Austin siedzial obok pilota. Przygladal sie groznej sylwetce sea cobry, lecacej niedaleko eurocoptera. Uzbrojenie smiglowca bojowego wystarczyloby do zrownania z ziemia malego miasta. Jednak Austin nie mial zludzen, ze Oceanus bedzie latwym przeciwnikiem.

Helikoptery utrzymywaly predkosc stu dwudziestu pieciu wezlow. Wkrotce minely skalista linie brzegowa, zostawiajac z tylu morze. Lecialy obok siebie nad gestym, jodlowym lasem, trzymajac sie blisko wierzcholkow drzew w nadziei, ze unikna wykrycia. Austin sprawdzil swoj rewolwer, a potem wyciagnal sie w fotelu, zamknal oczy i jeszcze raz przemyslal plan dzialania.

Zavala czasem zartobliwie zarzucal Austinowi, ze przed kazda akcja przygotowuje sie na najgorsze. Bylo w tym troche prawdy. Austin wiedzial, ze nie wszystko mozna zaplanowac. Wychowal sie na wodzie i korzystal ze swoich morskich doswiadczen. Kazda operacja przypominala wplyniecie lodzia w strefe sztormu. Nie mozna sobie pozwolic na zaden blad. Dobry zeglarz ma wyklarowane liny i czerpak do wylewania wody pod reka.

Austin trzymal sie zasady, zeby nie komplikowac sytuacji. Jego glownym celem bylo bezpieczne uwolnienie rodziny i przyjaciol Bena. Sea cobra nie mogla po prostu zejsc w dol i rozwalic wszystkiego w polu widzenia. Wiedzial, ze nie istnieje cos takiego, jak atak z chirurgiczna precyzja. Uzbrojenie smiglowca bojowego musialo byc uzyte w sposob rozsadny, co oznaczalo ograniczenie jego mozliwosci. Zmarszczyl brwi. Zastanawial sie, w co go wpakowal ten fanatyczny idiota, Marcus Ryan. Nie chcial, zeby sympatia do Therri Weld utrudniala mu ocene sytuacji.

Silnik eurocoptera zmienil ton. Smiglowiec wytracil szybkosc i zawisnal nad lasem. Ben, ktory siedzial za Austinem z Zavala i bracmi Aguirrez, dal znak pilotowi, zeby wyladowal. Pilot przeczaco pokrecil glowa, poniewaz uwazal, ze jest to zbyt ryzykowne.

Pablo wyjrzal przez szybe.

– Ufasz Indianinowi?

Austin sprawdzil strefe ladowania. Widocznosc byla ograniczona. W niskim sloncu widzial tylko ciemna zielen.

– To jego kraj, nie moj.

Pablo skinal glowa i warknal do pilota cos po hiszpansku. Pilot zawiadomil przez radio drugi helikopter, ze zamierza ladowac. Sea cobra odlaczyla sie od eurocoptera i przeleciala tam i z powrotem nad drzewami, sprawdzajac detektorami podczerwieni, czy w okolicy nie czaja sie ludzie. Nic nie wykryla i dala zezwolenie na ladowanie.

Eurocopter opuscil sie w las. Wszyscy z wyjatkiem Bena czekali, ze lada chwila rozbije sie o pnie drzew. Ale rozlegl sie tylko trzask cienkich galezi i ciche, gluche uderzenie, gdy plozy dotknely ziemi. Ben wypatrzyl z powietrza to, czego nie dostrzegli inni: polane w gestym lesie, zarosnieta bujnymi krzakami. Sea cobra usiadla kawalek dalej.

Austin odetchnal z ulga i razem z Zavala wyskoczyli z helikoptera. Bracia Aguirrez byli tuz za nimi. Przykucneli z bronia gotowa do strzalu. Rotory przestaly sie obracac i zapadla kompletna cisza.

– Nikogo tu nie ma – powiedzial Ben. – Nikt tutaj nie przychodzi od czasu, kiedy bylem dzieckiem. Tam jest rzeka. – Wskazal jakies walace sie budynki, ledwo widoczne w mroku. – To szalas i tartak. Pechowe miejsce. Ojciec opowiadal, ze bylo tu mnostwo wypadkow. Drwale zbudowali w dole rzeki nowy oboz. Stamtad mogli szybciej splawiac drewno.

Austina bardziej interesowala terazniejszosc.

– Sciemnia sie. Czas ruszac.

Zalozyli plecaki i podzielili sie na dwie grupy. Austin, Zavala, Nighthawk i bracia Aguirrez mieli byc druzyna szturmowa. Muskularni Baskowie poruszali sie z pewnoscia siebie, ktora sugerowala, ze sa obeznani z tajnymi operacjami.

Dwaj dobrze uzbrojeni piloci mieli czekac na wezwanie jako wsparcie. Ben pierwszy zaglebil sie w las. Pod drzewami zmrok natychmiast zamienil sie w noc. Kazdy z mezczyzn mial mala latarke halogenowa. Swiecili sobie pod nogi i trzymali sie za Benem, ktory przemykal miedzy drzewami bezszelestnie jak lesny duch. Przez kilka kilometrow poruszali sie truchtem. Miekki dywan z igiel sosnowych tlumil odglos ich krokow. W koncu Ben kazal sie im zatrzymac. Przystaneli w ciemnosci. Sapali z wysilku, po twarzach splywal im pot.

Ben zaczal nasluchiwac.

– Jeszcze poltora kilometra – oznajmil po chwili.

Zavala zdjal z ramienia strzelbe.

– Czas sprawdzic, czy proch nie zamokl.

– Nie przejmujcie sie straznikami – uspokoil Ben. – Wszyscy sa na brzegu jeziora. Nikt sie nas nie spodziewa z tej strony.

– Dlaczego? – zapytal Zavala.

– Zobaczycie. Tylko nie wysuwajcie sie przede mnie – ostrzegl Nighthawk i bez dalszych wyjasnien znow ruszyl naprzod. Dziesiec minut pozniej zatrzymali sie na krawedzi przepasci. Austin oswietlil latarka urwiste, pionowe sciany, potem skierowal ja w dol, gdzie szumiala woda. Jednak snop swiatla nie siegnal rzeki.

– Juz chyba wiem, dlaczego z tej strony nie ma straznikow – powiedzial Zavala. – Doszlismy do polnocnej krawedzi Wielkiego Kanionu.

– Miejscowi nazwali to Skokiem Martwego Czlowieka – wyjasnil Ben. – Nie sa zbyt oryginalni, jesli chodzi o nazwy.

– Trafili w sedno – odrzekl Austin.

Zavala spojrzal w prawo, potem w lewo.

– Mozna jakos to obejsc?

– Musielibysmy isc jeszcze ponad pietnascie kilometrow przez gesty las – odparl Ben. – To najwezsze miejsce. Jezioro jest niecaly kilometr stad.

– Pamietam film z serii Indiana Jones, gdzie przechodzono nad przepascia po niewidzialnym moscie – powiedzial Zavala.

– Proscie, a bedzie wam dane – odparl Austin i zdjal plecak. Wyjal z niego zwoj nylonowej liny i skladana kotwiczke.

Zavala wytrzeszczyl oczy.

– Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiac, amigo. A ja myslalem, ze jestem dobrze przygotowany, bo zabralem scyzoryk armii szwajcarskiej z korkociagiem. Zaloze sie, ze masz tez butelke dobrego wina.

Austin wyciagnal krazek linowy i uprzaz.

– Zanim przyznasz mi honorowa odznake skauta, powinienem ci cos zdradzic. Ben uprzedzil mnie, ze bedziemy musieli przekroczyc te fose, zanim wedrzemy sie na mury twierdzy.

Austin stanal nad sama krawedzia przepasci, zakrecil kotwiczka nad glowa i cisnal ja przed siebie. Pierwszy rzut byl za bliski i metal zadzwieczal o skalna sciane. Przy dwoch nastepnych probach kotwiczka wyladowala po drugiej stronie, ale o nic nie zahaczyla. Za czwartym razem zaklinowala sie w szczelinie miedzy glazami. Austin przywiazal drugi koniec liny do drzewa i sprawdzil swoim ciezarem, czy kotwiczka nie pusci. Potem umocowal do liny krazek i uprzaz, wzial gleboki oddech i dal krok w przepasc.

Mial wrazenie, ze w tej podrozy przekroczyl szybkosc dzwieku. Kepa krzakow zamortyzowala jego ladowanie. Zavala za pomoca drugiej liny przyciagnal krazek z powrotem, przyczepil plecak Austina i wyslal nad przepascia. Po przetransportowaniu w ten sposob calego bagazu Zavala i Ben, a po nich dwaj Baskowie, przedostali sie na druga strone.

Zabrali swoje rzeczy i ruszyli przez las. W koncu zobaczyli miedzy drzewami swiatla. Wygladaly jak ogniska w cyganskim obozowisku. Uslyszeli przytlumione odglosy maszyn.

Ben zatrzymal grupe.

– Teraz trzeba uwazac na straznikow – szepnal.

Zavala i Baskowie zdjeli z ramion bron, Austin odpial kabure przy pasie. Przed wyprawa przestudiowal zdjecia satelitarne kompleksu, zeby moc orientowac sie w terenie. Ben pomogl mu uzupelnic wiadomosci.

Hangar zeppelina stal niedaleko jeziora. Otaczala go siec asfaltowych alejek i drog dojazdowych, laczacych mniejsze budynki, ukryte w lesie. Austin poprosil Bena, zeby mu pokazal, gdzie widzial kopule. Indianin poprowadzil go miedzy drzewami do krawedzi asfaltowej sciezki, oswietlonej slabymi lampami na wysokosci kostek. Alejka byla pusta, wiec szybko przebiegli do lasu po drugiej stronie.

W pewnym momencie Ben zatrzymal sie i wyciagnal przed siebie rece jak lunatyk. Zaczal isc w kierunku drzew

Вы читаете Podwodny Zabojca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату