zajrzal do rozmowek angielsko-farerskich i wysiadl z volvo.
–
Kobieta odlozyla lopate i podeszla. Wygladala na okolo piecdziesieciu do szescdziesieciu lat. Miala pociagla, opalona twarz, szare oczy koloru pobliskiego morza i srebrzyste wlosy upiete w kok. Usmiechnela sie promiennie i wskazala boczna droge, ktora prowadzila na obrzeza miasteczka.
–
–
– Nie, Amerykanin.
– Nie widujemy tu wielu Amerykanow – powiedziala po angielsku ze skandynawskim akcentem. – Witamy w Skaalshayn. Gunnar mieszka tam, na wzgorzu. Prosze pojechac ta waska droga. – Znow sie usmiechnela. – Mam nadzieje, ze panski pobyt tutaj bedzie udany.
Austin jeszcze raz podziekowal, wrocil do samochodu i przejechal okolo pol kilometra w zwirowych koleinach. Droga konczyla sie przy duzym, krytym trawa domu z pionowych desek w kolorze ciemnej czekolady. Na podjezdzie stal pick-up. Sto metrow w dol zbocza Austin ujrzal jak gdyby mniejsza kopie tego budynku. Wspial sie po schodach na ganek i zapukal.
Drzwi otworzyl tegawy mezczyzna sredniego wzrostu. Mial okragla, rumiana twarz i cienkie pasma rudawych wlosow, zaczesane z pozyczka na lysa czaszke.
–
– Pan Jepsen? Nazywam sie Kurt Austin. Jestem znajomym profesora Jorgensena.
– Pan Austin. Prosze wejsc. – Jepsen potrzasnal dlonia Kurta jak sprzedawca uzywanych samochodow w nadziei na transakcje. Potem wprowadzil goscia do salonu w wiejskim stylu. – Profesor Jorgensen zatelefonowal do mnie i uprzedzil, ze pan przyjedzie. Z Thorshavn to kawal drogi. Napije sie pan?
– Dziekuje. Moze pozniej.
Jepsen skinal glowa.
– Przyjechal pan troche powedkowac?
– Slyszalem, ze na Wyspach Owczych mozna zlapac rybe nawet na ladzie.
Jepsen usmiechnal sie szeroko.
– Niezupelnie. Ale prawie.
– Przeprowadzalem akcje ratownicza na morzu w poblizu Thorshavn i pomyslalem, ze wyjazd na ryby bylby dobrym relaksem.
– Akcje ratownicza? Austin… – Jepsen zaklal po farersku. – Powinienem byl sie zorientowac. Jest pan tym Amerykaninem, ktory uratowal dunskich marynarzy. Widzialem to w telewizji. Prawdziwy cud! Zobaczy pan, co bedzie, jak miejscowi sie dowiedza, ze mam u siebie takiego bohatera.
– Mialem nadzieje, ze nikt mi tu nie bedzie przeszkadzal.
– Oczywiscie, ze nie. Ale nie uda sie zachowac panskiej wizyty w tajemnicy.
– Jedna osobe juz spotkalem. Kobiete przed kosciolem. Wydala mi sie calkiem mila.
– Na pewno wdowe po pastorze. To kierowniczka poczty i glowna plotkara. Wszyscy zaraz sie dowiedza, ze pan tu jest.
– Czy to domek profesora tam ponizej na zboczu wzgorza?
Jepsen przytaknal i zdjal z gwozdzia w scianie klucz na kolku.
– Chodzmy, pokaze panu.
Austin wzial z samochodu swoj worek marynarski. Kiedy szli sciezka, Jepsen zapytal:
– Zna pan dobrze profesora Jorgensena?
– Poznalismy sie kilka lat temu. Jest znanym na swiecie naukowcem.
– Tak, wiem. Bylem bardzo zaszczycony, ze moglem go tu goscic. A teraz pana.
Zatrzymali sie przed domkiem. Z ganku rozciagal sie widok na port z malownicza flotylla kutrow rybackich.
– Jest pan rybakiem, panie Jepsen?
– W takim malym miasteczku trzeba robic rozne rzeczy, zeby przetrwac. Wynajmuje domek. Nie mam duzych wydatkow.
Weszli do srodka. Wewnatrz znajdowal sie pokoj z pojedynczym lozkiem, lazienka, aneks kuchenny, maly stol i pare krzesel. Wygladalo na to, ze mozna tu mieszkac calkiem wygodnie.
– W szafie jest sprzet wedkarski – powiedzial Jepsen. – Prosze dac mi znac, gdyby potrzebowal pan przewodnika na ryby czy piesza wycieczke. Jestem potomkiem wikingow i nikt nie zna tych okolic lepiej ode mnie.
– Dzieki za propozycje, ale ostatnio mialem wokol siebie zbyt duze ludzi. Chcialbym spedzic troche czasu w samotnosci. Czy moge skorzystac z lodzi?
– Trzecia od konca nabrzeza – odrzekl Jepsen. – Kluczyki sa w stacyjce.
– Dziekuje za pomoc. Przepraszam, ale chcialbym sie rozpakowac. Potem przejde sie po miasteczku, zeby rozprostowac kosci.
Jepsen powiedzial Austinowi, zeby dal mu znac, gdyby czegos potrzebowal.
– I niech pan sie cieplo ubiera – dodal od drzwi. – Pogoda tutaj szybko sie zmienia.
Austin skorzystal z rady, wlozyl na sweter kurtke i wyszedl na dwor. Stal na ganku i wdychal chlodne powietrze. Teren opadal stopniowo do morza. Austin mial dobry widok na port, nabrzeze rybackie i lodzie. Wrocil sciezka do swego samochodu i pojechal do miasteczka.
Pierwszy postoj zrobil przy ruchliwym nabrzezu rybackim, gdzie traulery wyladowywaly polow. W gorze krazyly wrzeszczace ptaki. Austin odnalazl swoja lodz. Byla przycumowana w miejscu opisanym przez Jepsena. Miala solidny, drewniany kadlub, okolo szesciu metrow dlugosci, wysoki dziob i rufe. Wbudowany na stale silnik wygladal na nowy i dobrze utrzymany. Kluczyk tkwil w stacyjce, tak jak powiedzial Jepsen. Austin uruchomil silnik i sluchal go przez kilka minut. Zadowolony z jego pracy, wylaczyl zaplon i poszedl z powrotem do samochodu. Po drodze spotkal wdowe po pastorze. Wychodzila z zatoki wyladunkowej.
– Witaj, Amerykaninie – powiedziala z przyjaznym usmiechem. – Znalazl pan Gunnara?
– Tak, dziekuje.
Trzymala rybe zawinieta w gazete.
– To moja kolacja. Nazywam sie Pia Knutsen.
Uscisneli sobie rece. Pia miala ciepla, mocna dlon.
– Milo mi. Kurt Austin. Podziwialem widoki. Skaalshavn to piekne miejsce. Zastanawialem sie, co ta nazwa moze znaczyc po angielsku.
– Rozmawia pan z nieoficjalnym historykiem tego miasteczka. Skaalshavn to Port Czaszki.
Austin zerknal na morze.
– Od ksztaltu zatoki?
– Och, nie. To ma zwiazek z przeszloscia. Kiedy osiedlili sie tu wikingowie, w kilku grotach znalezli czaszki.
– Ktos tu byl przed wikingami?
– Zapewne irlandzcy mnisi, a moze ktos jeszcze wczesniej. Groty sa po drugiej stronie polwyspu, przy porcie z dawna stacja wielorybnicza. Polowy byly coraz wieksze, zrobilo sie tam za ciasno i rybacy przeniesli sie tutaj.
– Chetnie wybralbym sie na piesza wycieczke. Moze mi pani polecic jakies trasy z dobrym widokiem na miasteczko i okolice?
– Z klifow, gdzie zyja ptaki, widac kilometry wybrzeza. Niech pan pojdzie tamta sciezka za miastem. Prowadzi obok duzego jeziora przez wrzosowiska z pieknymi wodospadami i strumieniami. Za ruinami starej farmy pnie sie stromo na klify. Niech pan nie podchodzi zbyt blisko do krawedzi, zwlaszcza gdy jest mgla. Chyba ze ma pan skrzydla. Klify maja prawie piecset metrow wysokosci. W drodze powrotnej niech pan idzie wzdluz kopcow i trzyma sie po ich prawej stronie. Sciezka jest stroma i gwaltownie opada. Nad morzem lepiej nie zblizac sie za bardzo do brzegu. Fale czasem przelewaja sie nad skalami i moga pana zmyc.
– Bede uwazal.
– Jeszcze jedno. Prosze sie cieplo ubrac. Czasem pogoda szybko sie zmienia.
– Gunnar tez mi tak doradzil. Chyba jest dobrze zorientowany. Czy pochodzi z tych okolic?
– Udaje potomka wikingow – parsknela Pia. – Jest z Kopenhagi. Sprowadzil sie tutaj dwa lata temu.
– Dobrze go pani zna?