– No dobrze – powiedziala, jednak w jej tonie slychac bylo zawod. Drink po meczu wspomagal analize przebiegu gry, a wiedziala, ze na niego nie ma co liczyc.
– I zdejmij juz ten szalik – zarzadzil. – Nigdy nie wiadomo, kiedy sie mozesz nadziac na niebieskich.
– Nie tutaj – powiedziala z przekonaniem i pewnie miala racje.
Policja licznie otaczajaca stadion ze znajomoscia rzeczy kierowala tlumy kibicow Hibsow wzdluz Easter Road, a wszystkich przyjezdnych z Glasgow wysylala pod gore, w strone dworca autobusowego i kolejowego. Siobhan podazyla za Rebusem, ktory przecial Lorne Street i przedostal sie na Leith Walk, skad ostatni wymeczeni zakupami przechodnie rozchodzili sie juz do domow. Pub, o ktory mu chodzilo, byl dosc niepozornym lokalem ze stozkowatymi oknami i ciemnoczerwonym dywanem upstrzonym licznymi plamami i sladami po papierosach. Z telewizora dobywaly sie wybuchy entuzjazmu publicznosci ogladajacej jakis teleturniej, z rogu sali zas slychac bylo serie przeklenstw, jakimi obrzucali sie dwaj wiekowi kompani od kieliszka.
– Ty to rzeczywiscie wiesz, jak uhonorowac dame – zachnela sie Siobhan.
– A dama ma ochote na bacardi breezer? A moze na Moskiewskiego Mula?
– Duzego pilsa – odpowiedziala Siobhan wyzywajacym tonem.
Dla siebie Rebus zamowil duze eighty i mala slodowa whisky. Kiedy usiedli przy stoliku, Siobhan pomyslala, ze Rebus zna wszystkie najgorsze puby w calym miescie.
– Dzieki – kiwnal glowa, a w jego tonie nie bylo sladu ironii. – No to – uniosl swoja szklanice – co nowego slychac w komputerze Philippy Balfour?
– Okazuje sie, ze uczestniczyla w jakiejs grze. Niewiele o niej wiem. Gre prowadzi ktos o pseudonimie Quizmaster. Nawiazalam z nim kontakt.
– No i co?
– No i – westchnela – czekam, zeby sie ze mna skontaktowal. Jak dotad wyslalam do niego kilkanascie maili, ale bez rezultatu.
– Nie ma jakiegos innego sposobu, zeby go znalezc?
– Ja takiego sposobu nie znam.
– A co to za gra?
– Nie mam zielonego pojecia – przyznala, zabierajac sie do swego piwa. – Gill zaczyna juz przebakiwac, ze to slepa uliczka. Kazala mi zamiast tego zajac sie przesluchiwaniem studentow.
– To tylko dlatego, ze sama bylas na studiach.
– Wiem. Jesli mozna sie do czegos przyczepic u Gill to do tego, ze bywa nieco zbyt doslowna.
– Ona sie bardzo dobrze wyraza o tobie – powiedzial Rebus uroczyscie i zarobil kuksanca w ramie.
Siobhan uniosla kufel, a jej twarz nagle spowazniala.
– Zaproponowala mi stanowisko rzeczniczki – oznajmila.
– Tak myslalem. I co, przyjmiesz je? – spytal, a ona potrzasnela glowa przeczaco. – Z powodu tego, co sie przydarzylo Ellen Wylie?
– Wlasciwie to nie.
– No to dlaczego?
Wzruszyla ramionami.
– Jeszcze chyba nie jestem gotowa.
– Na pewno jestes gotowa – rzekl z przekonaniem Rebus.
– Ale to juz nie bedzie wtedy prawdziwa robota policyjna, prawda?
– Ale za to bedzie to krok w gore.
Wpatrzyla sie w zawartosc kufla.
– To, to ja wiem – powiedziala.
– A kto pelni te funkcje teraz?
– Chyba sama Gill – odparla, i po chwili dodala: – Odnajdziemy chyba cialo Flipy, jak myslisz?
– Moze.
Spojrzala na niego.
– Sadzisz, ze ona wciaz zyje?
– Nie – odpowiedzial posepnie. – Nie sadze.
Tego wieczoru Rebus odwiedzil jeszcze kilka innych barow, poczatkowo krazac w poblizu domu, jednak pozniej, po wyjsciu od Swany’s zlapal taksowke i kazal sie zawiesc na Young Street. Probowal zapalic, ale taksowkarz poprosil go, by tego nie robil, i dopiero wtedy zauwazyl tabliczke PROSZE NIE PALIC.
Niezly ze mnie detektyw, powiedzial do siebie w duchu. Staral sie teraz jak najwiecej czasu spedzac poza domem. Ekipa dokonujaca wymiany instalacji elektrycznej przerwala prace w piatek o piatej, zostawiajac zerwana do polowy klepke podlogowa i liczne zwoje przewodow. Zerwano rowniez listwy maskujace ze scian, odslaniajac gole mury. Elektrycy pozostawili u niego wszystkie swoje narzedzia, zartujac, ze „tu beda bezpieczne”, co mialo byc aluzja do jego zawodu. Powiedzieli, ze moze wpadna jeszcze w sobote rano, ale nie wpadli. Tak wiec na weekend jego mieszkanie zostalo w stanie niemal nie nadajacym sie do uzytku, z polowa podlogi zerwana lub ruszajaca sie pod stopami i ze zwojami kabli, o ktore wiecznie sie potykal. Sniadanie zjadl w pobliskiej kafejce, lunch w pubie, a teraz marzyla mu sie na kolacje porcja haggis [szkocka potrawa z podrobek baranich, gotowanych w owczym zoladku.] uzupelniona kawalkiem wedzonej kielbasy. Jednak najpierw nalezalo zaliczyc bar Oxford.
Wczesniej spytal Siobhan o jej plany.
– Goraca kapiel i dobra ksiazka – odparla. Wiedzial jednak, ze klamie, poniewaz Grant Hood nie omieszkal poinformowac polowy komisariatu o tym, ze sie z nia umowil na wieczor, co mialo stanowic honorarium za pozyczenie laptopa. Jednak nie zdradzil sie przed nia, ze cos wie. Uznal, ze jesli nie chce sie przyznac, to jej sprawa. Wiedzac jednak, co sie swieci, nawet nie probowal jej namawiac na kolacje u Hindusa czy na kino. Dopiero kiedy sie rozstawali przed pubem na Leith Walk przyszlo mu do glowy, ze moze to jednak nieelegancko z jego strony. Byli para ludzi nie majacych zadnych konkretnych planow na sobotni wieczor, wiec czy nie byloby rzecza naturalna, ze jej zaproponuje, by wspolnie go spedzili? I czy nie poczuje sie urazona, jesli tego nie zrobi?
– Zycie jest zbyt krotkie – zamruczal pod nosem i zaplacil za taksowke. Mysl ta towarzyszyla mu jeszcze, kiedy wszedl do srodka i zobaczyl znajome twarze. Poprosil barmana Harry’ego o ksiazke telefoniczna.
– Wez se sam – odparl Harry, usluzny jak zwykle.
Rebus zaczal przerzucac stronice, jednak nie mogl znalezc szukanego numeru. A potem przypomnial sobie, ze przeciez dala mu swoja wizytowke. Znalazl ja w kieszeni. Dopisala na niej olowkiem numer domowy. Wyszedl na zewnatrz i uruchomil swoja komorke. Na palcu nie miala obraczki, tego byl pewien. Telefon dzwonil i dzwonil. Sobota wieczor, pewnie gdzies wyszla…
– Halo?
– Pani Burchill? Mowi John Rebus. Przepraszam, ze niepokoje w sobotni wieczor.
– Nie szkodzi. Czy cos sie stalo?
– Nie, nie, nic… Pomyslalem tylko, ze moze moglibysmy sie spotkac. Bardzo mnie pani zaciekawila ta tajemnicza uwaga o innych lalkach.
Zasmiala sie.
– I chce sie pan teraz ze mna spotkac?
– Nie, ale pomyslalem, ze moze jutro. Wiem, ze to dzien wypoczynku i tak dalej, ale moze udaloby sie nam polaczyc przyjemne z pozytecznym. – Az sie sam skrzywil na dzwiek tych slow. Powinien to sobie wszystko wczesniej przemyslec i przygotowac – co jej powie i jak.
– I jak pan to sobie wyobraza? – spytala tonem, w ktorym uslyszal rozbawienie. W tle slychac bylo muzyke: jakas klasyka.
– Moze lunch?
– Gdzie?
No rzeczywiscie, gdzie? Juz nie pamietal, kiedy ostatni raz zapraszal kogos na lunch. Chcial, zeby miejsce zrobilo na niej wrazenie, zeby to bylo gdzies, gdzie bedzie…
– Zgaduje – powiedziala – ze w niedziele lubi pan wyskoczyc na smazenine. – Bylo niemal tak, jakby wyczula jego zmieszanie i probowala mu pomoc.
– Tak latwo mnie przejrzec?
– Wrecz przeciwnie. Jest pan do szpiku kosci wzorem szkockiego samca. Ja natomiast lubie cos prostego, swiezego i zdrowego.