– Wlasnie.

– Tyle – dodala Wylie – ze trudno to dopasowac do tych wszystkich znikniec i utoniec.

Devlin sprawial wrazenie przekonanego.

– Jak rowniez i to – dodal – ze te utoniecia, wtedy gdy sie wydarzyly, u nikogo nie wzbudzily zadnych podejrzen, a moje analizy wszystkich dostepnych mi danych zdaja sie to potwierdzac. – Wyjal dlonie z kieszeni blezera i polozyl je na wyswieconych kolanach swych workowatych szarych spodni.

– W porzadku – odezwal sie Rebus. – Czyli wynika z tego, ze jestem jedyny, ktory choc troche w to wierzy, czy tak?

Tym razem nawet Wylie sie nie odezwala. Rebus pociagnal kolejny dlugi lyk piwa.

– No coz – powiedzial – zatem dziekuje za okazanie mi zaufania.

– Posluchaj – odezwala sie Wylie, kladac dlonie na stole – a wlasciwie, to po co nas tu zebrales? Chcesz z nas zrobic jeden zespol?

– Twierdze jedynie, ze te wszystkie kawalki moga sie w koncu okazac czesciami jednej wiekszej calosci.

– Zaczynajac od Burke’a i Hare’a, a konczac na poszukiwaniu skarbow pod wodza Quizmastera?

– Otoz to. – Jednak zachowanie Rebusa swiadczylo, ze sam ma coraz wieksze watpliwosci. – Chryste, sam juz nie wiem… – Przeczesal sobie wlosy palcami.

– No coz, dzieki za drinka… – Szklanka Ellen byla pusta, a ona podniosla torebke i zaczela sie szykowac do odejscia.

– Ellen…

Spojrzala na niego.

– Jutro mam wazny dzien, John. Pierwszy dzien prawdziwego sledztwa w sprawie morderstwa.

– Do czasu ogloszenia wynikow sekcji przez patologa nie moze byc jeszcze mowy o morderstwie – przypomnial jej Devlin. Wygladalo, jakby chciala mu cos odpowiedziec, potem jednak zrezygnowala i obdarzyla go tylko lodowato zimnym usmiechem. Nastepnie przecisnela sie miedzy krzeslami, rzucila ogolne „do widzenia” i wyszla.

– Jest cos, co to wszystko laczy – rzekl Rebus polglosem, prawie do siebie. – Nie mam zielonego pojecia co, ale cos jest…

– Moze byc niedobrze – oswiadczyl Devlin – kiedy czlowiek zaczyna, jak mawiaja nasi kuzyni zza wielkiej wody, czyms sie obsesjonowac. I to niedobrze dla niego, jak i dla sprawy.

Rebus sprobowal powtorzyc usmiech, jaki wczesniej zademonstrowala Ellen Wylie.

– Teraz chyba pora na panska kolejke – powiedzial.

Devlin rzucil okiem na zegarek.

– Jesli o mnie chodzi, to nie bede mogl niestety dluzej wam towarzyszyc. – Wydawalo sie, ze wstawanie od stolu sprawia mu powazna trudnosc. – Pewnie zadna z mlodych dam nie zechce mnie podwiezc?

– Mieszka pan po drodze do mnie – powiedziala Siobhan.

Wrazenie, ze wszyscy go opuszczaja, zostalo nieco zlagodzone, gdy zauwazyl, ze Siobhan rzuca porozumiewawcze spojrzenie w strone Jean. Po prostu nie chce im przeszkadzac i zostawia ich samych, nic wiecej.

– Ale zanim pojde, to postawie jeszcze kolejke – dodala Siobhan.

– To juz moze innym razem – odparl Rebus i puscil do niej oko. Po ich odejsciu siedzieli przez chwile w milczeniu, a gdy Rebus wlasnie otwieral usta, by sie odezwac, nagle przy stole znow pojawil sie Devlin.

– Czy mam rozumiec, ze moja przydatnosc w sprawie juz sie skonczyla? – zapytal, a Rebus kiwnal glowa. – Czy w zwiazku z tym wszystkie akta zostana odeslane z powrotem do miejsc pochodzenia?

– Poinstruuje sierzant Wylie, by jutro z samego rana sie tym zajela – odparl Rebus.

– Zatem serdeczne dzieki. – Usmiech Devlina skierowany byl do Jean. – Bylo mi bardzo milo pania poznac.

– Mnie rowniez – odparla.

– Moze kiedys odwiedze pania w muzeum. Mam nadzieje, ze zechce mnie pani zaszczycic i posluzyc za przewodniczke…

– Z przyjemnoscia.

Devlin uroczyscie sklonil glowe i ponownie ruszyl w kierunku schodkow.

– Mam nadzieje, ze tego nie zrobi – mruknela pod nosem, kiedy byl juz wystarczajaco daleko.

– Dlaczego?

– Na jego widok dostaje dreszczy.

Rebus spojrzal na oddalajaca sie sylwetke patologa, jakby ten ostatni rzut oka mogl mu to potwierdzic.

– Nie pierwsza to mowisz – powiedzial i zwracajac ku niej glowe, dodal: – Ale nic sie nie martw. Ze mna jestes najzupelniej bezpieczna.

– Och, mam nadzieje, ze nie – odparla i rzucila mu spojrzenie znad szklanki.

Lezeli juz w lozku, kiedy nadeszla wiadomosc. Rebus odebral telefon, siedzac nagi na krawedzi materaca i z niepokojem myslac o tym, jaki widok przedstawia soba dla Jean. Dwie zbedne opony w pasie, a na karku i ramionach wiecej tluszczu niz miesni. Jedyna pociecha bylo to, ze od przodu widok bylby jeszcze gorszy…

– Uduszona – poinformowal ja, wslizgujac sie z powrotem pod koldre.

– Czyli dlugo sie nie meczyla?

– Zdecydowanie. Jest wyrazne zasinienie tuz obok arterii szyjnej. Najprawdopodobniej najpierw pozbawil ja przytomnosci, a potem udusil.

– Dlaczego w taki sposob?

– Bo latwiej jest zabic kogos, kto jest bezwladny. Nie stawia oporu.

– Jestes w tych sprawach prawdziwym ekspertem, co? Zdarzylo ci sie kiedys kogos zabic, John?

– Nie tak, by to zauwazyc.

– To wykret, prawda?

Spojrzal na nia i powoli kiwnal glowa, a ona pochylila sie i pocalowala go w ramie.

– Nie chcesz o tym rozmawiac. Ale ja to rozumiem.

Objal ja ramieniem i ucalowal jej wlosy. W sypialni stalo lustro, jedno z tych wielkich, siegajacych do samej podlogi i pozwalajacych na obejrzenie sie od stop do glowy. Stalo odwrocone tylem do lozka, a Rebus juz sie wczesniej zastanawial, czy stoi tak celowo, czy przypadkowo, nie mial jednak zamiaru o to pytac.

– W ktorym miejscu jest ta arteria szyjna? – zapytala.

Przytknal palec do swojej szyi.

– Jak w tym miejscu nacisniesz, to ofiara w ciagu paru sekund traci przytomnosc. Nazywaja ja tez kariotyda.

Obmacywala sobie szyje tak dlugo, az ja znalazla.

– Interesujace – powiedziala. – Czy poza mna wszyscy o tym wiedza?

– Wiedza o czym?

– Gdzie jest i co moze spowodowac?

– Nie, mysle ze chyba nie. A do czego zmierzasz?

– No bo ten, ktory to zrobil, musial wiedziec.

– Wszyscy gliniarze to wiedza – przyznal. – Ze wzgledow oczywistych w dzisiejszych czasach nie wykorzystuje sie tej wiedzy zbyt czesto. Ale kiedys w ten sposob mozna bylo obezwladnic niesfornego wieznia. Nazywalismy to „chwytem smierci Vulcana”.

– Jakim chwytem? – spytala z usmiechem.

– No wiesz, pan Spock ze Star Trek. – Uszczypnal ja w lopatke, a ona wywinela sie, klepnela go w piersi i pozostawila tam dlon. A Rebus wrocil pamiecia do czasow szkolenia w wojsku i tego, jak go wtedy uczono technik ataku, lacznie z uciskiem arterii szyjnej.

– A lekarze tez o tym wiedza? – spytala.

– Mysle, ze kazdy, kto przeszedl jakiekolwiek przeszkolenie medyczne, musial sie z tym zetknac.

Wygladala na zamyslona.

– A bo co? – zapytal w koncu.

– Bo cos mi sie przypomnialo z artykulu w gazecie. Czy jednym z przyjaciol Philippy, jednym z tych, z ktorymi miala sie wtedy spotkac w barze, nie byl czasem student medycyny…?

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату