– Ach, no tak, myslales pewnie, ze juz sczezlem i ledwo dysze, co? Nic z tego. Ja tam wole dobrze zjesc, dobrze wypic i niewazne, co bedzie dalej.
Leary ubrany byl w granatowe spodnie i wyczyszczone do polysku czarne buty, a koloratka wystawala z popielatego sweterka wycietego w serek. Istotnie stracil troche na wadze, ale przez to brzuch i policzki nieco mu obwisly, mocno przerzedzone srebrzyste wlosy przypominaly jedwabna przedze, a zapadniete gleboko oczy otoczone byly siateczka zmarszczek. Trzymal szklanke z whisky oburacz, tak jak robotnicy trzymaja butelke.
– Nie jestesmy ubrani stosownie do okazji – powiedzial, rozgladajac sie wokol po tlumie w smokingach.
– Przynajmniej ksiadz jest w uniformie – odparl Rebus.
– Nie do konca – zaprzeczyl Leary. – Ja juz zakonczylem aktywna sluzbe. – Mrugnal porozumiewawczo. – Tak czasami jest, ze pozwalaja nam zdjac szaty. Tylko ze teraz, kiedy przy jakiejs okazji wkladam na siebie stara koloratke, to od razu wyobrazam sobie, jak jakis wyslannik papieski rzuca sie na mnie z buzdyganem w dloni i probuje mi ja zerwac z szyi.
– To troche tak jak z wystapieniem z Legii Cudzoziemskiej – usmiechnal sie Rebus.
– Wlasnie! Albo jak pozbawienie wojownika sumo warkoczyka, z chwila gdy przechodzi na emeryture.
Kiedy podszedl do nich Devlin, obaj jeszcze sie smiali.
– Ciesze sie, ze udalo sie panu do nas dolaczyc – zwrocil sie do Rebusa, nim uscisnal dlon ksiedza. – Mysle, ze to ksiadz byl czynnikiem decydujacym w zwabieniu tu inspektora – powiedzial, a zwracajac sie do Rebusa dodal: – A moje zaproszenie jest wciaz aktualne. Jestem przekonany, ze bedzie pan chcial posluchac mowy ksiedza.
Rebus przeczaco potrzasnal glowa.
– Ostatnia rzecza, jakiej potrzebuje taki poganin jak John, jest sluchanie moich nauk o tym, co dla niego dobre, a co nie – powiedzial Leary.
– Swieta prawda – potwierdzil Rebus. – A poza tym jestem pewien, ze i tak juz to wszystko kiedys slyszalem. – Popatrzyli na siebie i obu stanely przed oczyma dlugie rozmowy, jakie prowadzili kiedys w ksiezej kuchni, wspomagajac sie czestymi wycieczkami do lodowki i barku. Rozmawiali o Kalwinie i o przestepcach, o wierze i o braku wiary. Nawet wowczas, gdy podzielal zdanie ksiedza, Rebus zawsze staral sie odgrywac role adwokata diabla, rozbawiajac rozmowce swym uporem. Ich spotkania i rozmowy bywaly dlugie i regularne… az do chwili gdy pod jakims pretekstem Rebus zaczal sie z nich wymigiwac. Gdyby go dzis Leary zapytal dlaczego, pewnie nie potrafilby podac powodu. Moze powodem bylo to, ze coraz czesciej argumentacja ksiedza zaczynala zawierac prawdy absolutne, a z nimi Rebus nie potrafil sobie radzic. W grze, w ktorej obaj uczestniczyli, Leary staral sie caly czas nawracac „poganina”.
– Skoro dreczy cie tak wiele pytan – mawial – to dlaczego nie pozwalasz, by ktos ci udzielil na nie odpowiedzi?
– Pewnie dlatego, ze wole stawiac pytania, niz sluchac odpowiedzi – odpowiadal Rebus, a ksiadz w gescie rozpaczy rozkladal bezradnie rece i odbywal kolejny spacer do lodowki.
Devlin spytal ksiedza o temat jego dzisiejszej mowy i widac bylo, ze profesor juz sobie wychylil kilka drinkow. Stal z rekami w kieszeniach, a wyraz jego zarozowionej i usmiechnietej twarzy byl jakby troche nieobecny. Barman dolewal wlasnie Rebusowi soku pomaranczowego, kiedy dolaczyli do nich Gates i Curt, dwaj patolodzy ubrani niemal identycznie, przez co jeszcze bardziej niz zwykle sprawiali wrazenie nierozlacznych.
– No i prosze! – wykrzyknal Gates. – Cala banda razem. – Skinal na barmana. – Dla mnie whisky, a dla tego dziewica czysty tonik.
Curt parsknal smiechem.
– Nie jestem odosobniony – powiedzial, wskazujac glowa na sok Rebusa.
– Boze Swiety, John, powiedz mi przynajmniej, ze masz tam w srodku gorzale – zadudnil Gates, po czym dodal: – A w ogole, to co ty tu, do cholery, robisz? – Jego twarz pokryta byla kropelkami potu i miala niemal fioletowa barwe, kolnierzyk koszuli zas wrzynal mu sie w szyje. Curt jak zwykle sprawial wrazenie calkowicie rozluznionego. Utyl pare kilogramow, ale w dalszym ciagu wygladal szczuple, a jego twarz nadal miala barwe bladoziemista. „Bo nigdy nie oglada slonca” – odpowiadal zwykle, gdy go o to pytano. Wsrod policjantow na St Leonard’s zdobyl sobie przez to przydomek „Dracula”.
– Bo mam do was sprawe – oznajmil Rebus
– Moja odpowiedz brzmi: nie – odrzekl Gates.
– Ale nie wiesz, o co mi chodzi.
– Wystarczy mi ton twojego glosu. Masz zamiar prosic nas o przysluge. I zaraz powiesz, ze nie zabierze nam duzo czasu. I bedziesz sie mylil.
– Chodzi o protokoly pewnych starych sekcji. Potrzebna mi tylko ich weryfikacja.
– Jestesmy zawaleni robota – powiedzial Curt przepraszajaco.
– A czyje to sekcje? – spytal Gates.
– Jeszcze ich nie mam. Maja mi je przyslac z Glasgow i z Nairn. Moze, gdybys ty o nie wystapil, to przyspieszyloby sprawe.
Gates popatrzyl na obecnych.
– No i sami widzicie – powiedzial.
– Prowadzimy zajecia na uniwersytecie, John – wtracil Curt. – Coraz wiecej studentow i zajec, a coraz mniej ludzi do ich prowadzenia.
– Ja to wszystko rozumiem, ale… – zaczal Rebus, jednak Gates odchylil pas na brzuchu i wskazal na ukryty pod nim pager.
– W kazdej chwili, nawet dzisiaj, moga nas wezwac do kolejnych zwlok – oznajmil.
– Cos mi sie widzi, ze ich nie przekonales – zasmial sie Leary.
Rebus wbil wzrok w Gatesa.
– Mowie powaznie – oswiadczyl.
– I ja tez. Pierwszy od niepamietnych czasow wolny wieczor, jaki mam, a ty mi zawracasz glowe swoimi slawetnymi „przyslugami”.
Rebus uznal, ze skoro Gates ma jeden ze swoich „humorow”, nie ma sensu dalej sie upierac. Moze maja za soba wyczerpujacy dzien w pracy, pomyslal. Ciekawe tylko, czy miewaja tez inne.
Devlin odchrzaknal.
– A moze ja bym mogl…?
Leary klepnal go w plecy.
– No i prosze, John. Ofiara sama sie zglasza!
– Wiem, ze juz od wielu lat jestem na emeryturze, ale mysle, ze teoria i praktyka az tak bardzo sie nie zmienily.
Rebus przyjrzal mu sie badawczo.
– Wlasciwie, najswiezsza z tych spraw pochodzi z osiemdziesiatego drugiego roku – powiedzial po chwili namyslu.
– W osiemdziesiatym drugim to Donald jeszcze machal skalpelem – przypomnial Gates, a Devlin potwierdzil to lekkim uklonem.
Rebus wciaz sie jeszcze wahal. Potrzebny mu byl ktos z werwa, ktos taki jak Gates.
– Wniosek przyjeto jednoglosnie – oswiadczyl Curt, wyreczajac go w podjeciu decyzji.
Siobhan Clarke siedziala w pokoju i ogladala telewizje. Postanowila zrobic sobie prawdziwa ciepla kolacje, ale w polowie krojenia papryki odeszla jej ochota, schowala wiec wszystko do lodowki i wyciagnela z zamrazalnika gotowe danie. Pusty pojemnik lezal teraz na podlodze, a ona z podwinietymi nogami rozsiadla sie na kanapie i oparla glowe na zgietym ramieniu. Laptop lezal na stoliku obok, ale komorka byla odlaczona, bo nie spodziewala sie zadnych wiadomosci od Quizmastera. Wziela do reki notatnik i raz jeszcze wpatrzyla sie w tajemniczy tekst. Na proby rozwiklania zagadki zuzyla juz kilkadziesiat kartek papieru, starajac sie ulozyc z niego anagram i poszukujac ukrytych znaczen. Siedem pletw w gore czyni krola… a potem jeszcze ta wzmianka o „krolowej” i „wpadce”. Najbardziej kojarzylo jej sie to z gra w karty, ale almanach gier karcianych wypozyczony z Centralnej Biblioteki niczego nie wyjasnil. Wlasnie zmagala sie z soba, czy podjac jeszcze jedna probe, kiedy zadzwonil telefon.
– Halo?
– Tu Grant.
Siobhan przyciszyla troche telewizor.
– Co sie dzieje?