ekranu odbijajacy sie w soczewkach skutecznie zaslanial mu oczy.
– Nie znam – powiedzial w koncu.
– Az czym sie to panu kojarzy?
– Wyglada mi to na gre typu RPG, czyli fabularna z podzialem na role, w ktorej Quizmaster wymysla pytania lub stawia zadania. Moze w to grac jedna albo kilkadziesiat osob.
– Ma pan na mysli druzyny?
Wzruszyl ramionami.
– Trudno powiedziec. W jakiej to witrynie?
– Nie wiem.
Spojrzal na nia.
– Specjalnie duzo to pani nie wie.
– To prawda – przyznala.
Westchnal i spytal:
– A na ile powazna jest ta pani sprawa?
– Zaginela mloda kobieta, ktora grala w te gre.
– I nie jest pani pewna, czy te dwie sprawy sie z soba lacza?
– Wlasnie.
Zlozyl rece na brzuchu.
– Popytam – powiedzial. – Zobaczymy, czy uda nam sie znalezc dla pani tego Quizmastera.
– Gdybym chociaz wiedziala, czego ta gra dotyczy… Kiwnal glowa, a ona przypomniala sobie swoj dialog z Quizmasterem.
Spytala go o Pieklisko, a on jej wtedy powiedzial:
Wiedziala, ze czekanie na przydzial sluzbowego laptopa bedzie sie ciagnelo w nieskonczonosc, a nawet jesli go wyblaga, to i tak nie bedzie podlaczony do sieci. W drodze powrotnej na komisariat zajrzala wiec do jednego ze sklepow komputerowych.
– Najtanszy, jaki mamy, kosztuje okolo dziewieciuset funtow – oswiadczyla sprzedawczyni.
Siobhan az sie wzdrygnela.
– A jak dlugo potrwaloby podlaczenie go do sieci?
– To juz zalezy od pani serwera – odparla sprzedawczyni.
Siobhan podziekowala i wyszla ze sklepu. Wiedziala, ze zawsze moze uzyc komputera Philippy Balfour, jednak z roznych wzgledow nie chciala tego robic. A potem nagle ja olsnilo i siegnela po komorke.
– Grant? Czesc, tu Siobhan. Chcialabym cie prosic o przysluge…
Posterunkowy Grant Hood kupil sobie laptopa z tych samych powodow, z jakich kupil tez odtwarzacz minidyskow, DVD i cyfrowa kamere wideo. Wszystko to byl sprzet, a sprzet to cos, co sie kupuje, zeby zaimponowac innym. I rzeczywiscie, za kazdym razem, kiedy przynosil na St Leonard’s nowa zabawke, przez piec czy dziesiec minut znajdowal sie w centrum zainteresowania – a scislej mowiac nie on, tylko jego sprzet. Jednoczesnie Siobhan zauwazyla, ze Grant chetnie te cuda techniki pozycza kazdemu, kto o to poprosi. Sam ich wlasciwie nie uzywal, a jesli nawet, to nudzily mu sie po kilku tygodniach. Moze bralo sie to stad, ze nigdy nie udalo mu sie doczytac do konca instrukcji obslugi. Instrukcja do kamery cyfrowej byla wieksza i grubsza od samej kamery.
Tak wiec Grant z checia wyskoczyl do domu i wrocil z laptopem. Siobhan uprzedzila go, ze bedzie go uzywac do poczty elektronicznej.
– Jest podlaczony i gotowy do dziela – oznajmil Grant.
– Bedzie mi potrzebny twoj adres e-mailowy i haslo.
– Ale to znaczy, ze bedziesz miala dostep do mojej poczty – zasepil sie.
– Powiedz mi, kochany, ile e-maili dostajesz tygodniowo?
– Troche – odparl wymijajaco.
– No to nic sie nie martw. Wgram ci je do pamieci… i obiecuje, ze nie bede czytac.
– To pozostaje jeszcze tylko kwestia mojego honorarium – rzekl Grant.
Spojrzala na niego zdumiona.
– Twojego czego?
– Kwestia do dyskusji. – Twarz rozjasnil mu usmiech.
Skrzyzowala rece na piersiach.
– Wiec, czego sobie zyczysz?
– Jeszcze nie wiem. Musze to przemyslec…
Uznawszy negocjacje za zakonczone, Siobhan wrocila do swojego biurka. Miala kabelek do podlaczenia komorki do laptopa, jednak wczesniej sprawdzila, czy w komputerze Philippy nie ma jakichs wiadomosci od Quizmastera. Nie bylo niczego. Podlaczenie laptopa do sieci zajelo jej tylko kilka minut. Zaraz potem wyslala wiadomosc do Quizmastera i podala mu adres e-mailowy Granta.
Po wyslaniu wiadomosci nie rozlaczyla sie i pozostala w sieci. Miala swiadomosc, ze za nastepny rachunek za komorke przyjdzie jej zaplacic fortune, ale odpedzila te mysl od siebie. Jak dotad ta gra byla jej jedynym sladem i nawet jesli nie miala zamiaru w nia zagrac, to i tak chciala sie o niej dowiedziec czegos wiecej. Widziala jak w drugim koncu sali Grant z grupka kolegow o czyms rozmawiaja i co chwile zerkaja w jej strone. Niech sobie gadaja, pomyslala.
Rebus siedzial na Gayfield Square, gdzie nic sie nie dzialo. Co oznaczalo, ze w sali operacyjnej bylo gwarno jak w ulu, tylko caly ten gwar i ruch nie mogl zagluszyc narastajacego uczucia bezsilnosci. Pofatygowal sie do nich sam zastepca komendanta, ktoremu raport o postepach w sledztwie zlozyla zarowno Gill Templer, jak i Bill Pryde. Obojgu dal do zrozumienia, ze oczekuje „szybkiego dotarcia do konkluzji”. Poniewaz pozniej oboje powtorzyli to sformulowanie, nie trudno bylo sie domyslic, co im powiedzial.
– Detektyw inspektor Rebus? – spytal jeden z mundurowych, stajac przy jego biurku. – Szefowa chce z panem porozmawiac.
Gdy do niej wszedl, polecila mu zamknac za soba drzwi. W pomieszczeniu bylo ciasno, a powietrze przesiaklo wonia ludzkiego potu. W calym komisariacie bylo krucho z miejscem i Gill musiala dzielic pokoj z dwoma detektywami pracujacymi na inne zmiany.
– Moze powinnismy zaczac adaptowac cele w areszcie – powiedziala, zbierajac z biurka kubki i zostajac z nimi w reku, kiedy sie okazalo, ze nie ma ich gdzie odstawic. – Na pewno nie byloby gorzej niz tu.
– Nie rob sobie klopotu – odparl Rebus. – Dlugo tu nie posiedze.
– Masz racje, nie posiedzisz. – Ustawila kubki na podlodze i niemal natychmiast przewrocila jeden noga. Usiadla za biurkiem, nie zwracajac uwagi na rozlana kawe. Rebus zostal na stojaco, bo tak wynikalo z regulaminu, jak i z faktu, ze w pokoju nie bylo ani jednego wolnego krzesla. – Jak ci poszlo w Kaskadach?
– Szybko dotarlem do konkluzji.
Wbila w niego wzrok.
– A mianowicie?
– Ze bedzie z tego dobry temat dla brukowcow.
– Tak. – Kiwnela glowa. – Widzialam cos we wczorajszej popoludniowce.
– Ta baba, ktora znalazla lalke – przynajmniej tak twierdzi – wciagnela w to prase.
– Przynajmniej tak twierdzi?
W odpowiedzi wzruszyl tylko ramionami.
– Myslisz, ze moze byc w to zamieszana?
Wsunal rece do kieszeni spodni.
– Kto to moze wiedziec?
– Jest ktos taki, komu sie zdaje, ze cos wie. Moja przyjaciolka nazwiskiem Jean Burchill. Mysle, ze powinienes z nia porozmawiac.
– A kto to taki?
– Jest kustoszem w Muzeum Szkocji.