– Tylko tak sie zastanawiam… czy Flipa byla na tyle bystra, zeby rozwiazac te zagadke?
– Widocznie tak, bo inaczej nie przeszlaby do nastepnego poziomu.
– A moze to jakas nowa gra – powiedziala Siobhan, a Grant zwrocil ku niej glowe. – Moze ta gra jest tylko dla nas.
– Jesli tylko kiedys dopadniemy tego bydlaka, to nie omieszkam go zapytac.
Pol godziny pozniej Grant wciaz sleczal nad lista londynskich restauracji.
– Nie uwierzysz, ile w tym cholernym miescie jest ulic o nazwach Victoria Road i Victoria Street, a prawie na wszystkich sa jakies knajpy.
Podniosl sie, by rozprostowac kregoslup. Sprawial wrazenie, ze caly wczesniejszy entuzjazm go opuscil.
– A nawet nie zaczelismy jeszcze pubow – mruknela Siobhan, przeczesujac sobie wlosy palcami i odgarniajac je z czola.
– Teraz to wlasciwie…
– Co wlasciwie?
– Pierwsza polowa zagadki byla pomyslowa. Ale teraz… teraz to juz tylko sleczenie nad wykazami. Czy on oczekuje, ze pojedziemy do Londynu i odwiedzimy tam kazda knajpe w nadziei, ze obok znajdzie sie jakies popiersie krolowej Wiktorii?
– Jesli na to liczy, to sie przeliczy – parsknal Grant, jednak nie wydawal sie tym zbytnio rozbawiony.
Siobhan raz jeszcze zajrzala do almanachu gier karcianych. Spedzila juz kilka dobrych godzin na jego wertowaniu, ale jak sie teraz okazywalo szukala nie tam, gdzie trzeba, i nie tego, co trzeba. Ledwo zdazyla do biblioteki, na piec minut przed jej zamknieciem. Zostawila samochod na Victoria Street i tylko modlila sie w duchu, zeby jej nie wlepili mandatu…
– Victoria Street? – powtorzyla glosno.
– Do wyboru, do koloru. Jest ich doslownie dziesiatki.
– A niektore z nich tuz pod nosem.
Spojrzal na nia.
– To prawda – potwierdzil.
Zszedl na dol do samochodu i przyniosl wydany przez Wydawnictwa Kartograficzne atlas srodkowo-wschodniej Szkocji. Otworzyl go na indeksie nazw i przejechal po nim palcem.
– Sa Ogrody Wiktorii, szpital krolowej Wiktorii w Kirkcaldy… Victoria Street i Victoria Terrace w Edynburgu. – Spojrzal na nia. – Co o tym myslisz?
– Mysle, ze na Victoria Street jest pare restauracji.
– A jakies pomniki?
– Na zewnatrz nie.
Spojrzal na zegarek.
– Pewnie o tej porze wszystko jest juz zamkniete, jak myslisz?
Kiwnela glowa.
– Jutro od samego rana – zadecydowala. – Stawiam sniadanie.
Rebus i Jean siedzieli w Sali Palmowej. Ona pila wodke z sokiem, on delektowal sie dziesiecioletnia whisky Macallan. Wraz z whisky kelner przyniosl mu niewielki szklany dzbanek z woda, jednak Rebus nawet do niego nie zajrzal. Juz od lat nie byl w hotelu Balmoral, a kiedy byl tu ostatnio, hotel nazywal sie jeszcze North British. Od tamtych czasow troche sie tu zmienilo, jednak Jean nie wydawala sie interesowac otoczeniem. W kazdym razie bylo tak od chwili, gdy uslyszala opowiesc Rebusa.
– To znaczy, ze wszystkie mogly zostac zamordowane? – spytala, i twarz jej wyraznie pobladla. Swiatla byly przycmione, a z rogu sali dochodzily dzwieki fortepianu. Rebusowi co chwile wpadal w uszy jakis znajomy motyw, jednak odnosil wrazenie, ze Jean w ogole nie slyszy muzyki.
– Istnieje taka mozliwosc – przyznal.
– I cala teorie opierasz tylko na lalkach?
Ich oczy spotkaly sie, a on pokiwal glowa.
– Mozliwe, ze daje sie poniesc fantazji – powiedzial. – Ale to trzeba sprawdzic.
– I od czego, na litosc boska, masz zamiar zaczac?
– Czekamy na przesylke z aktami tych spraw. – Przerwal. – Co ci sie stalo?
Oczy miala pelne lez. Pociagnela nosem i siegnela do torebki po chustke.
– To na sama mysl o tym. Pomyslec, ze te wycinki lezaly u mnie od tak dawna… Moze gdybym je wczesniej przekazala policji…
– Jean. – Wzial jej dlon w swoje dlonie. – To byly tylko lalki i trumienki, nic wiecej.
– Pewnie tak – zgodzila sie.
– Ale za to moze teraz bedziesz mogla nam pomoc.
Nie znalazla chusteczki, wziela wiec serwetke ze stolika i przytknela ja sobie do powiek.
– W jaki sposob? – spytala.
– Wszystko zaczyna sie w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym drugim. Chcialbym wiedziec, czy ktos wtedy okazywal specjalne zainteresowanie eksponatami z Arthur’s Seat. Czy moglabys troche dla mnie pogrzebac?
– Oczywiscie.
– Dzieki – powiedzial i znow lekko scisnal jej dlon. Usmiechnela sie niepewnie i siegnela po drinka. Wysaczyla go do konca i dalo sie slyszec pobrzekiwanie kostek lodu.
– Jeszcze jednego? – spytal.
Potrzasnela glowa i rozejrzala sie.
– Czuje, ze to nie jest twoj ulubiony typ lokalu.
– Tak myslisz? A jaki jest moj ulubiony?
– Sadze, ze czujesz sie znacznie lepiej w malych, zadymionych knajpkach, gdzie jest pelno facetow pokrzywdzonych przez los.
Powiedziala to z usmiechem, a Rebus wolno pokiwal glowa.
– Szybko mnie rozgryzlas – powiedzial.
Przestala sie usmiechac i znow sie rozejrzala.
– Bylam tu nie dalej jak w zeszlym tygodniu i to z radosnej okazji… A wydaje sie, jakby to bylo wieki temu.
– A coz to byla za okazja?
– Awans Gill. Jak, twoim zdaniem, jej idzie?
– Gill to Gill. Da sobie rade. – Przerwal i po chwili dodal: – A skoro juz mowa o radzeniu sobie, to co z tym reporterem? Wciaz cie napastuje?
Zmusila sie do lekkiego usmiechu.
– Jest uparty. Dopytuje sie o jakich to „innych” mowilam w kuchni u Bev Dodds. Popelnilam wtedy blad, przykro mi. – Wydawalo sie, ze nastroj jej sie troche poprawil. – Powinnam juz wracac. Pewnie znajde jakas taksowke, jesli…
– Obiecalem, ze cie odwioze do domu. – Kiwnal na kelnerke i poprosil o rachunek.
Zaparkowal saaba na Moscie Pomocnym. Wial przenikliwie zimny wiatr, ale mimo to Jean zatrzymala sie, by spojrzec na roztaczajacy sie stad widok: pomnik Scotta, zamek, Ogrody Ramsay.
– Jakiez to piekne miasto – powiedziala, a Rebus pomyslal, ze chetnie by sie z nia zgodzil, gdyby nie to, ze on juz tego prawie nie widzial. Dla niego Edynburg byl juz jedynie stanem umyslu, tyglem przestepczych mysli i niskich instynktow. Podobala mu sie jego wielkosc i zwartosc, i podobaly mu sie jego bary. Jednak jego zewnetrzna fasada juz dawno przestala na nim robic wrazenie. Jean otulila sie plaszczem. – Gdzie nie popatrzysz, wszystko kojarzy sie z jakas legenda, z jakims fragmentem naszej historii – dodala i spojrzala na niego wyczekujaco, a on przytaknal glowa i pomyslal o samobojcach, ktorzy moze dlatego skoczyli z Mostu Polnocnego, ze nie dostrzegali tego miasta, ktore widziala Jean. – Nigdy nie moge sie dosc napatrzyc na ten widok – powiedziala, podchodzac do samochodu, a on znow dosc nieszczerze pokiwal glowa, bo dla niego nie byl to widok, a jedynie miejsce dawnych i jeszcze niepopelnionych przestepstw.
Kiedy ruszyli, zapytal, czy moze nastawic muzyke. Wlaczyl odtwarzacz i samochod zalala lawina dzwiekow
– Przepraszam – powiedzial i wylaczyl kasete. Jean zajrzala do schowka i przejrzala lezace tam kasety.