’u. Dzieki, Margaret. – Uniosl kufel. – Twoje zdrowie, John.
Rebus podal barmance pieniadze, uniosl kufel i patrzyl, jak Billy trzema lapczywymi haustami oproznia polowe