– Zna go pan? To tym bardziej powinien pan do nas dolaczyc.
– No, moze na jednego drinka przed kolacja – stwierdzil Rebus, kiwajac glowa w zamysleniu.
Po powrocie na St Leonard’s dostrzegl naburmuszona mine Ellen Wylie.
– Zdaje sie, ze twoje rozumienie slowa „przerwa” troche sie rozni od mojego – powiedziala zaczepnie.
– Natknalem sie na kogos – wyjasnil.
Wylie nie ciagnela dalej tematu, ale widzial, ze jest zla. Twarz jej zastygla i sprawiala wrazenie, ze siegajac po sluchawke, robi to z wsciekloscia. Wyraznie oczekiwala od niego czegos wiecej: przeprosin, a moze tez pochwaly za jej pilnosc. Odczekal jeszcze chwile, a kiedy znow z furia natarla na telefon, zapytal:
– Czy to przez te konferencje prasowa?
– Co takiego? – rzucila sluchawke na aparat.
– Ellen – powiedzial – nie chodzi o to, ze…
– Tylko, kurwa, nie waz sie mnie pouczac!
Uniosl rece w gescie poddania.
– Okej, zatem koniec ze stosunkami familiarnymi. Zaluje, sierzant Wylie, ze zostalo to przez was odebrane jako pouczanie.
Patrzyla na niego wscieklym wzrokiem, potem wyraz jej twarzy raptownie zlagodnial. Zmusila sie do cienia usmiechu i roztarta sobie oba policzki.
– Przepraszam – powiedziala.
– I ja tez. – Spojrzala na niego pytajaco. – Za to, ze mnie tak dlugo nie bylo. Powinienem zadzwonic. – Wzruszyl ramionami. – Ale za to poznalas moja straszna tajemnice.
– To znaczy?
– Zeby zmusic Johna Rebusa do przeprosin, trzeba najpierw pastwic sie nad telefonem.
Tym razem glosno sie rozesmiala. Choc nie byl to smiech plynacy z glebi serca i pobrzmiewaly w nim tony histeryczne, pozwolil jej dojsc do siebie. Oboje znow zajeli sie praca.
Na koniec dnia przyszlo im uznac, ze wlasciwie nie osiagneli niczego. Starajac sie ja pocieszyc, powiedzial, by sie nie martwila, bo z gory bylo wiadomo, ze poczatki beda trudne. Nakladajac plaszcz, spytala, czy wybiera sie moze gdzies na drinka.
– Jestem juz umowiony – pokrecil glowa. – Moze kiedy indziej.
– Jasne – powiedziala, jednak z tonu wynikalo, ze nie bardzo w to wierzy.
Wstapil samotnie na drinka, ale tylko jednego z uwagi na pozniejsza wizyte w Domu Lekarza. Zamowil whisky Laphroaig z kropelka wody, by odrobine stepic jej ostrosc. Wybral pub, ktorego Wylie nie mogla znac. Nie mial ochoty na nia wpasc, po tym jak jej odmowil, a zdobyc sie na szczera rozmowe o konferencji prasowej moglby dopiero po znieczuleniu sie kilkoma solidnymi drinkami. Chcial jej powiedziec, ze sie myli i ze jedna nieudana konferencja prasowa nie oznacza konca kariery. Gill Templer na pewno czuje sie zawiedziona, to oczywiste, ale jednoczesnie nie jest przeciez osoba glupia i msciwa, by rozpoczynac wojne. Wylie byla dobra policjantka i inteligentnym pracownikiem wydzialu sledczego. Jeszcze trafi jej sie inna szansa. Gdyby teraz Templer chciala sie na niej odegrac, odbiloby sie to rykoszetem na niej samej.
– Jeszcze jedna? – spytal barman.
Rebus spojrzal na zegarek.
– Dobra, niech bedzie.
Ten rodzaj baru bardzo mu odpowiadal. Niewielki, anonimowy i schowany na uboczu. Na zewnatrz nie bylo nawet szyldu, ani niczego, co mogloby go dekonspirowac. Miescil sie w bocznej uliczce, tam gdzie trafiali tylko wtajemniczeni. W rogu siedzialo dwoch stalych bywalcow w podeszlym wieku, obaj sztywno wyprostowani i hipnotycznie wpatrzeni w przeciwlegla sciane. Dialog miedzy nimi byl oszczedny i prowadzony chrapliwym, gardlowym glosem. Fonia w telewizorze zostala wylaczona, ale barman i tak wpatrywal sie w ekran. Nadawano jakis amerykanski film dziejacy sie na sali sadowej, a jego bohaterowie miotali sie po pomalowanej na szaro sali rozpraw. Od czasu do czasu pokazywano zblizenie na twarz kobiety, ktora miala grac bardzo przejeta. Najwyrazniej byla niepewna swej mimiki, bo co chwile dramatycznym ruchem zalamywala rece. Rebus dal barmanowi pieniadze i przelal resztke z pierwszej szklanki do drugiej, skrupulatnie wytrzasajac zawartosc do ostatniej kropli. Jeden ze starych bywalcow najpierw zakaslal, potem pociagnal nosem. Jego kompan cos powiedzial, a on milczaco przytaknal glowa.
– O co w tym chodzi? – Rebus nie mogl sie powstrzymac, by nie zapytac.
– Co?
– W tym filmie, o co tam chodzi?
– O to co zawsze – odparl barman. Kazdy kolejny dzien zdawal sie tu uplywac wedlug identycznego scenariusza, nawet film na ekranie telewizora. – A co u ciebie? – spytal barman. – Co slychac? – Pytania w jego ustach brzmialy nieco wymuszenie, jakby ow scenariusz nie przewidywal pogaduszek z klientami.
Rebus zastanowil sie, co moglby odpowiedziec. Na przyklad, ze gdzies grasuje seryjny morderca i robi to bezkarnie od poczatku lat siedemdziesiatych. Albo, ze zaginiona dziewczyna juz prawie na pewno nie zyje. Albo, ze bliznieta syjamskie moga sie urodzic z jedna, potwornie znieksztalcona glowa.
– Wiesz, jak jest – odpowiedzial w koncu, a barman pokiwal glowa ze zrozumieniem, jak gdyby takiej wlasnie odpowiedzi oczekiwal.
Niedlugo potem Rebus wyszedl z baru. Odbyl krotki spacerek na Nicolson Street i zgodnie z przewidywaniami Devlina drzwi wejsciowe do Domu Lekarza staly otworem, a goscie juz sie zaczynali schodzic. Rebus nie mial oczywiscie zaproszenia, ale krotka rozmowa poparta legitymacja sluzbowa wystarczyla. Na pierwszym pietrze stali juz pierwsi goscie z drinkami w dloniach. Na przykrytych bialymi obrusami stolach staly roznorodne kieliszki i inne szklo. Obsluga miala na sobie snieznobiale koszule z muszkami i czarne kamizelki.
– Czym moge panu sluzyc?
Rebus chetnie wypilby jeszcze jedna whisky, wiedzial jednak, ze po wypiciu trzech czy czterech poplynie. A jesli poplynie, to najgorsze lupanie w glowie zacznie sie wtedy, kiedy przyjdzie czas na spotkanie z Jean.
– Poprosze czysty sok pomaranczowy – powiedzial.
– Matko Przenajswietsza, zatem moge juz spokojnie dokonac zywota.
Rebus odwrocil sie w strone mowiacego.
– A to dlaczego? – spytal.
– Bo to znaczy, ze zobaczylem juz wszystko, co jest do zobaczenia na naszym cudownym padole. Nalej mu, synu, whisky, i nie skap przy tym – polecil barmanowi, ktory zamarl z karafka skoku pomaranczowego w dloni i spojrzal pytajaco na Rebusa.
– Tylko sok prosze. – Rebus byl zdecydowany.
– No, przynajmniej czuc od ciebie whisky – powiedzial ojciec Conor Leary – wiec wiem chociaz, ze nie stales sie nagle abstynentem. Tyle, ze z jakiegos niepojetego powodu chcesz zachowac trzezwosc umyslu… – Zamilkl na chwile, a potem dodal: – Czy to moze plec piekna ma w tym swoj udzial?
– Marnuje sie ojciec jako ksiadz – odpowiedzial Rebus z usmiechem.
Ojciec Conor Leary ryknal smiechem.
– Chcesz powiedziec, ze bylby ze mnie dobry detektyw? No i niech ktos temu zaprzeczy. – Spojrzal na barmana i dodal: – Mam nadzieje, ze ja nie musze ci mowic co. – Barman najwyrazniej tego nie oczekiwal, bo odmierzyl solidna porcje whisky. Leary z uznaniem pokiwal glowa i uniosl szklanke. –
–
– Dawno cie nie widzialem – stwierdzil Leary.
– Wie ksiadz, jak to jest.
– Wiem, ze wam, mlodym, zawsze braknie czasu na odwiedzanie slabych i chorych. Zbytnio was zajmuja uciechy grzesznych cial.
– Juz nawet nie pamietam, kiedy moje cialo mialo okazje popelnic grzech wart wspominania.
– A Bog mi swiadkiem, ze masz tego ciala pod dostatkiem – powiedzial ksiadz i klepnal Rebusa po brzuchu.
– Moze na tym wlasnie polega moj problem – przyznal Rebus. – Ale za to ksiadz…