– Ostatnio kiepsko pan wyglada, panie Ryan. Stracil pan dawna forme.
– Nie odpowiedziales mi na pytanie.
– Wrecz przeciwnie. Odpowiedzialem, kiedy przyprowadzono pana do mnie. Powiedzialem, ze pan i panscy przyjaciele zginiecie natychmiast, kiedy przestaniecie byc mi potrzebni. – Barker znow sie usmiechnal. – Juz was nie potrzebuje. Oswietle kopule, zebyscie mieli rozrywke. To bedzie ostatni widok, jaki zobaczycie.
Therri przeszly ciarki po plecach.
– A co bedzie z dziecmi? – zapytala.
– A co ma byc? – Barker przesunal lodowatym wzrokiem po wiezniach, jakby patrzyl na bydlo prowadzone do rzezni. – Mysli pani, ze ktokolwiek z was mnie obchodzi? Mlody czy stary? Chyba tyle, co zeszloroczny snieg. Swiat zapomni o was, kiedy sie dowie, ze nic nieznaczace plemie eskimoskie kontroluje wieksza czesc morz. Przepraszam, ze nie moge zostac dluzej. Nasz rozklad zajec jest bardzo precyzyjny.
Odwrocil sie na piecie i zniknal w ciemnosciach. Wiezniow poprowadzono w kierunku jeziora. Po chwili ich kroki zadudnily na dlugim drewnianym pomoscie. Na przystani bylo ciemno, palily sie tylko swiatla na dwukadlubowym statku o wygladzie barki. Kiedy podeszli blizej, Therri zobaczyla tasmowy przenosnik, biegnacy rowno z pokladem od skrzyni na dziobie do szerokiej pochylni na rufie. Domyslila sie, ze dziwny katamaran to ruchome stanowisko karmienia ryb. Pokarm jest ladowany do skrzyni i transportowany tasma do zsypu, skad trafia do klatek z rybami. Przyszla jej do glowy straszna mysl i krzyknela ostrzegawczo:
– Chca nas utopic!
Marcus i Chuck, ktorzy tez przygladali sie barce, na okrzyk Therri zaczeli sie szarpac z przesladowcami, ale wkrotce zostali obezwladnieni ciosami palek. Silne rece chwycily Therri i wepchnely ja na statek. Potknela sie i upadla na poklad. W ostatniej chwili zdazyla oslonic reka twarz. Poczula straszny bol w kolanach. Miala usta zaklejone tasma, wiec nie mogla krzyczec. Potem skrepowano jej nogi w kostkach, przywiazano duzy ciezarek do wiezow na rekach, zawleczono ja na dziob barki i polozono w poprzek tasmy przenosnika.
Poczula przy sobie drugie, mniejsze cialo. Spojrzala w bok i zobaczyla ze zgroza, ze nastepna ofiara w rzedzie jest Rachael, mala dziewczynka, z ktora sie zaprzyjaznila. Dalej ulozono mezczyzn z SOS i wiesniakow. Silniki barki ozyly.
Z pomostu rzucono cumy i katamaran ruszyl. Therri nie mogla zobaczyc, dokad plyna. Udalo jej sie odwrocic twarza do dziecka. Starala sie pocieszyc dziewczynke wzrokiem, choc byla pewna, ze ma w oczach strach. W oddali widziala blask kopuly, gorujacej nad drzewami. Barker dotrzymal slowa. Therri przysiegla sobie, ze jesli kiedykolwiek bedzie miala szanse, zabije go wlasnymi rekami.
Silniki pracowaly tylko przez chwile, potem zamilkly. Rozlegl sie plusk kotwicy, rzuconej do wody. Therri bezskutecznie zmagala sie z wiezami. Przygotowala sie na najgorsze. Nie czekala dlugo. Po minucie uslyszala silnik przenosnika. Tasma zaczela sunac, przyblizajac ja coraz bardziej do krawedzi pochylni i ciemnej, zimnej wody ponizej.
36
Austin prowadzil swoja grupe szturmowa przez las. Omijal ciemny plac przy slabo oswietlonej sciezce, widocznej miedzy drzewami. Posuwal sie wolno i ostroznie. Przed kazdym krokiem upewnial sie, czy nie nadepnie na lezaca galazke.
Choc od spotkania ze straznikiem nikogo nie napotkali, mial nieprzyjemne uczucie, ze sa sledzeni. Instynkt go nie zawiodl. Kopula rozblysla jak gigantyczna zarowka i z placu dobiegl niski ryk.
Austin i reszta zamarli w miejscu, a potem padli na ziemie. Jednak nikt do nich nie strzelal. Ryk przybral na sile. Wydobywal sie z gardel setek Kiolya. Na ich szerokie, uniesione twarze padal niebieskawy blask. Wpatrywali sie w Barkera, ktory stal na podium przed hangarem statku powietrznego.
Przy monotonnym rytmie bebnow tlum zaczal skandowac:
– Toonook… Toonook… Toonook…
Barker plawil sie w uwielbieniu, upajal sie nim. W koncu uniosl rece. Dzwiek bebnow i choralne okrzyki ucichly, jakby ktos wylaczyl glosnik. Barker przemowil w dziwnym jezyku, ktory narodzil sie za granicami zorzy polarnej. Jego glos z kazdym slowem nabieral mocy.
Zavala podczolgal sie do Austina.
– Co jest grane?
– Wyglada na to, ze nasz przyjaciel zwolal jakis wiec.
Austin patrzyl spomiedzy drzew, zahipnotyzowany barbarzynskim spektaklem. Zgodnie z opisem Bena, kopula rzeczywiscie przypominala ogromne igloo. Prywatna armia Barkera koncentrowala cala uwage na swoim przywodcy i nie mogla zauwazyc garstki intruzow, skradajacych sie w lesie. Austin wstal i zasygnalizowal pozostalym, zeby zrobili to samo. Ruszyli w polprzysiadzie miedzy drzewami i w koncu wydostali sie na otwarta przestrzen nad brzegiem jeziora.
Okolica wokol przystani wydawala sie pusta. Austin mial nadzieje, ze wszyscy ludzie Barkera zebrali sie przed wielkim igloo, ale wolal nie ryzykowac. Szopa w poblizu pomostu byla wystarczajaco duza, by moglo sie tam ukryc wielu Kiolya. Austin podkradl sie do sciany i wyjrzal zza rogu. Dwuskrzydlowe drzwi od strony jeziora byly szeroko otwarte, jakby ktos w pospiechu nie mial czasu ich zamknac.
Zavala i Baskowie staneli na strazy, Austin wszedl do srodka i zapalil latarke. W szopie lezaly liny, kotwice, boje i inny tego rodzaju sprzet. Austin zamierzal juz wyjsc, gdy zatrzymal go Ben, ktory wszedl za nim.
– Zaczekaj – powiedzial.
Wskazal betonowa podloge. Przykleknal na jedno kolano i zakreslil palcem maly odcisk stopy dziecka. Austin zacisnal zeby i wyszedl na zewnatrz. Zavala i bracia Aguirrez przygladali sie ruchomym swiatlom na jeziorze. Austinowi wydawalo sie, ze slyszy odglos silnika. Nie byl pewien, bo wiatr wciaz przynosil glos Barkera. Siegnal do plecaka, wyjal gogle noktowizyjne i przylozyl do oczu.
– To jakis statek z niskimi burtami.
Wreczyl gogle Benowi. Indianin spojrzal przez noktowizor.
– To katamaran, ktory widzialem, kiedy bylem tu pierwszy raz.
– Nie przypominam sobie, zebys mi o nim mowil.
– Przepraszam. Tyle sie wtedy dzialo. Kiedy przyplynelismy tu z Joshem Greenem moim kanu, ten statek stal przycumowany do pomostu. Nie wydawal mi sie godny uwagi.
– Moze byc bardzo wazny. Opowiedz mi o nim.
Ben wzruszyl ramionami.
– Na oko ma ponad pietnascie metrow dlugosci. Rodzaj barki z dwoma kadlubami. Przez srodek biegnie przenosnik tasmowy o szerokosci paru metrow. Ciagnie sie od duzej skrzyni na dziobie do spadzistej rufy. Pewnie sluzy do karmienia ryb.
– Do karmienia ryb… – mruknal Austin.
– Mowilem ci, ze widzialem klatki z rybami, pamietasz?
Austin nie myslal o rybach w klatkach. Slowa Bena skojarzyly mu sie z mafia i podroza w cementowych butach na dno East River. Zaklal, kiedy przypomnial sobie o krwawych zwyczajach Kiolya, ktore doprowadzily ich do konfliktu z sasiednimi plemionami. Barker postanowil zlozyc masowa ofiare z ludzi, zeby wyrownac rachunki.
Austin pobiegl na koniec pomostu. Zatrzymal sie i znow spojrzal zmruzonymi oczami przez gogle noktowizyjne. Majac w glowie opis Bena, lepiej rozumial to, na co patrzyl. Niski statek plynal wolno i byl juz prawie na srodku jeziora. W swiatlach barki Kurt widzial ruchome sylwetki ludzi na pokladzie. Domyslal sie, co mialo nastapic.
Podszedl do niego Pablo. Spojrzal na swiatla odbijajace sie w wodzie.
– Co jest? – zapytal.
– Klopoty – odparl Austln. – Wezwij sea cobre.
Pablo po hiszpansku wydal przez radio rozkaz.
– Juz leca – oznajmil. – Co maja robic?
– Na poczatek niech zniszcza tamto wielkie igloo.
Pablo usmiechnal sie i przekazal rozkaz.
Austin przywolal Zavale i rozmawiali przez chwile. Kiedy Zavala odszedl, Kurt zebral pozostalych.
– Zaczekacie na nas w wiosce Bena po drugiej stronie jeziora. Jesli zrobi sie zbyt goraco, rozproszycie sie po