Gleason podszedl do niego.
– Doktorze Barker, chcialbym panu przedstawic pana Kurta Austina z Narodowej Agencji Badan Morskich i Podwodnych. Zna pan te organizacje?
– Musialbym pochodzic z innej planety, zeby nie slyszec o NUMA.
Uscisneli sobie rece. Barker mial dlon zimna jak zamrozony befsztyk.
– Pozwoli pan, ze opowiem o naszym zabawnym nieporozumieniu – zwrocil sie Gleason do Kurta. – Pan Austin myslal, ze szef Oceanusa nazywa sie Toonook.
– Pan Gleason wyjasnil mi, ze to nie czlowiek, lecz zly duch – dodal Austin.
Barker przyjrzal mu sie przez ciemne szkla.
– To troche bardziej skomplikowane. W kulturze Innuitow Toonook jest uwazany za zlo. Ale, jak w innych regionach na przestrzeni wiekow, ludzie Polnocy czcza to, czego sie najbardziej boja.
– Wiec Toonook jest bogiem?
– Czasami. Jednak zapewniam pana, ze szef Oceanusa to czlowiek z krwi i kosci.
– Wiec jak sie naprawde nazywa?
– Woli zachowac swoja tozsamosc w tajemnicy. Jesli chce go pan nazywac Toonookiem, prosze bardzo. Konkurenci nazywali go juz gorzej. Trzyma sie na uboczu i powierza personelowi reprezentowanie swoich interesow. Ja pracuje w firmie Aurora, nalezacej do Oceanusa.
– Czym sie pan zajmuje w Aurorze?
– Genetyka.
Austin rozejrzal sie po sali.
– Ten pokaz nie ma z nia wiele wspolnego.
– Lubie pewna odmiane. To ja zasugerowalem Oceanusowi sponsorowanie tej wystawy. Jestem osobiscie zainteresowany Kiolya. Moj prapradziadek z Nowej Anglii byl kapitanem statku wielorybniczego. Probowal powstrzymac polowania na morsy, co doprowadzilo do wyginiecia Kiolya.
– Pan Gleason mowil mi, ze inni Eskimosi wypedzili Kiolya, bo czlonkowie tego plemienia byli zlodziejami i mordercami.
– Musieli tak postepowac, zeby przetrwac – odparl Barker.
– Chetnie kontynuowalbym te dyskusje – wtracil sie Gleason – ale widze, ze jeden z asystentow potrzebuje mojej pomocy. Prosze do mnie kiedys zadzwonic, panie Austin, to porozmawiamy dluzej.
Po odejsciu Gleasona Austin zapytal:
– Jakie interesy prowadzi Oceanus, ze potrzebuje uslug genetyka?
Lodowaty usmiech zniknal z twarzy Barkera.
– Daj spokoj, Austin. Jestesmy teraz sami, wiec juz nie musimy udawac. Dobrze wiesz, co robi Oceanus. Wdarles sie na nasz teren na Wyspach Owczych, narobiles mnostwo szkod i zabiles jednego z moich ludzi. Nie zapomne ci tego.
– Nic z tego nie rozumiem – odrzekl Austin. – Musial mnie pan z kims pomylic.
– Watpie. Prasa dunska wszedzie publikowala twoje zdjecie. Jestes bohaterem. Uratowales ich marynarzy po tamtej kolizji.
– Po kolizji, ktora zaaranzowala twoja firma.
– Wszystko poszloby dobrze, gdybys sie nie wmieszal. – Cichy dotad, kulturalny glos stal sie opryskliwy. – Ale na tym koniec. Ostatni raz wtraciles sie do mojego interesu.
– Twojego interesu? Myslalem, ze jestes skromnym pracownikiem Oceanusa, doktorze Barker. A moze powinienem nazywac cie Toonookiem?
Barker zdjal okulary i popatrzyl na Austina bladoszarymi oczami. Kolorowe swiatla plasaly po jego bialej twarzy jak po ekranie.
– Niewazne, kim jestem. Ale to, czym jestem, ma bezposredni zwiazek z twoja przyszloscia. Jestem narzedziem twojej smierci. Obejrzyj sie.
Austin zerknal przez ramie. Za jego plecami stali dwaj sniadzi mezczyzni. Blokowali mu droge. Zamkneli drzwi, zeby nikt nie wszedl do sali. Austin zastanawial sie, co zrobic: pchnac Barkera na szybe czy przebic sie miedzy jego ludzmi do wyjscia. Nie spodobala mu sie zadna z tych mozliwosci i zaczal rozwazac jeszcze inna, gdy ktos zapukal i do sali zajrzal MacDougal.
– Hej, Kurt! – zawolal. – Szukam Charliego Gleasona. Przepraszam, ze przeszkadzam.
– Wcale nie – zapewnil Austin. MacDougal nie byl wprawdzie komandosem, ale musial wystarczyc.
Goryle spojrzeli pytajaco na swojego szefa. Barker z powrotem wlozyl ciemne okulary i usmiechnal sie do Austina lodowato.
– Do nastepnego spotkania – powiedzial.
Jego ludzie odsuneli sie na bok, zeby go przepuscic i po chwili wszyscy trzej znikneli w tlumie.
Austin zdazyl zamienic z MacDougalem zaledwie kilka slow. Mac zauwazyl senatora zaprzyjaznionego ze Smithsonian Institution i popedzil, zeby prosic go o dodatkowe fundusze. Austin krecil sie wsrod gosci, dopoki nie uslyszal komunikatu, ze zaraz zacznie sie wyscig psich zaprzegow. Kiedy wracal do rotundy, dostrzegl kasztanowe wlosy opadajace na nagie ramiona. Therri musiala wyczuc jego spojrzenie. Odwrocila sie.
– Kurt, co za mila niespodzianka – powiedziala z usmiechem. Uscisneli sobie rece. – W smokingu jestes calkiem przystojny.
Austin nie spodziewal sie tak milego powitania po ich burzliwym rozstaniu na Roosevelt Island.
– Dzieki – odrzekl. – Mam nadzieje, ze nie pachnie zbyt mocno naftalina.
Poprawila mu klape niczym jego partnerka na balu.
– Pachniesz calkiem przyjemnie.
– Ty tez. Czy ta kwiecista wymiana komplementow oznacza, ze znow jestesmy przyjaciolmi?
– Nie bylam na ciebie zla. No, moze troche. – Boczyla sie, ale je oczy blyszczaly zmyslowo.
– Wiec zawrzyjmy rozejm i zacznijmy wszystko od poczatku.
– Bardzo chetnie. – Therri rozejrzala sie wokol. – Ciekawa jestem, co cie tu sprowadza.
– To samo, co ciebie. Na pewno nie uszlo twojej uwagi, ze te eksponaty sa wlasnoscia Oceanusa.
– Tak, dlatego tu jestesmy.
Therri zerknela w bok, gdzie pod sciana rotundy stal Ben Nighthawk Czul sie niepewnie w czarnym smokingu. Nie wiedzial, co zrobic z rekami i przestepowal z nogi na noge. Przywolala go gestem.
– Pamietasz Bena – zwrocila sie do Kurta.
– Milo znow cie widziec, Ben – powiedzial Austin i uscisneli sobie dlonie. – Ladny smoking.
– Dzieki – odrzekl bez entuzjazmu Nighthawk. – Wypozyczony. – Zerknal dookola na innych gosci. – Nie jestem tu w swoim zywiole.
– Nie przejmuj sie – pocieszyl go Austin. – Wiekszosc ludzi przychodzi na takie imprezy, zeby cos zjesc i poplotkowac.
– Marcus uznal, ze Ben moze tu zobaczyc cos, co odswiezy mu pamiec – wyjasnila Therri.
– I zobaczyl?
– Jeszcze nie – odrzekla Therri. – A ty? Dowiedziales sie czegos?
– Owszem – przytaknal Austin z lekkim usmiechem. – Przekonalem sie, ze nie sluchasz ostrzezen o potencjalnym niebezpieczenstwie.
– To zamierzchla historia – odparla Therri takim tonem, jakby mowila do niegrzecznego dziecka.
Austin uznal, ze przekonywanie jej to strata czasu.
– Wychodze na zewnatrz, zeby zobaczyc wyscig psich zaprzegow – oznajmil. – Przylaczycie sie?
– Owszem – odpowiedziala Therri i wziela Nighthawka pod reke. – Tez sie tam wybieralismy.
Hostessa wskazala im droge. Zatrzymano ruch na Madison Drive, zeby widzowie mogli przejsc na druga strone do National Mall. Wieczor byl piekny. Reflektory oswietlaly wiezyczki z czerwonego piaskowca, wienczace Smithsonian Castle za trawnikiem o szerokosci dwustu piecdziesieciu metrow. W kierunku Potomacu na tle nocnego nieba widac bylo bialy obelisk Waszyngtona.
Duza czesc trawnika odgrodzono zoltymi tasmami policyjnymi i oswietlono mocnymi reflektorami. Wewnatrz zrobiono czworokat z pomaranczowych slupkow. Wzdluz tasm zebraly sie setki gosci w strojach wieczorowych i przechodniow, zwabionych swiatlami i tlumem. Widac bylo mundury Narodowej Sluzby Parkowej. Z drugiej strony toru wyscigowego, gdzie stalo rzedem kilka ciezarowek, dochodzila wrzawa jak podczas karmienia psow. Potem podekscytowane okrzyki i szczekanie zagluszyl meski glos, plynacy z glosnikow.