wykorzystam, jesli sie tego obawiasz.
Chase popatrzyl na nia przez ramie. Sprawiala wrazenie rozbawionej. Jej oczy przybraly jasniejsza, bardziej turkusowa barwe, co nie zdarzalo sie ostatnio czesto.
Wstal i poczul, jak woda skapuje mu po plecach. Polewanie sprawialo mu ogromna przyjemnosc.
– Niezle, prawda? – powiedziala, dajac mu klapsa w siedzenie.
Juz nabieral powietrza w pluca, by zaprotestowac, lecz dziewczyna natychmiast otulila go recznikiem. Odwrocil sie, by na nia popatrzec, ale Jessie ruszyla wlasnie w strone nocnego stolika, gdzie lezal pokazny stosik czystych bandazy.
– Podejdz, zmienie ci opatrunek. Oczywiscie, o ile to konieczne.
Skrzywi! sie.
Dawala mu niedwuznacznie do zrozumienia, ze wyzdrowial i nie wymaga pielegnacji. Lada chwila spodziewal sie pytania o date wyjazdu.
Z recznikiem okreconym wokol bioder podszedl do lozka, glownie po to, by zatrzymac dziewczyne, gdyz zapewne mial ja wylacznie dla siebie po raz ostatni. Jessie polozyla kawalek zlozonej gazy na rane, a nastepnie zaczela owijac Chase'a bandazem. Przynajmniej ten jeden jedyny raz czynila to niezwykle delikatnie. Wlasnie ta delikatnosc i odmienne niz zwykle zachowanie rozpalilo ciekawosc mezczyzny.
– Skad ta troskliwa opieka? – spytal. Uniosla pytajaco brew.
– Troskliwa?
– Przeciez rozumiesz, o co mi chodzi. Wzruszyla ramionami.
– Nie. Ale skoro ogladam cie chyba po raz ostatni, nie ma powodu, abysmy rozstawali sie w gniewie.
Chase pokrecil glowa.
– Wyrzucasz mnie, bo wzialem te cholerna kapiel? Popatrzyla na niego ostro.
– Nie badz smieszny! Nie wiem, jak dlugo zamierzasz sie ze soba piescic. Przyszlo mi tylko do glowy, ze teraz, kiedy jestes sprawny, zechcesz pewnie ruszyc w droge.
– Rozstaniemy sie jak przyjaciele? Na ile przyjacielscy? – Usmiechnal sie i przesunal palcem po wewnetrznej stronie jej uda.
– Nie na tyle. – Cofnela sie. Musial sie rozesmiac.
– Daj spokoj, Jessie, nie gryze. Chyba juz to wiesz.
– Czyzby? – spytala, wbijajac w niego kamienne spojrzenie.
Zmarszczyl brwi. Oboje wspominali wieczor poprzedzajacy odjazd Chase'a.
– Myslalem, ze juz mi wybaczylas.
– Nie wybaczylam.
– Nigdy o tym nie mowilas.
– Mialam strzelac, gdy lezales zlozony choroba?
– Nie zabijesz mnie, Jessie – powiedzial z pewnoscia siebie.
– Lepiej nie rozmawiajmy na ten temat – odparla sztywno.
– Bardzo mi przykro, naprawde. Nie bylem soba.
– Prosilam, zebys przestal.
– W porzadku – westchnal pokonany. – Co cie sprowadza tak wczesnie do domu?
– Przyjechalam, aby ci powiedziec, ze juz nie bede sie toba opiekowac. Jak widze, nie zostawiam cie jednak w potrzebie, bo czujesz sie chyba o wiele lepiej.
– Gniewasz sie, prawda? – spytal, czujac, ze w taki wlasnie sposob dziewczyna zamierza go ukarac.
– Nie jestem msciwa. Na poludniowym pastwisku lezy trzydziesci sztuk zdechlego bydla. Wodopoj najwyrazniej zatruto. Nie mam czasu na zemste.
– Mowisz powaznie?
– Oczywiscie. Przyjechalam, aby ci powiedziec, ze przez pare dni mnie nie bedzie. Zatruta studnie trzeba ogrodzic, a stado spedzic i przyprowadzic blizej domu. Trzeba bedzie teraz pilnowac bydla dzien i noc. Inni nie wrocili jeszcze z podrozy, wiec potrzebuje doslownie kazdej pary rak, z moimi wlasnymi wlacznie.
– Kiedy przyjechalas, nie wydawalas sie zdenerwowana, prawda?
– Dzieki tobie zdolalam sie oderwac od tych klopotow, ale fakt pozostaje faktem: co sie stalo, to sie nie odstanie, wiec szkoda lez. Teraz musze zrobic wszystko, aby nie utracic reszty stada.
– Bardzo mi przykro.
– To nie twoj klopot – odparla szybko. – Chyba widzimy sie po raz ostatni.
– Dlaczego? – spytal szybko.
– Bo nie zamierzam wracac na ranczo nawet po to, by zmienic ubranie, a ty nie masz powodu dluzej zostawac.
– Moglabys skorzystac z mojej pomocy.
– Nie prosze o nia. Rachel tez na pewno by sobie tego nie zyczyla.
– Czyje to wlasciwie ranczo? – spytal ze zloscia.
– Ach, wiec teraz wszystko zalezy ode mnie? Kiedy jednak chcialam, zebys zniknal, podejmowanie decyzji nalezalo do niej?
– Tym razem skonczyly sie grozby, a zaczely prawdziwe klopoty. Sadzisz, ze to sprawka Bowdre'a? Nie 'wydawal sie uradowany moja wygrana.
– Na pewno sie nie cieszyl, ale nie potrafie udowodnic mu winy. Trucie bydla to zemsta w czystej postaci. Nie sadzilam, by nawet ktos taki jak on byl w stanie niszczyc cos, czego nie potrafi, zdobyc.
– Mylisz sie. On na pewno jest do tego zdolny. I skoro to naprawde Bowdre, problemy dopiero sie zaczynaja. Bedziesz potrzebowala pomocy.
– Skoro tak, przydalby mi sie raczej rewolwerowiec, a nie hazardzista.
W glosie Jessie nie bylo pogardy, wiec Chase nie poczul sie dotkniety.
– Nie nosze rewolweru wylacznie dla ozdob}'. Potrafie sie nim poslugiwac.
– Zabiles juz kogos? -A ty?
Jessie nie chciala, by Chase zostal na ranczu, szczegolnie w sytuacji, kiedy postanowila, ze wiecej go nie zobaczy. Te codzienne spotkania wiele ja kosztowaly. Nie rozumiala, dlaczego Summers wywoluje w niej takie uczucia; przez ostatni tydzien zachowywal sie zreszta wrecz uroczo, co jeszcze pogarszalo sprawe.
– Ty nie potrafisz pomoc nikomu, Chase. Poza tym to nie twoja walka.
– Sluchaj – rzekl niecierpliwie. – Dopoki nie wroci reszta mezczyzn, naprawde powinnas skorzystac z mojej oferty, i doskonale o tym wiesz. Za kilka dni wszystko wroci do normy, a tymczasem przydam ci sie na pewno do pilnowania stada.
– Dlaczego chcesz mi pomoc?
– Przez to, ze wygralem ten weksel, narobilem ci klopotow. W zwiazku z tym nie pozostaje mi nic innego jak tylko…
– Bowdre'owi nie zalezy na pieniadzach, tylko na ranczu. Sam zreszta zdajesz sobie z tego sprawe. Gdybym mu zaplacila i tak by sie mscil. – Westchnela. – A zreszta niech tam, rob, co chcesz. Ale nie miej do mnie pretensji, jesli ci sie zdrowie pogorszy.
Wyszla z pokoju, a Chase usmiechnal sie do siebie. Po raz pierwszy od dlugiego czasu poczul sie szczesliwy.
Rozdzial 31
Obudzil go szczek przestawianych garnkow – ktos parzyl kawe i szykowal sniadanie. Popatrzyl ze zloscia na czarne niebo. Trzy poranki wczesniej, gdy obudzono go w podobny sposob po raz pierwszy, wsciekl sie i wyrazil glosno niezadowolenie. Odpowiedzial mu smiech i zarty. Inni najwyrazniej zawsze rozpoczynali prace przed wschodem slonca. On nie. Nazywali go zoltodziobem. Wcale sie nie mylili.