– Panie i panowie, witamy na wystawie
Wokol ciezarowek pojawily sie jakies postacie. Podzielily sie na dwie grupy. Kazda pchala sanie ku otwartej przestrzeni wewnatrz odgrodzonego terenu. Jeden pojazd byl jasnoniebieski, drugi jaskrawoczerwony. Ustawiono je obok siebie na linii startu. Z przyczep przyprowadzono psy podobne do wilkow i zapieto im uprzaz.
Podniecone perspektywa biegu zwierzeta ozywily sie jeszcze bardziej. Szczekaly coraz glosniej i szarpaly sie niecierpliwie. W kazdym zaprzegu bylo dziewiec psow: cztery pary i jeden przewodnik. Razem mialy zdumiewajaca sile. Mimo wcisnietych hamulcow, obsluga nie mogla utrzymac san w miejscu.
Dwaj zawodnicy odlaczyli sie od innych i wsiedli do san. Sekunde pozniej rozlegl sie huk pistoletu startowego. Woznice krzykneli komendy, psy wbily lapy w ziemie i oba pojazdy wystrzelily do przodu niczym rakiety. Zwierzeta natychmiast przeszly do pelnego biegu. Zawodnicy, niepewni przyczepnosci trawiastej nawierzchni, troche zwolnili przed pierwszym zakretem. Sanie wpadly w lekki poslizg i wyszly z luku obok siebie. Jednoczesnie weszly w drugi zakret i pokonaly go bez problemow.
Z pelna szybkoscia zblizaly sie do miejsca, gdzie za zolta tasma stali Austin, Therri i Ben. Zawodnicy popedzali psy glosnymi cmoknieciami. Z powodu cieplego wieczoru nie byli ubrani w futrzane parki z kapturami. Mieli na sobie skorzane spodnie wpuszczone w wysokie buty. Ich nagie torsy lsnily od potu.
Stalowe sanie mialy konstrukcje rurowa. Miedzy czterema gumowymi kolami samolotowymi znajdowala sie platforma z metalowej siatki o dlugosci okolo dwoch metrow i szerokosci jednego metra. Z przodu umieszczono mala, okragla kierownice. Zawodnicy stali na waskich stopniach, wystajacych z obu stron platformy glownej. Pochylali sie nad kierownicami, zeby zmniejszyc opor powietrza i obnizyc srodek ciezkosci pojazdow. Ich twarze rozmazywaly sie w pedzie, gdy z szumem opon mijali widzow.
Sanie nadal pedzily rowno, kiedy weszly w trzeci luk. Czerwone jechaly po wewnetrznej. Zawodnik tak ostro scial zakret, ze dwa kola oderwaly sie od ziemi. Umiejetnie skontrowal przechyl ciezarem ciala i musnieciem hamulca. Zawodnik w niebieskich saniach wykorzystal blad przeciwnika. Po mistrzowsku zaciesnil luk i wyszedl na prosta cwierc dlugosci pojazdu przed rywalem.
Rozgoraczkowany tlum zupelnie oszalal, gdy niebieskie sanie zwiekszyly przewage do polowy dlugosci. Za chwile mogly wysunac sie przed czerwone, zablokowac je i kontrolowac wyscig. Niebieski zawodnik ciagle zerkal przez ramie i szukal okazji. Znalazl ja na czwartym, ostatnim zakrecie.
Prowadzacy pojazd wszedl w luk po zewnetrznej. Mial optymalna szybkosc i pusty tor do wyprzedzenia przeciwnika. Ale czerwone sanie nagle skrecily w prawo i zawadzily przednim kolem o lewa tylna opone niebieskich. Lidera wyscigu zarzucilo od uderzenia. Psy wyczuly zblizajace sie trzasniecie bata i zaczely mocniej ciagnac, zeby wyrownac tor jazdy. Jednak sila odsrodkowa dzialajaca na lekkie sanie okazala sie zbyt duza.
Niebieski pojazd jechal przez chwile na dwoch kolach i przewrocil sie. Woznica poszybowal w powietrzu jak cyrkowiec wystrzelony z armaty. Wyladowal ciezko na trawie, przetoczyl sie kilka razy i znieruchomial. Psy pedzily dalej, wlokac lezace na boku sanie. W koncu zatrzymaly sie i zaczely ze soba walczyc. Obsluga zanurkowala pod zoltymi tasmami i pobiegla do zwierzat, zeby je uspokoic. Czesc ekipy zajela sie lezacym zawodnikiem.
Woznica czerwonego pojazdu nie zwalnial, choc juz wygral wyscig. Minal linie mety z pelna szybkoscia i dopiero wtedy przyhamowal. Zeskoczyl w biegu z san i chwycil harpun stojacy w beczce. Nie celujac, rzucil nim w tarcze lucznicza obok toru i trafil w dziesiatke. Potem wyszarpnal zza pasa toporek i cisnal w cel. Znow dziesiatka.
Uniosl do gory piesci i wydal mrozacy krew w zylach okrzyk zwyciestwa. Ruszyl dumnie wzdluz toru wyscigowego, wykrzywiajac w usmiechu szerokie usta. Jego twarz przypominala latarnie zrobiona z wydrazonej dyni, imitujacej ludzka glowe. Arogancka postawa nie pozostawiala zadnych watpliwosci, ze kolizja na torze nie byla przypadkowa. Z zaszokowanego tlumu dobiegl pojedynczy gwizd, po chwili dolaczyly inne. Widzowie gniewnym chorem wyrazali dezaprobate dla taktyki zwyciezcy. Rozczarowani wyscigiem goscie zaczeli wracac do muzeum.
Zawodnik gestykulowal do rozchodzacych sie widzow, jakby zachecal ich do podejscia blizej. Przygladal sie tlumowi w poszukiwaniu kogos, kto bedzie na tyle odwazny lub glupi, by stawic mu czolo. W koncu jego wzrok padl na Austina. Ciemne oczy zwezily sie. Austin stezal. Zaledwie kilka metrow od niego stal czlowiek, ktory zranil go nozem i wrzucil granat do jego lodzi u Wrot Syreny. Rozpoznalby go po nienawisci plonacej w dzikich oczach, nawet bez pionowych tatuazy na policzkach i bezksztaltnego kawalka miesa w miejscu zmiazdzonego nosa.
Grube wargi wymowily bezglosnie: “Austin”.
Kurt byl zdumiony, ze tamten zna jego nazwisko, ale ukryl zaskoczenie.
– Dawno nie widzielismy sie, Nanook – powiedzial najbardziej drwiacym tonem, na jaki mogl sie zdobyc. – Wisisz mi za operacje plastyczna, ktora zrobilem na twojej przystojnej buzce.
Woznica podszedl tak blisko, ze rozdzielala ich tylko zolta tasma. Austin poczul jego cuchnacy oddech.
– Nazywam sie Umealiq – odparl. – Chce, zebys wolal moje imie, kiedy bedziesz blagal o litosc.
– Nie dziwie ci sie, ze jestes niezadowolony z nowego nosa – odrzekl spokojnie Austin. – Nie dales mi nad nim popracowac. Zaplac mi za rozwalona lodz i bedzie po sprawie.
– Jedyna zaplata, jaka dostaniesz, bedzie smierc – warknal tamten. Grube palce siegnely do pasa i zaczely wyciagac z pochwy kosciany noz. Choc wiekszosc widzow juz sie rozeszla, w poblizu krecily sie jeszcze grupki ludzi. Austin wyczuwal, ze mimo ich obecnosci nie jest bezpieczny. Ten czlowiek nie zawaha sie go zabic nawet przy swiadkach. Zacisnal prawa piesc, gotow walnac w zmiazdzony nos, by zadac przeciwnikowi jak najwiecej bolu.
Nagle katem oka dostrzegl jakis ruch. Na woznice rzucil sie Ben Nighthawk. Indianin byl za lekki i zaatakowal zbyt niezdarnie, zeby zrobic mu krzywde. Krepy woznica steknal i zachwial sie lekko, ale utrzymal sie na nogach i powalil Nighthawka poteznym ciosem.
Znow siegnal po noz, dal krok naprzod, ale nagle znieruchomial. Przez Mall szedl woznica niebieskich san w towarzystwie swojej rozwscieczonej ekipy. Mial brudna, zakrwawiona twarz. Umealiq odwrocil sie do nadchodzacych. Wymienili kilka gwaltownych zdan, najwyrazniej na temat wyscigu. Woznica czerwonych san zerknal wsciekle przez ramie na Austina i odszedl w kierunku ciezarowek.
Therri kleczala przy lezacym Nighthawku. Austin podszedl blizej i zobaczyl, ze Indianin ma tylko podbite oko. Pomogli mu wstac.
– To on zabil mojego kuzyna – wyrzucil z siebie Ben.
– Jestes pewien? – zapytala Therri.
Nighthawk bez slowa skinal glowa. Wpatrzony blednym wzrokiem w postac idaca przez Mall, zrobil krok w jej strone. Austin zastapil mu droge.
– On i jego kolesie zatluka cie.
– Niewazne.
– To nie jest dobry moment – powiedzial Austin zdecydowanym tonem.
Nighthawk zrozumial, ze nie poradzi sobie z barczystym Austinem. Zaklal w swoim jezyku i poszedl przez Mall w kierunku muzeum.
– Dobrze, ze go powstrzymales – odezwala sie Therri. – Powinnismy zawiadomic policje.
– Niezly pomysl. Ale moze byc z tym problem.
Od strony muzeum nadchodzila grupa mezczyzn z doktorem Barkerem na czele. Genetyk powital Austina jak dawno niewidzianego przyjaciela.
– Milo znow cie spotkac, Austin. Chcialem sie pozegnac.
– Ja jeszcze nigdzie sie nie wybieram.
– Alez tak! Umealiq czeka na ciebie i twoja przyjaciolke. Zaraz sie dowiesz, dlaczego nazywa sie tak, jak oszczep z kamiennym grotem, uzywany przez Innuitow do polowan na foki.
Barker wskazal miejsce, gdzie na srodku toru wyscigowego stal nieprzejednany wrog Austina. Potem odszedl w eskorcie dwoch goryli do czekajacej limuzyny. Reszta jego ludzi zostala.
Od strony zaparkowanych ciezarowek nadbiegli nastepni. Austin szybko policzyl, ze w sumie jest ich okolo dwudziestu. Niezbyt rowne szanse. Sytuacja nie poprawila sie, gdy kilku mezczyzn podbieglo do reflektorow oswietlajacych tor wyscigowy i wylaczylo je.